Call of Duty: Black Ops 4 | RECENZJA | Xbox One X 4K HDR
Do tej pory wyszło kilka bardzo dobrych gier skierowanych dla pojedynczego gracza. Przyszła jednak taka pora roku, która oferuje także coś dla fanów rozgrywki multiplayer. Pierwszym istotniejszym tytułem z ostatniego kwartału jest Call of Duty: Black Ops 4. Przyglądamy się jak firma Treyarch poradziła sobie z dorzuceniem trybu battle royale kosztem odejścia od single-player.
Recenzja
Jak już wspominałem wcześniej, na przykład w kontekście Shadow of the Tomb Raider, znajdujemy się w takim momencie tej generacji, kiedy duże studia raczej już nie próbują niczego innowacyjnego, a raczej skupiają się na tym by wykorzystać bieżące formuły i dostarczyć solidnej rozrywki, której oczekują gracze. Black Ops 4 nie jest tutaj wyjątkiem. Co prawda dodanie pewnych elementów, w tym trybu battle royale jest w pewnym sensie dla tej serii czymś drastycznym, ale z drugiej strony jest to obecnie żyła złota, której próbuje bardzo wielu wydawców, także na smartfonach.
Przyznam szczerze, że do bety Black Ops 4 byłem nastawiony z bardzo umiarkowanym zapałem, a udział w niej zakończyłem nastawiony jeszcze mniej entuzjastycznie. Tak więc gdy już przystąpiłem do sprawdzenia finalnej wersji gry, nie kipiałem optymizmem, ale z drugiej strony – bardzo chciałem się mylić.
Jak się okazuje, moje wcześniejsze obawy zostały potwierdzone, ale – całe szczęście – zdołało nieco całość zrównoważyć kilka bardzo pozytywnych aspektów. Do nich zaliczymy przede wszystkim wspomniany już tryb battle royale – Blackout. Należę do grona osób, którym nawet w swoim wcześniejszym mocno niedoskonałym stanie przed wersją 1.0 PUBG się podobało, ale po zagraniu w Blackout, trudno wrócić z 60 FPS do 30 FPS, a różnica w responsywności przy podnoszeniu przedmiotów to niebo a ziemia. Programistom Treyarch udało się coś monumentalnego – upchać bitwy na 100 graczy na ogromnej mapie zachowując płynność z której zawsze był znany COD, nawet jeśli musiało odbyć się to ogromnym kosztem jakości tekstur oraz efektów, nawet na Xbox One X.
Nie znaczy to co prawda, że PUBG automatycznie stracił całkowicie rację bytu, bo aż z ciekawości od razu po niego sięgnąłem dla celów porównawczych, ale niewątpliwie mamy tutaj wartościowego konkurenta. Co prawda granie w pojedynkę było średnio przyjemnym doświadczeniem, ale rozgrywki w duetach bądź czwórkach, nawet z przypadkowymi osobami były zdecydowanie miodne. Najlepsze w Blackout jest to, że nie jest to po prostu zwykła konwersja COD na znacznie większej mapie i z regułami battle royale, ale wprowadzono wiele małych subtelności w kwestii mechanik. Na przykład perki i umiejętności specjalistyczne traktowane są tutaj jako przedmioty, które możemy zebrać z mapy. Ponadto możemy okazjonalnie skorzystać z wyposażenia takiego, jak np. barykady czy kotwiczka do wspinania. Ponadto, znajduje się tutaj także drobny element PvE w postaci zombiaków okazjonalnie pojawiających się na mapie w określonych miejscach i zrzucających przy okazji fajny ekwipunek. Na pewno nie można powiedzieć, że deweloperzy poszli na łatwiznę i to w żadnym, nawet najdrobniejszym aspekcie. Niech świadczy o tym choćby podejście do pojazdów, wśród których jednym z nich jest śmigłowiec, który posiada fantastyczną fizykę latania jak na tego typu grę. Blackout oczywiście nie wynajduje tutaj koła na nowo w konwencji gatunku, ale w przekonujący sposób utorował sobie swoją niszę obok Fortnite i PUBG.
Innym trybem, który w serii istnieje od dawna, ale raczej nigdy nie jest traktowany jako „danie główne” jest Zombies. I jest to, obok Blackout, mój ulubiony typ rozgrywki w Black Ops 4. Nie mamy tutaj co prawda już hollywoodzkich aktorów i wyreżyserowanych wstawek jak w WW2, ale za to na starcie mamy znacznie więcej map/scenariuszy, bo aż trzy. IX osadzony w realiach starożytnych (dla początkujących), Voyage of the Damned na Titaniku oraz Blood of the Dead w Alcatraz. Co podoba mi się najbardziej w tym trybie to jego ezoteryka i losowość. Oczywiście, jak to zazwyczaj w Zombies bywa, wszystko obraca się wokół okultyzmu, co dodaje specyficznego klimatu. Aby wypełnić poszczególne cele każdego scenariusza, należy nieźle kombinować, a żaden z nich nie jest graczowi zakomunikowany wprost. Dlatego też współpraca i wymiana doświadczenia jest kluczowym elementem i to właśnie zapewnia drastyczną odmianę i ogromny powiew świeżości, nawet wobec trybów drużynowych, gdzie kooperacja jest także pożądana. Bardzo podobają mi się także same mapy z kompletnie odrębnym charakterem – na przykład Titanic jest wybitnie klaustrofobiczny. Jest to zarówno tryb przystępny dla początkujących, jak i dający wiele wyzwania doświadczonym graczom.
