Spektakl, który wymaga najlepszego kina. Diuna – przedpremierowa recenzja
Mając w pamięci “Sicario”, “Nowy początek” i “Blade Runner 2049” nie sposób nie oczekiwać po “Diunie” wielkiego widowiska. Grunt, jakim jest książka Franka Herberta, pozwala na wykreowanie przepięknego i brutalnego świata, który zasysa atmosferą i klimatem, ale najtrudniejszym wyzwaniem było stworzenie dobrej historii. Jak poradzili sobie reżyser i scenarzyści? Przedpremierowo oceniamy “Diunę” Denisa Villeneuve.
- PRZECZYTAJ TAKŻE: Oto Bond godny naszych czasów. “Nie czas umierać” – recenzja
“Diuna” – jaki obraz stworzył Denis Villeneuve? Przedpremierowa recenzja filmu
Na seans “Diuny” na pewno wybiorą się widzowie, którzy nie mieli styczności z powieścią Franka Herberta, a jak przy tego rodzaju adaptacjach bywa, niezbędne jest przygotowanie historii, którą przyswoją niezaznajomieni z nią odbiorcy, a także najwięksi fani. Sprostanie wymaganiom obydwu grup jest największą trudnością, dlatego chyba nikogo nie dziwi, że twórcy nie wybrali drogi na skróty i nie nakręcili pojedynczego filmu, który opowie całość. Otwierający film napis mówi jasno – ten film to “Diuna. Część pierwsza”, więc powinniśmy się spodziewać kolejnych, tylko po zobaczeniu tej produkcji nie jestem wcale pewien, czy i kiedy one powstaną.
Dostrzegam bowiem podobieństwa pomiędzy “Blade Runnerem 2049” i “Diuną” na płaszczyźnie sposobu opowiadania historii. Zastosowano powolne tempo, pełne patosu i pięknych ujęć, które nie przypadnie wszystkim do gust. Czasami budowanie napięcia zajmuje nie kilka, lecz kilkanaście minut, o czym świadczy kilka sekwencji mających dać widzowi szansę zagłębić się w ten świat. Wszyscy pamiętamy, jak w kinach, gdzie filmy zarabiają najwięcej, poradził sobie sequel “Blade Runnera”, a moje obawy o sukces kasowy “Diuny” podziela wiele innych osób.
Zafascynowani tym, jak w oczach Villeneuve wygląda Diuna, będą zachwyceni jego wizją i efektem końcowym na ekranie. Spoglądając na obsadę nie sposób szerzej otworzyć oczu w podziwie, jaki skład udało się zebrać na planie, mimo że niektóre z występów trwają naprawdę krótko. No i jest jeszcze muzyka Hansa Zimmera, która momentami niesie nas w odległe światy, a innymi chwilami przytłacza. To jaka jest ta “Diuna”?
Przepiękna, malownicza i przyciągająca wzrok. Zwiastuny są tylko przedsmakiem tego, jak zostały wykreowane krainy z książki na dużym ekranie. Niezależnie od tego, czy odwiedzamy pustynne Arrakis, czy zaglądamy do barona Vladimira Harkonnena, ewidentnie widać dopracowanie każdego z elementów scenografii. Miejscami bywa niezwykle skromna, ale wtedy właściwą robotę wykonują odpowiednie kadry, które pozwalają lepiej odnaleźć się w czeluściach ciemności. Największe wrażenie robią oczywiście krajobrazy planety oraz statki, których masywność jest wyczuwalna nawet na ekranie, a to wcale nie jest domeną zbyt wielu filmów.
Osobny akapit poświęcić można efektom specjalnym, bo te oczywiście w dużej mierze odpowiadają za to, w jakim otoczeniu znajdują się bohaterowie. Odnaleziono wiele miłych dla oka lokalizacji, ale podkręcenie ich za pomocą CGI sprawiło, że mamy do czynienia z najwyższą półką tego rodzaju pracy przy filmie. Wiem, że pojawiły się opinie, według których płomienie czy inne najbardziej wymagające elementy efektów wydawały się nieco sztuczne, ale wcale nie odczułem tego nawet na największym możliwym ekranie IMAX podczas specjalnego pokazu.
