Home Strefa filmu Recenzje filmów kinowych i seriale Dlaczego TENET to (nie) jest najlepszy film Christophera Nolana? Opinia po dwóch seansach w kinie
Dlaczego TENET to (nie) jest najlepszy film Christophera Nolana? Opinia po dwóch seansach w kinie

Dlaczego TENET to (nie) jest najlepszy film Christophera Nolana? Opinia po dwóch seansach w kinie

2.52K
0

“Tenet” miał być filmem, który ożywi kina po długiej przerwie spowodowanej pandemią. Wielokrotnie przekładana premiera sprawiła, że emocje w trakcie oczekiwania mogły trochę osłabnąć, ale gwarantuje Wam, że już tak zwany prolog, czyli pierwsza scena “Tenet”, mocno Was ożywi. Czy równie silne emocje towarzyszyć będą Wam do końca seansu i dlaczego (nie) jest to najlepszy film Christophera Nolana?

To, że reżyser uwielbia manipulacje czasem, jest wiedzą powszechną. Robi to na wiele różnych sposobów, czego mogliśmy doświadczyć w jego ostatnich filmach – “Interstellar” (chyba najdobitniej), “Incepcji” i “Dunkierce”. W przypadku “Tenet”  niemal od samego początku wiedzieliśmy, że kluczowym elementem fabuły filmu będzie dosłowna manipulacja czasem, a dokładnie jego inwersja. Dało się to zauważyć na zwiastunach, które zdradzały coraz więcej informacji. Wciąż nie wiedzieliśmy jednak, jak wypadną wszystkie inne poszczególne składowe “Tenet” – jednego z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku. Po seansie w kinie IMAX w głowie dudniły mi resztki muzyki, efektów towarzyszących eksplozjom i krzyków, gdy próbowałem rozłożyć film na czynniki pierwsze, by ocenić, co mi się podobało, a co nie. “Tenet”, w odróżnieniu od kilku poprzednich filmów Nolana, nie sprawił, że po ostatniej scenie zastano mnie ze szczęką na podłodze, ale im dłużej analizuję go, tym łatwiej jest mi wskazać elementy, które czynią go w niektórych aspektach tylko dobrym lub wyjątkowym filmem. Pod niektórymi względami Nolan przeszedł samego siebie (jeszcze mniej efektów specjalnych niż w poprzednich produkcjach), lecz w kilku innych nie prawdopodobnie nie udało mu się przenieść na ekran swoich wyobrażeń.

Tenet, to wyśmienity (prawdziwy!) film akcji

Napakowany dynamicznymi scenami 2,5-godzinny film mija bardzo szybko. Reżyser nie daje tak naprawdę widzom ani chwili wytchnienia, bo jeśli nie jesteśmy świadkami widowiskowej wymiany ciosów, to sala kinowa aż huczy od dźwięków wystrzałów, gdy na ekranie oglądamy efektowne strzelaniny i pościgi. Świadomość, że wszystkie te ujęcia powstały bez udziału green screena i gdy tylko można było, to sięgano po praktyczne efekty, tylko potęguje wrażenie, jakie wywołuje film. Niezwykle istotne jest to, że grający główną rolę John David Washington ćwiczył atletykę, więc bardzo dużą część popisów przed kamerą wykonuje osobiście, co po prostu widać. Rozbicie samolotu, pościg na autostradzie czy odwrócone (połowicznie) pojedynki wręcz mogą się podobać i ogląda się je na jednym wdechu. Chapeau bas, panie Nolan, to się naprawdę udało!

Bohaterowie to jednowymiarowe i nieznane nam postacie

Jeśli ktokolwiek mógłby opowiedzieć nam efektowną historię o ratowaniu świata, w której znacząco nie przywiązalibyśmy się do głównych bohaterów, to zapewne byłby to Christopher Nolan. Reżyser znany jest z tego, że ludzkie emocje w swoich filmach traktuje trochę po macoszemu, a w “Tenet” to ewidentnie widać. Pomimo obszernej ekspozycji (zdaniem niektórych trwającej połowę filmu), nie jest nam dane poznać bliżej Protagonisty (John David Washington), jego wspólnika Neila (Robert Pattinson), natomiast najbardziej rozbudowanym emocjonalnym elementem produkcji jest (toksyczna) relacja Kat (Elizabeth Debicki) oraz Andreia Satora (Kenneth Branagh). Ten zaskakujący balans pomiędzy znajomością poszczególnych postaci sprawia, że traktujemy ich z dystansem i najważniejszym aspektem filmu jest tajemniczy mechanizm i zagrożenie dla świata. To trochę za mało.

