
Tom Hardy w akcji. Najważniejsza premiera weekendu? Recenzujemy film “Chaos” na Netflix!
To jedna z najważniejszych, a dla niektórych najważniejsza premiera tego weekendu. Sprawdzamy film “Chaos” od Garetha Evansa!
Recenzja nowego filmu na Netflix. Czy warto obejrzeć “Chaos” z Tomem Hardym?
Jako zagorzali fani mocnego kina akcji, a w szczególności rewolucyjnych “Raidów” Garetha Evansa, z niemałym podekscytowaniem zasiedliśmy przed ekranami, by obejrzeć jego najnowsze dzieło – “Chaos” (oryg. “Havoc”). Już pierwsze minuty tej produkcji uderzyły nas z niespotykaną siłą. Podobnie jak w jego wcześniejszych filmach, intensywność akcji jest tu wręcz przytłaczająca. Zostaliśmy zalani dwiema potężnymi falami nieustannej i brutalnej destrukcji, które, musimy przyznać, stawiają nawet krwawe potyczki znane z “Johna Wicka” w zupełnie nowym, bardziej “łagodnym” świetle. Dla nas, miłośników widowiskowej przemocy i pomysłowych choreografii walk, ten początek był niezwykle obiecujący.
Ale, w miarę rozwoju akcji, zaczęliśmy dostrzegać pewne niedociągnięcia, które nieco ostudziły nasz początkowy entuzjazm. Fabuła, choć stanowiąca odpowiednie ramy dla nieustannej jatki, wydała nam się zaskakująco schematyczna i pozbawiona głębi. Zamiast wciągającej opowieści, otrzymaliśmy zlepek znanych motywów i archetypicznych postaci, które widzieliśmy już wielokrotnie w innych filmach akcji. Rozumiemy, że w tego typu kinie fabuła często ustępuje miejsca spektakularnym scenom walki, ale w “Chaosie” mieliśmy wrażenie, że jest ona jedynie pretekstem do kolejnych wybuchów i strzelanin, bez większego polotu.
Na szczęście, w kwestii choreografii walk i realizacji scen akcji, Evans wciąż udowadnia swój niezaprzeczalny talent. Jego umiejętność tworzenia długich, złożonych sekwencji, które jednocześnie pozostają czytelne i dynamiczne, jest godna podziwu. Scena w nocnym klubie, która przywodzi na myśl wybuchowe połączenie “The Raid” z “Johnem Wickiem”, to prawdziwy popis reżyserskiego kunsztu. Oszałamiająca energia i precyzja ruchów kaskaderów sprawiły, że poczuliśmy emocje, przypominające nam najlepsze momenty z jego wcześniejszych filmów.
Niestety, nawet te wirtuozerskie sekwencje akcji momentami gubiły się w zbyt dużym, nomen omen, chaosie. Niektóre strzelaniny wydawały się ciągnąć w nieskończoność, a nagromadzenie efektów specjalnych i brutalnych starć zaczęło tracić na znaczeniu dla rozwoju fabuły. Owszem, bezpardonowa rzeź na ekranie potrafi wciągnąć, a absurdalny fakt, że nawet ciężko ranna postać w szpitalnym łóżku staje się celem ostrzału z broni maszynowej, momentami wywoływał u nas gorzki uśmiech. Jednak na dłuższą metę zaczęliśmy odczuwać przesyt tą nadmierną i czasami bezsensowną przemocą.
Na tym tle pozytywnie wyróżniła się kreacja Toma Hardy’ego w roli Walkera, detektywa z mroczną przeszłością. Jego naturalna charyzma i imponująca fizyczność nadały tej milczącej postaci pewnej głębi. Jego charakterystyczny, niski głos idealnie wpasował się w ponury klimat filmu. Szkoda tylko, że momentami jego postać uciekała się do zbyt dosłownego wyjaśniania zawiłości fabuły, co wydawało się nieco wymuszone i zbędne.
Doceniliśmy również wizualną stronę filmu. Mroczne i stylowe zdjęcia, które momentami przywodziły na myśl estetykę “Sin City”, ale w kolorze, zrobiły na nas wrażenie. Dynamiczna praca kamery i nasycone kolory stworzyły unikalny klimat, odróżniający “Chaos” od wielu innych produkcji Netflixa. Jednocześnie jednak, sama kreacja miasta, w którym rozgrywa się akcja, wydała nam się dość sztuczna i mało przekonująca. Przypominało ono raczej wygenerowaną komputerowo scenerię, pozbawioną autentycznego charakteru. Fakt, że film był kręcony w hali zdjęciowej, był aż nazbyt widoczny, a scenografia emanowała przesadną, niemal karykaturalną nędzą. Trudno było nam uwierzyć, że w tym świecie mogłyby istnieć prawdziwe, wiarygodne postacie, co niestety wpłynęło na nasz odbiór większości bohaterów, którzy wydali nam się płascy i jednowymiarowi.Na szczęście, w obsadzie znaleźliśmy kilka jaśniejszych punktów. Jessie Mei Li w roli Ellie, partnerki Walkera, wypadła bardzo przekonująco. Luis Guzmán wniósł do filmu odrobinę humoru i ciepła, a Forest Whitaker w roli skorumpowanego burmistrza momentami nas zaskoczył. Żałowaliśmy jedynie, że Timothy Olyphant otrzymał stosunkowo niewiele czasu ekranowego, a rola Mei Li, pomimo jej dobrej gry, wydawała się mniej istotna dla głównej osi fabuły, niż sugerowałby jej udział w filmie.
No i ta finałowa konfrontacja w leśnej chatce okazała się mocnym i satysfakcjonującym zwieńczeniem filmu, pozwalając Justinowi Cornwellowi i Quelin Sepulvedzie w pełni zaprezentować swoje umiejętności. Dlatego “Chaos” to film, który z pewnością dostarczy solidnej dawki akcji i brutalnej przemocy. Jako fani Garetha Evansa, znaleźliśmy w nim momenty, które przypomniały nam jego wcześniejsze, wybitne dzieła. Problem w tym, że schematyczna fabuła, mało wiarygodne postacie i miejscami zbyt chaotyczne sceny akcji sprawiły, że “Chaosowi” zabrakło głębi i spójności, które tak cenimy w “Raidach”.
Film jest już dostępny na Netflix.
Zobacz więcej:
- Szukasz dobrego filmu na wieczór? Mamy 4 propozycje od Prime Video!
- Ten film podbije Netflixa? Długo zapowiadany HIT z Tomem Hardym już jest!
- Netflix ma nowy numer 1! Prawdziwa historia elektryzuje widzów
- Z Nowego Jorku do Paryża – emocjonująca podróż w nowym serialu Prime Video
- Szukasz idealnego filmu na DZIŚ? Potężna polska premiera na SkyShowtime