Słowa uznania należą się także za obsadę, która wzbogaciła film swoim talentem. Lista jest naprawdę obszerna, bo znaleźli się na niej Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Oscar Isaac, Josh Brolin, Stellan Skarsgard, Javier Bardem i Jason Mamoa. Jak pisałem, niektórym z nich przypadło zagranie postaci, które znajdują się w drugiej czy trzeciej linii, ale zdecydowanie nadaje to “Diunie” lepszego wydźwięku. Czy ich występ znacząco wpływa na odbiór filmu? Zdecydowanie nie, bo w filmie najwięcej spoczywa na ramionach młodego Timothée Chalameta. Aktor pasuje do roli Paula Atrydy nie tylko wizualnie, choć w “Diunie” miał za zadanie zagrać dość jednowymiarową postać, która dopiero doczeka się przemiany.
Jego problemy z odnalezieniem dla siebie miejsca i niepewność co do przyszłości są wypisane na twarzy przez cały film, co z jednej strony pokazuje, że raczej właściwie zrozumiał wyznaczony mu cel, ale z drugiej strony zabrakło momentami ikry, by zaciekawić widza jego historią. Sceny z wizjami, przepełnione ujęciami w zwolnionym tempie i dość głośną muzyką Zimmera to piękne pejzaże, ale dla oczekujących wartkiej akcji też się coś znajdzie. Film stara się ukazać ogrom konfliktu i sił planety (Czerw), lecz w tych sekwencjach nie znalazłem nic niepowtarzalnego czy wyjątkowego. Eksplozje, sceny walki wręcz czy starcia armii stoją na wysokim poziomie, ale efekty czy choreografia nie czynią ich wyjątkowymi – spodziewałem się, że będzie to jeden z jaśniejszych punktów filmu, a tymczasem akcenty położono gdzie indziej.
Ocen “Diuny” będzie tyle, ilu widzów zobaczy ten film. Historia zawarta w pierwszej części jest niezwykle ważnym wstępem, ale nadal tylko wstępem do najważniejszych wydarzeń opisanych w książce, więc niektórzy mogą czuć się zawiedzeni urwaniem opowieści na takim etapie, tym bardziej, że na ekran nie trafiła nawet połowa pierwszej książki. Bez wątpienia całość mogłaby trwać nieco krócej, gdyby postawiono na bardziej dynamiczne tempo, ale wtedy film straciłby pewien urok i atmosferę widowiska, o którym pierwotnie myślano. Porównań do “Blade Runnera 2049” nie można uniknąć na prawie żadnej płaszczyźnie, ale mam nadzieję, że “Diuna” nie powtórzy losu Łowcy Androidów, jeśli chodzi o sprzedaż biletów, bo wtedy nie doczekamy się raczej ani jednego, ani dwóch kolejnych filmów i pozostanie po niej ogromny niedosyt.
“Diuna” w kinach od 22 października.
Przeczytaj więcej recenzji i tekstów na temat filmów:
- Za dużo Disney’a w Marvelu. Recenzja filmu “Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni”
- Godzilla vs. Kong, czyli pojedynek gigantów na dużym ekranie. Recenzja filmu
- Najnowsza wielka kolekcja “Indiana Jones” za grosze! 4K, Dolby Vision, polski lektor i napisy! Gdzie oglądać za ułamek wartości?
- Dwie godziny czystego kina zemsty – satysfakcja gwarantowana. Jeden gniewny człowiek – recenzja
- Potknięcie mistrza thrillerów niemal stało się komedią. “Old” – recenzja filmu
- Recenzja kinowa “Legion samobójców: The Suicide Squad”. Soczysta rozrywka w rytm komediowej demolki 6 sierpnia w kinach!
- Wstyd oglądać na Polsacie! “Kevin sam w domu” na 4K Ultra HD Blu-ray | RECENZJA |
Reżyser zapowiada kręcenie drugiej części już od lipca, więc jakiś sukces jest. Sam film mnie porwał. Wreszcie dobra adaptacja Diuny! A recenzja – chyba za wszelką cenę powstrzymuje się przed daniem jakiegokolwiek werdyktu. 2,5 godziny w kinie zleciały mi tak, że chciałem oglądać to dalej i przesiedziałbym jeszcze raz tyle. Wreszcie sensowna ekranizacja dużego, dojrzałego science-fiction. To jest Diuna, na którą czytałem od przeczytania książki jakieś 20 lat temu ;).
Jeżeli nie było sukcesu finansowego Blade Runnera, to jest signum temporis. Żeby przyjąć wyzwanie po Ridleyu Scotcie, trzeba mieć wizję, i to się udało. Z Diuną jest to samo. Jestem fanem ksiązkowej Diuny i Villeneuve zrobił Diunę. Jeśli nie będzie sukcesu finansowego, to ja już nie rozumiem dzisiejszego świata.