Tenet to zakręcona łamigłówka

Christopher Nolan słynie z serwowania widzom łamigłówek, których rozwikłanie i zrozumienie wymaga od publiczności czujności podczas seansu i (odrobiny) myślenia. Jego znakiem rozpoznawczym są też takie momenty w filmie, po których zobaczeniu powiemy “wow, takiego połączenia się nie spodziewałem” i takich scen w “Tenet” jest co najmniej kilka. Połączenie ze sobą kilku elementów układanki sprawia niemałą frajdę i cieszę się, że Nolan z tego nie rezygnuje cały czas starając się wyprowadzić widza na manowce, jednocześnie rzucając mi drobne wskazówki, że rozwiązanie może być inne. Manipulacja czasem to zazwyczaj niemałe wyzwanie dla filmowców, dlatego sprawienie, że publiczność będzie zdezorientowana przez pewien okres, a później będzie próbować/w stanie zrozumieć jak skonstruowana była historia, to naprawdę niemałe osiągnięcie.

Jeden mechanizm napędza cały film

Wytknięty także przez Marcina Łukańskiego (kanał Na Gałęzi) problem Tenet jest w mojej ocenie najpoważniejszym zarzutem wobec filmu. O ile jednowymiarowe postacie można by ostatecznie uznać za planowany zabieg mający na celu uczynienie filmu bardziej surowym (nie wiem, szukam wytłumaczenia dla Nolana), o tyle powtarzalność używania tego samego mechanizmu do opowiadania historii może razić w oczy. Możliwość inwersji czasu przez bohaterów “Tenet” doprowadza do sytuacji, że mamy możliwość uczestniczyć w tych samych wydarzeniach, ale oglądając je z dwóch różnych perspektyw. 

Niestety, niezależnie od tego, czy dzieje się to przez kilkanaście sekund, czy przez kilkadziesiąt minut, to nie zmienia to faktu, że fundament dla scen jest dokładnie ten sam. W przypadku Incepcji nie odbierałem w ten sposób procesu zapadania w kolejne poziomy snu, ponieważ poszczególne sceny znacząco się od siebie różniły, prowadziły do innych sytuacji, a i sama otoczka wizualna była zupełnie inna. 

W “Tenet” Nolan starał się oprzeć kolejne akty filmu o ten sam mechanizm, lecz nadawał im więcej rozmachu. W efekcie ostatnia scena bitwy – zrealizowana w sposób niezwykle widowiskowy, to trzeba przyznać – nie robi już jednak takiego wrażenia, ponieważ dokładnie wiemy, na czym ona polega. Dodatkowo, na pokazie IMAX dudniący dźwięk przez czas trwania tej sceny zirytował nawet mnie – gigantycznego fana odpowiednio wysokiego poziomu głośności nagłośnienia. Zdecydowanie wolałbym zamiast starcia się licznych oddziałów agentów specjalnych coś w rodzaju czasowej łamigłówki, z którą musiałby sobie poradzić nasz główny Protagonista, w pojedynkę eliminując kolejnych przeciwników. Wtedy można byłoby mówić o iście szpiegowskiej produkcji.

IMAX

Bez ścieżki dźwiękowej “Tenet” nie robiłby takiego wrażenia

Nie wiem, jak wytrzymam jeszcze około tygodnia bez utworów skomponowanych przez Ludwiga Göranssona. To on odpowiadał za ścieżkę z “Czarnej Pantery”, “Creed” oraz “The Mandalorian” – dla tej ostatniej produkcji przygotował coś naprawdę wyjątkowego. Nic więc dziwnego, że natchniony ideą Christophera Nolana zdołał napisać do “Tenet” emocjonalną ścieżkę, dzięki której film naprawdę wybrzmiewa. To odpowiednia dawka tajemniczych dźwięków, mocnych efektów i melodii, które zostają w głowie na długo po seansie. “Tenet” nie byłby tym samym filmem bez ścieżki dźwiękowej, bo to ona w odpowiednich chwilach jest w stanie wprowadzić poczucie zagrożenia i niepewności. To ona tworzy klimat na przestrzeni całego filmu i jest z nim nieodłącznie związana. Kluczem do sukcesu może być relacja reżysera z kompozytorem, bo dokładnie pamiętamy, jakie efekty przynosiła współpraca Nolana z Hansem Zimmerem w przypadku poprzednich produkcji. Nie inaczej sytuacja prezentowała się przy Dunkierce, gdzie to wybijane przez orkiestrę rytmy nadawały nam poczucie uciekającego czasu. 

Ocena filmu – 5/6


Więcej recenzji filmowych z kina i 4K Ultra HD Blu-ray:

(2515)

3 2 głosy
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
0
Chcielibyśmy poznać twoje zdanie na ten tematx
()
x