Home Strefa filmu Recenzje filmów kinowych i seriale Recenzja kinowa “Legion samobójców: The Suicide Squad”. Soczysta rozrywka w rytm komediowej demolki 6 sierpnia w kinach!
Recenzja kinowa “Legion samobójców: The Suicide Squad”. Soczysta rozrywka w rytm komediowej demolki 6 sierpnia w kinach!

Recenzja kinowa “Legion samobójców: The Suicide Squad”. Soczysta rozrywka w rytm komediowej demolki 6 sierpnia w kinach!

1.35K
0

W pięć lat po “Sucicide Squad” studio Warner Bros. wprowadza do kin “The Suicide Squad”. Zdziwieni? Skonfundowani? Taka reakcja jest jak najbardziej na miejscu, bo nie mamy do czynienia z rebootem serii, przeróbką pierwszej części, ani kontynuacją. To zupełnie inny film i inna historia, ale z kilkoma wspólnymi punktami. Na fotelu reżysera posadzono Jamesa Gunna, który wyczarował dla nas m. in. “Strażników z Galatyki”, więc oczekiwania wobec jego filmu są zrozumiałe. Po seansie byłem prawie w pełni usatysfakcjonowany tym, co zobaczyłem, dlatego podzielę się tym, co mi się spodobało w nowym “Legionie samobójców”, a co nie.

Trudno było przegapić jakiekolwiek materiały promocyjne do tego filmu, skoro to jeden z najjaśniejszych punktów w portfolio WB, DC oraz HBO Max. Film w USA trafi do kin oraz na VOD, w Polsce zobaczycie go w kinach od 6 sierpnia. Odpowiadając już na wstępie na pytanie o to, czy warto, odpowiem: tak. To naprawdę soczysty film rozrywkowy, w którym ewidentnie reżyserowi dano mnóstwo swobody. Mówi się, że właśnie tego brakowało Gunnowi przy “Strażnikach Galaktyki”, ale skoro bez ukazywania brutalnie masakrowanych oddziałów wojska i rzucania inwektywami na prawo i lewo zdołał urobić sobie widownie, to te dodatkowe środki sprawią, że pokaże jeszcze coś innego, prawda? 

(Anty)bohaterów poznajemy w locie, bo reżyser ma inne sprawy na głowie. Uwielbiam to!

Nie wszyscy są zachwyceni końcowym efektem, ale mnie naprawdę przypadło do gustu zabójcze tempo filmu. Już otwierająca film scena to dynamiczne wprowadzenie w rytm (nie tylko) rockowej muzyki, które w ogóle nie ma na celu przedstawienie nam bohaterów, z którymi mamy do czynienia. Później okaże się, że bliższe zapoznanie się z większością z nich nie miałoby większego sensu, ale mimo wszystko to trochę dziwne uczucie, gdy oglądamy na ekranie superbohaterów, którzy ruszają na misję, a twórcy filmu nie pokusili się o zainteresowanie nimi widza. Resztki informacji, które wynikają przede wszystkim z kontekstu wypowiedzi, to skrawki życiorysów postaci z kart komiksów DC, choć bywają wyjątki, bo od początku śledzimy też losy znanych Boomeranga, Ricka Flagga i Harley Quinn. Niektórzy z nich pozostaną z nami do końca, innych pożegnamy na różnym etapie misji.

Odpowiedni balans w obsadzie nadaje filmowi właściwe proporcje między brutalną rozwałką i komedią

Błyskawiczna wymiana ognia, ścielące się gęsto trupy, latające wnętrzności, ogrom krwi i soczyste fucki, to nieodłączny element wielu sekwencji w filmie, ale ta brutalność nie razi, ani nie denerwuje. Powiedziałbym nawet, że odpowiednie proporcje pomiędzy brutalnością a humorem sprawiają, że gdy tylko zaczynamy się krzywić na mnogość fruwających kończyn itd., do akcji wkracza niezawodny duet Idris Elba i John Cena, którzy wcielają się odpowiednio w Bloodsporta i Peacemakera. Casting w obydwu przypadkach był znakomity, bo panowie zdołali nadać odpowiedni ciężar tym bohaterom, ale nie wstydzą się odegrać komediowych scen z pełnym zaangażowaniem.

