Uncharted: Zaginione Dziedzictwo | RECENZJA | 4K HDR
Znana formuła nieśmiało ląduje w piaskownicy i innych zakamarkach
Uncharted: Zaginione Dziedzictwo oferuje z grubsza podobną mechanikę rozgrywki, co Kres Złodzieja, lecz stara się nieco przeplatać te doskonale już znaną formułę. Z początku, gdy eksplorujemy miejsca pogrążone w wojnie domowej, mamy sporo elementów skradankowych, którym gdzieniegdzie kontrastują ucieczki po dachach. Prolog pokazuje Uncharted z zupełnie innej strony i jest to jak najbardziej zmiana na plus. Dalsza część gry, już po tym preludium, jest podzielona na trzy – mniej więcej równych rozmiarów – części, które rozgrywają się w indyjskich dżunglach i znajdujących się tam ruinach. Pierwsza z nich nawet zawiera całkiem sporo elementów sandboksowych w konstrukcji świata. Mamy bowiem do dyspozycji oddaną całą mapę, w której zwiedzamy poszczególne punkty, które prowadzą nas do kolejnych celów, a sporą część drogi przemierzamy jeepem, przy okazji wysłuchując zręcznie wplecionych dialogów w chwilach podróży. Pozostałe dwie części są już nieco bardziej liniowe, bo w końcu jakoś opowieść trzeba poprowadzić, a otwarty świat nie zawsze jest najlepszym przyjacielem reżysera.
W zasadzie gameplayowo otrzymujemy tutaj wszystko to, za co już gracze zdążyli pokochać Uncharted, a więc miks skradanki, strzelaniny TPP, pościgów samochodowych, spektakularnych sekwencji ucieczek, nieco platformówkowania i trochę główkowania. Skoro o tym ostatnim mowa to wiąże się ono ściśle z kulturą indyjską i oferuje całkiem satysfakcjonujące zagadki. Nie są one w żadnym wypadku frustrująco trudne, ale w przyjemny sposób akcentują klimat lokacji, w jakiej się znajdujemy. Oprócz zagadek w Zaginionym Dziedzictwie brylują elementy skradane – w segmentach, w których możemy sobie dać upust naszym cichociemnym fantazjom mamy do dyspozycji oddaną większą, jeszcze bardziej swobodną przestrzeń niż w Kresie Złodzieja. Podobnie jak w Far Cry 3, nie miałem poczucia tego, że jestem życiowym „przegrywem” kiedy nagle legł w gruzach plan załatwienia wszystkich po cichu – z radością akceptowałem, że muszę dokończyć resztę niczym Rambo.
(1316)