
Nowy rozdział w historii legendarnej franczyzy. Recenzujemy film “Karate Kid: Legendy”!
“Karate Kid: Legendy” otwiera nowy rozdział w historii franczyzy, ale czy powinna ona podążać wytyczoną przez produkcję drogą? Mamy co do tego wątpliwości.
Film “Karate Kid: Legendy” – warto obejrzeć? Nasza recenzja
Z niemałym sentymentem spoglądamy na serię filmów “Karate Kid”. Zaczynając od ikonicznego, pierwszego filmu sprzed ponad 40 lat, który wprowadził nas w świat Daniela LaRusso i jego mentora, pana Miyagi, przez lata obserwowaliśmy, jak ta franczyza ewoluuje, choć po drodze była nie lada przerwa. Ale tamten film był prawdziwym kamieniem milowym, opowieścią o dojrzewaniu, pokonywaniu przeciwności i znaczeniu prawdziwej przyjaźni. Sceny treningu, filozofia Miyagi i niezapomniany „żuraw” na zawsze wpisały się w popkulturę.
Po latach oczekiwań, seria odrodziła się w niespodziewany, ale fantastyczny sposób dzięki serialowi “Cobra Kai”. Ta produkcja zręcznie połączyła nostalgię z nowymi, świeżymi pomysłami, kontynuując historie Daniela i Johnny’ego Lawrence’a, jednocześnie wprowadzając nowe pokolenie karateków. Serial udowodnił, że “Karate Kid” to coś więcej niż tylko wspomnienie z lat 80, z czego byliśmy bardzo zadowoleni.
Nie można również zapomnieć o filmie “Karate Kid” z 2010 roku, z Jackiem Chanem i Jadenem Smithem. Choć nie był to bezpośredni sequel ani prequel oryginalnej serii, przeniósł on akcję do Chin i skupił się na kung-fu, zachowując jednak ducha oryginału – historię młodego chłopca, który znajduje mentora i pokonuje swoje lęki. Był to interesujący przykład odświeżenia znanej formuły, ale nie tego do końca oczekiwaliśmy my – fani.
Teraz, “Karate Kid: Legendy”, czyli najnowsza i już szósta odsłona tej 40-letniej franczyzy, staje przed nami jako próba połączenia tych wszystkich elementów. Reżyser Jonathan Entwistle i scenarzyści Rob Lieber oraz Robert Mark Kamen podjęli się niezwykle ambitnego zadania – zintegrowania uniwersum Jackie Chana z uniwersum Ralpha Macchio. Film ten jest w pewien sposób kontynuacją serialu “Cobra Kai”, jednocześnie nawiązując do filmu z 2010 roku poprzez powrót Jackiego Chana w roli pana Hana.
Fabuła filmu koncentruje się na Li Fongu (Ben Wang), nastolatku z Pekinu, trenującym pod okiem pana Hana. Kiedy Li wraz z matką (Ming-Na Wen) przeprowadza się do Nowego Jorku, poznaje Mię Lipani (Sadie Stanley) i wchodzi w konflikt z lokalnym, brutalnym karateką, Conorem (Aramis Knight). Tutaj pojawiają się znane motywy: nowy bohater w nowym miejscu, romans, tyran do pokonania, trening pod okiem mentora i oczywiście turniej. Film sprytnie łączy elementy kung-fu i karate, tworząc mitologię “dwóch gałęzi, jednego drzewa”, sugerując, że dziedzictwo pana Miyagi i szkoła Jackie Chana mają wspólne korzenie. W scenariuszu zastosowano nawet „retcon” (rozwiązanie, które zmienia lub ignoruje szczegóły z przeszłości w późniejszych częściach historii), aby połączyć rodowód pana Miyagi z panem Hanem, co jest ambitną próbą wykreowania wspólnej historii.
Jako długoletni fani, nasze wrażenia są mieszane, ale ogólnie pozytywne. Z jednej strony, “Karate Kid: Legendy” ma wiele zalet. Ben Wang jest porywającym i czarującym Li Fongiem. Jego zwinność i naturalna delikatność przypominają młodego Bruce’a Lee, a jego postać jest świeża, akrobatyczna, zabawna i wzruszająca. Film skutecznie odtwarza klasyczną formułę “Karate Kid”, co sprawia, że jest przewidywalny, ale w przyjemny, nostalgiczny sposób. Poczuć się jak za dawnych lat – to bezcenne. Dynamiczne sceny walki i treningów, w tym innowacyjny “smoczy kop” Li Fonga, są imponujące, a obecność “Jackie Chan Stunt Teamu” znacząco podnosi jakość choreografii. Chemia między Jackiem Chanem a Ralphem Macchio, którzy pojawiają się razem w drugiej połowie filmu, jest naprawdę wyczuwalna. Tworzą świetny duet komediowy, przekomarzając się jak bracia, dodając filmowi charyzmy. Film ma też satysfakcjonujące zakończenie, a ’80s-owa ścieżka dźwiękowa i dobrze wykonane sceny walki na dachu Manhattanu dodatkowo generują pozytywne odczucia w trakcie seansu.
Nie trudno jednak zauważyć, że “Karate Kid: Legendy” cierpi na przeładowanie i brak spójności. Film próbuje być niemal trzema filmami w jednym, wrzucając zbyt wiele elementów i dziedzictwa franczyzy w jedną całość. Efektem jest chaos, pośpiech i brak skupienia na poszczególnych wątkach czy postaciach. Krótki czas trwania (zaledwie 94 minuty!) i duża liczba głównych bohaterów sprawiają, że żadna postać ani dodatkowe wątki nie są rozwinięte w sposób satysfakcjonujący. Pojawienie się Jackie Chana i Ralpha Macchio jest dość niezręcznie wplecione, sprawiając wrażenie, że film nagle sobie przypomniał, kto jest na jego na plakacie, więc wypada uwzględnić wszystkich. To typowy “fan service”, który, choć miły, wydaje się wtłoczony w celach komercyjnych, a nie narracyjnych. Ta prawidłowość staje się coraz bardziej widoczna. Punkt łączący dziedzictwo Miyagi i Hana jest słabo wyjaśniony i może wydawać się naciągany, a dla największych fanów nawet niewiarygodny, co przekreśli cały film w oczach widzó. Jackie Chan ma niewiele do roboty poza kilkoma krótkimi scenami akcji, a Ralph Macchio, mimo swojej charyzmy, sprawia czasem wrażenie zmęczonego ciągłym powtarzaniem tego samego motywu.
“Karate Kid: Legendy” ma serducho i sporo pozytywnych aspektów, ale film jest też naznaczony próbą objęcia zbyt wielu wątków jednocześnie. Jest to film zręczny i ciepły, co pozwala wybaczyć mu jego wady. Czy warto go obejrzeć? Zdecydowanie tak, szczególnie dla fanów serii. Czy jest to film doskonały? Niestety nie. Mamy nadzieję, że kolejne odsłony pozwolą w pełni rozwinąć potencjał, który z pewnością drzemie w tym uniwersum.
Zobacz więcej:
- Disney+ ma ukryty horror, który rozwala system. Tego filmu się tam nie spodziewasz!
- Sprzedano 20 milionów książek. Filmowa wersja doprowadzi Cię do paranoi!
- Disney+ ma nowy wielki HIT! Wszyscy oglądają ten film
- Już teraz zachwyca fanów „Teda Lasso”! 3 odcinki wystarczyły, by TEN serial Apple TV+ zdobył serca widzów!
- Ten film RZĄDZI na Netflix! Nie ma sobie równych