magicLinks_2_1

Ponadto w obsadzie znalazł się Sylvester Stallone, o czym się często nie wspomina, najprawdopodobniej dlatego, że nie zobaczycie go w żadnej scenie. Słyszeć go będziecie natomiast bardzo często i niejednokrotnie będą to linie nadające filmowi sporo uroku i humoru, bo Stallone podkłada głos Kingowi Sharkowi. Uzupełniający skład samobójców David Dastmalchian i Daniela Melchior nadają mu trochę ogłady i dodają odrobiny człowieczeństwa w tym szaleństwie dookoła. To kolejny świetnie zbalansowany element filmu, dlatego dobrze się go ogląda. Harley Quinn w wykonaniu Margott Robbie jest taka sama, jak w innych filmach i po seansie nie zmienicie na jej temat zdania – sympatie i antypatie pozostaną nietknięte.

Dłużyzny i retrospekcje psują rytm, ale nie tak bardzo jak końcówka

Gunn nie uniknął błędów, za które będę uważał niepotrzebne przeciągane sceny zwalniające znacząco akcję. Nie to, że oczekiwałbym ciągłego pędu ku końcowi filmu, ale dysonans pomiędzy dynamiką, a momentami zadumy jest zbyt duży. Gdybym na to przymknął oko, to jedynym mankamentem filmu jest sam finał, który sprowadza skrzętnie wypracowaną fabułę i oprawę filmu do banałów. Liczyłem, że tego unikniemy i dostaniemy coś zupełnie innego, tymczasem Gunn chyba był zmuszony skorzystać z klasycznym zagrań, bo widownia mogłaby nie przyjąć czegoś innego. A i tak samo wzięcie się za barki z tym tytułem było naprawdę wymagającym wyzwanie.

Oczywiście, że u sterów Legionu samobójców znajduje się Amanda Weeler (Viola Davis), ale tym razem nie jest osamotniona w swoich staraniach zachowania kontroli nad stadem samobójców, bo nareszcie dostaje ekipę z krwi i kości. Nie wiem, czy ktokolwiek zapamięta ich imiona, ale pracownicy biura ślęczący przed monitorami dniem i nocą w trakcje misji nie są klasycznymi no name’ami. Po seansie zrozumiecie jeszcze lepiej to, o czym tu napisałem i sądzę, że wszyscy będą ukontentowani zmianami, na jakie się zdecydowano.

Legion samobójców: The Suicide Squad odczarowany. Czekam na więcej!

A tych jest jeszcze więcej, bo względem poprzednika pozbyto się silnego zakorzenienia filmu w uniwersum DC i postawiono na subtelne, acz miejscami znaczące nawiązania i easter eggi. Czasem służą fabule, a czasem nie, ale wypadają o niebo lepiej, niż próby zagnieżdżenia “Suicide Squad” w świecie filmów kinowych DC, gdzie sięgano po takie tuzy jak Batman, Joker i Flash. Tegoroczny “Legion samobójców” tylko wspomina o niektórych indywidualnościach, jak Superman, ale nie odczuwam ich jak dodanych na siłę. Takie wzmianki czemuś służyły i właśnie dlatego tak dobrze się je wspomina. Z jednej strony trochę żałuję, że sieć połączonych filmów DC nie wypaliła, ale z drugiej strony, jeśli ich rozdzielenie będzie oznaczało, że będziemy dostawać lepsze produkcje, do których z przyjemnością będziemy wracać, to jestem jak najbardziej za. “The Suicide Squad” jest filmem, który na pewno będę chciał zobaczyć ponownie i takie wrażenie po ostatniej scenie jest chyba najlepszym wyznacznikiem tego, że Gunnowi udało się odczarować markę “Legionu samobójców”.

Po seansie w IMAX nie napiszę, że to jedyne miejsce na obejrzenie tego filmu, ale z pewnością większość scen wypada lepiej na większym ekranie i przy mocniejszym nagłośnieniu. W IMAX można, ale w ogóle zobaczyć trzeba.

“Legion samobójców: The Suicide Squad” wchodzi do kin 6 sierpnia.


Przeczytaj więcej recenzji i tekstów na temat filmów:

(1345)

2.6 5 głosy
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
0
Chcielibyśmy poznać twoje zdanie na ten tematx
()
x