
Wielki powrót Pameli Anderson? Wchodzimy w brudny świat Las Vegas – recenzja filmu “The Last Showgirl”!
Wchodzimy w świat Las Vegas, ale nie ten blichtrowaty i rozświetlony, który znamy z pocztówek. Coppola pokazała nam miasto w jego melancholijnym odcieniu, jakby uchwyciła ostatnie tchnienie odchodzącej epoki. Oto jej nowy film “The Last Show Girl”.
Film “The Last Showgirl” – warto obejrzeć? Recenzja
Fabuła kręci się wokół Shelly, granej przez Pamelę Anderson, weteranki sceny i najdłużej pracującej showgirl w legendarnym “Le Razzle Dazzle”. Jej życie od ponad trzydziestu lat nierozerwalnie związane jest z tym miejscem. Kiedy dowiaduje się, że show, które było jej domem, ma zostać zamknięte, jej świat rozpada się jak domek z kart. Obserwujemy jej zmagania z niepewną przyszłością, z kosztami wyborów, których dokonała w przeszłości, i z kryzysem tożsamości. To nie jest typowa, liniowa opowieść, raczej seria migawek z jej życia i relacji z innymi tancerkami, granymi przez Billie Lourd, Kiernan Shipkę i Brendę Song, oraz z postaciami drugoplanowymi, jak szorstka, ale wspierająca Annette (Jamie Lee Curtis) i zaskakująco wrażliwy Eddie (Dave Bautista).
Ciekawostką jest, że cały film został nakręcony w zaledwie osiemnaście dni, na taśmie 16mm, co zdecydowanie nadało obrazowi specyficzną, ziarnistą estetykę. Ta decyzja operatorska, za którą odpowiada Autumn Durald Arkapaw, okazała się strzałem w dziesiątkę. Migoczące światła Vegas zostały uchwycone w sposób niezwykle uwodzicielski, a rozmyte krawędzie obrazu dodawały całości onirycznego charakteru. Muzyka Andrew Wyatta, znanego z Miike Snow, idealnie dopełniała ten klimat, będąc bujną, romantyczną i pełną nostalgii za starym Hollywood.
W filmie łatwo jednak dostrzec również pewne niedociągnięcia. O ile występ Pameli Anderson był dla nas prawdziwym objawieniem – subtelny, pełen niuansów i poruszający do głębi – to można zarzucić jej pewną niezgrabność. My jednak uważamy, że właśnie ta bezbronność i autentyczność sprawiły, że poczuliśmy z Shelly głęboką więź.
Reżyseria Gii Coppoli, choć w wielu momentach zachwycała swoją wrażliwością, czasami zwalniała tempo poprzez dłuższe, bezdialogowe sceny, które nie zawsze wnosiły wiele do narracji. To był bardzo dziwny wybór. Podobnie scenariusz Kate Gersten, choć poruszał ważne tematy, momentami wydawał się zbyt prosty i nie do końca wykorzystywał potencjał tkwiący w tej historii. Mieliśmy wrażenie, że niektóre postacie drugoplanowe, choć zagrane z charyzmą, pozostały jedynie szkicami i nie poświęcono im wystarczająco uwagi oraz czasu. Wątek relacji matki z córką, choć obecny, nie wywoływał w nas większych emocji i wydawał się nieco oderwany od głównej osi fabuły.
O filmie nie jest jednak łatwo zapomnieć po wyjściu z kina. To melancholijne spojrzenie na odchodzący świat i na kobiety, które mu poświęciły swoje życie. Film dotyka uniwersalnych tematów przemijania, a szczególnie zapadła nam w pamięć kreacja Pameli Anderson, która w naszej opinii zasługuje na uznanie. Jej Shelly to postać złożona, pełna wewnętrznego bólu i kruchości. “The Last Showgirl” to film z pewnością nieidealny, ale posiadający swój niepowtarzalny urok. Piękne zdjęcia, nastrojowa muzyka i przede wszystkim poruszający występ Pameli Anderson sprawiają, że warto poświęcić mu czas. To raczej propozycja do konkretnej, wąskiej grupy odbiorców, ale oni będą zadowoleni tym, co zobaczą.
Film jest dostępny w polskich kinach.
Zobacz więcej:
- Netflix: DZIŚ mamy aż trzy PREMIERY! To będziemy dziś oglądać
- Szukasz idealnego filmu na wieczór? Mamy 4 najlepsze propozycje od Netflix i Prime!
- Nie słyszałeś o tym filmie. Historia mrozi krew w żyłach! Obejrzysz na Netflix
- Nadchodzący tydzień w Disney+. Idzie MOCNA dawka nowości!
- Nadchodzi największy HIT platformy Max? Zobaczcie ten niesamowity zwiastun!