Standardowy multiplayer, który w teorii powinien być trzonem gry interesuje mnie za to najmniej i szczerze mówiąc nie potrafię na dłuższą metę (ani nie chcę) do końca się w nim odnaleźć. W zeszłym roku miły powiew świeżości wprowadził War Mode w WW2, który nadał trochę asymetryczności zmaganiom online. Wiem, że Black Ops to inna bajka, ale ja tutaj poza Kill Confirmed i Team Deathmatch niewiele widzę. Tryb Heist był wyjątkowo nieprzyjemny, w przeciwieństwie do jego odpowiednika z Titanfall, a Control także kompletnie do mnie nie przemawia (wolałem War Mode znacznie bardziej). Doceniam oczywiście usunięcie automatycznej regeneracji zdrowia i zastąpienie jej uleczaniem się w sposób manualny – zmienia to mocno dynamikę rozgrywki w całkiem sensowny sposób. Ryzykanctwo popłaca, ale nadmierny hurra-optymizm bywa także zgubny – wszystko jednak równoważy się. Podoba mi się także idea Specjalistów, którzy dysponują predefiniowanymi umiejętnościami, które ich od siebie odróżniają.
Mimo wszystko największą bolączką Black Ops 4 jest po pierwsze jednostajność designu większości map, które są symetryczne i pełne ciasnych punktów / korytarzy. Także rozmieszczenie punktów odradzania się bywa problematyczne i niejednokrotnie zdarzało mi się zostać zabitym tuż po spawnie. W COD WW2 grało mi się tak przyjemnie, plasowałem się z reguły w czołówce i nawet nie miałem nic przeciwko okazjonalnym rundkom w trybie Hardcore, a tutaj czułem się w większości przypadków zniechęcony. Niby gameplay sam w sobie miał być bardziej taktyczny, ale sposób zaprojektowania map jest przeciwny do pozostałych intencji. Kampowanie popłaca (wiem, próbowałem – choć tak nie lubię, nawet jeśli daje to korzyści). Nie pomaga też fakt, że cztery z nich zostały zrecyklingowane z poprzednich odsłon. Wiele osób skłania się także do korzystania z postaci imieniem Nomad, która dysponuje przesadnie trudnymi do ubicia psami bojowymi.
Jeżeli chodzi o oprawę graficzną, Black Ops 4 jest bardzo trudną grą do oceny. Blackout, regularny multiplayer i Zombies – każdy z tych osobnych trybów charakteryzuje się nieco inną jakością grafiki. Niestety w żadnym z wypadków nie odniosłem wrażenia, że obcowałem z wizualnym majstersztykiem. W Blackout oczywiście gigantyczna mapa, 100 graczy i 60 FPS zbiera swoje żniwo, a więc techniczne kompromisy jestem w stanie zrozumieć a całość uszanować bo to nie lada osiągnięcie. Rozdzielczość w trybie battle royale na Xbox One X to dynamicznie skalowane 4K, które jednak rzadko osiąga taką wartość. Na ogół jest to 1800p, z czego rozdzielczość w poziomie się skaluje, a w pionie pozostaje bez zmian. Widoczność elementów otoczenia nie jest tak dobra jak w PUBG, co może na początku przeszkadzać, ale przynajmniej posiadacze każdego rodzaju konsoli mają równe szanse, bo teren jest fundamentalnie odwzorowany w taki sam sposób.
W kwestii regularnego multiplayera i trybu Zombies, muszę powiedzieć, że gra jest dość nierówna, choć miewa okazjonalnie niezłe momenty gdzie w umiarkowany sposób daje się (pozytywnie) we znaki HDR. Jednakże brak lub słaba implementacja szerokiej palety barw, a także ogólna „miękkość” obrazu i jego szarość (nie da się tego skalibrować z poziomu gry) sprawiają, że Black Ops 4 nie bryluje pod względem wizualnym, nawet na Xbox One X. Udźwiękowienie natomiast stoi na najwyższym poziomie, ale gra jest wybitnie stworzona pod słuchawki, a i nawet wtedy czasem niuansów audialnych jest tak dużo, że nie takie oczywiste jest namierzenie przeciwnika po krokach, nawet przy wybraniu stosownej umiejętności naprowadzającej nas na odgłosy najbliższego przeciwnika.