Godzilla vs. Kong, czyli pojedynek gigantów na dużym ekranie. Recenzja filmu
Czy dzisiaj każde studio musi posiadać rozwijające się filmowe uniwersum? Nie sposób nie zadać sobie takiego pytania, skoro po sukcesie Marvela większość graczy na tym rynku skupia się na tworzeniu serii ściśle powiązanych ze sobą filmów. Warner Bros. zdecydowało, że postawi na MonsterVerse i zamiast realizować niezależne od siebie produkcje z monsterami utworzy wspólne podwórko dla nich wszystkich. Początki są, mimo wszystko, dość skromne, bo powstały zaledwie cztery tytuły, z których dwa są wprowadzeniem w historię i genezę potworów. Dzięki nim wiemy, jak wyglądały początki Godzilli i Konga, dlatego zapowiedź konfliktu pomiędzy dwoma tak znanymi monsterami wywołała nie lada emocje, tym bardziej, że obydwa uznawane są za te sprzyjające ludziom. Warner Bros. zaprzęgło speców od CGI i zorganizowało największe igrzyska w historii ludzkości. Jak wypada “Godzilla vs. Kong” na ekranie?
- PRZECZYTAJ TAKŻE: Najnowsza wielka kolekcja “Indiana Jones” za grosze! 4K, Dolby Vision, polski lektor i napisy! Gdzie oglądać za ułamek wartości?
Do tego pojedynku musiało dojść. Godzilla vs. Kong – recenzja
By przekonać się o tym, co było największą bolączką dotychczasowych filmów z MonsterVerse, można tak naprawdę przeczytać recenzję albo listę plusów i minusów jednego z nich. Być może nazbyt generalizuję, ale cały czas odnoszę wrażenie, że produkcje te cierpią na mało interesujące, wręcz nudne ludzkie wątki, a także niewystarczające i niezaspokajające publiczność widowiska z monsterami w roli głównej. Z tymi wszystkimi zarzutami przyszło się zmierzyć najnowszemu filmowi “Godzilla vs. Kong”, który musiał zaspokoić oczekiwania widzów niemalże na każdym froncie, gdzie zawiodły inne tytuły.
Największym wyzwaniem, przed jakim stanął ten film, było oczywiście ukazanie tytułowego pojedynku Godzilli z Kongiem. Pozwolicie, że przejdę od razu do tego aspektu filmu, z delikatnym pominięciem wstępu. O nim można bowiem napisać niewiele – zarysowuje nam tło tego konfliktu, rozprowadza pionki po szachownicy, dodaje kilka pobocznych wątków. To, na co czekamy najbardziej, czyli wymiana ciosów Konga z Godzillą to oczywiście popis ekspertów od CGI, którzy odwalili kawał dobrej roboty. Monstery wyglądają wiarygodnie (na tyle ile mogą), podobnie jak świat, po którym się poruszają.
Praca specjalistów od CGI nie poszła na marne
To wszystko jest prawdziwą uczta dla fanów widowiskowego kina, bo takie połączenie audiowizualnych efektów to creme de la creme dla wszystkich widzów. Niestety, nie ustrzeżono się pewnych potknięć, jak chociażby środowisko, w którym przyszło walczyć Godzilli z Kongiem – za scenerię wybrano oceaniczne wody, gdzie Kong nie czuje się najlepiej. Bez twardego podłoża będzie na przegranej pozycji, więc posiłkuje się lotniskowcami, po których… skacze. Trudno powiedzieć, czy w rzeczywistości byłoby to możliwe, ale wygląda to dość nienaturalnie, by nie rzec, że chwilami komicznie. Po tym pojedynku wiemy, że dojdzie do kolejnych, ale twórcy filmu postanowili wpleść w fabułę jeszcze kilka wątków.
To dzięki nim odkrywamy podziemny świat i legendy wraz z głównymi (ludzkimi) bohaterami. Wielka szkoda, że miejscami ma się wrażenie, że są oni jedynie dodatkiem do całości, bo podejmują irracjonalne decyzje, popełniają głupie błędy i widz może nawet przewidzieć akcję kilka minut do przodu. Wszystko dlatego, że moment kulminacyjny filmu jest łatwy do odgadnięcia i kolejne spotkanie Konga z Godzillą nie jest już na tych samych zasadach, co do tej pory. Relacja pomiędzy monsterami zmienia się, na polu walki pojawia się nowych przeciwnik, a w całym tym galimatiasie próbowano też odnaleźć miejsce na ludzki wątek.
Nie powiem – grane przez Millie Bobby Brown i Brian Tyree Henry postacie dodają obsadzie kolorytu i pozwalają od czasu do czasu uśmiechnąć się w trakcie seansu, ale generalnie ponownie mamy do czynienia z bohaterami rozpisanymi według pewnych szablonów, by każdy członek publiczności mógł się z kimś utożsamić. Jednocześnie są to postacie jednowymiarowe, bez szans na pogłębienie ich historii, bo po prostu nie ma na to czasu.
Monstery nareszcie zachwycają nas na dużym ekranie
Wisienką na torcie jest jednak wspomniany przeze mnie pojedynek Godzilli z Kongiem w centrum metropolii, a także ich także losy, których zdradzać nie będę. Trzeba jednak przyznać, że tym razem nie pożałowano im czasu ekranowego, więc każdy kto liczył na to, że wreszcie będzie mógł im się przyjrzeć i popatrzeć jak wymieniają ciosy, to nareszcie to dostanie.Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu minut wyjaśniono, jakie są motywacje każdego z monsterów, dlatego nie drapiemy się w głowę zastanawiając się, co doprowadziło do tej sytuacji. Wyjaśnienie zagadki jest dość prozaiczne i bazuje na tym, co przygotowali wcześniej autorzy wielu japońskich pierwowzorów, więc najwięksi fani serii nie będą zaskoczeni.
Czy pozostali widzowie poczują satysfakcję poznając tło wszystkich zdarzeń? Wydaje mi się, że pozostanie pewien niedosyt, ponieważ chęć opowiedzenia, mimo wszystko, tak złożonej historii na przestrzeni jednego filmu sprawia, że z wieloma krokami się spieszono na etapie scenariusza i uważam, że gdyby dano szansę wybrzmieć kilku istotnym scenom jeszcze bardziej lub gdyby je pogłębiono, to fabuła tylko by na tym zyskała. Całość jest naprawdę dynamiczna, w mgnieniu oka przenosimy się z akcją z miejsca na miejsce, więc pod tym względem udało się utrzymać odpowiednie tempo i nikt nie będzie się nudził.
Nie dajmy się porwać monsteromanii. Ludzie są ważną częścią tej opowieści
Zabrakło jednak moim zdaniem chwil na, generalnie rzecz ujmując, element człowieczeństwa, co bardzo silnym punktem pierwszego filmu “Godzilla’. Nie każdy przepadał za tymi scenami zadumy i analizy bohaterów, ale nadawało to całości pewnej głębi, tymczasem kolejne filmy wprowadzają nowe postacie z przyspieszonym procesem zarysowania charakteru, a znane twarze traktowane są z pewną dozą opieszałości. Każdy ma konkretną rolę do odegrania i albo im się to udaje, albo nie. Tylko tyle i aż tyle.
“Godzilla vs. Kong” nie jest filmem złym, ale po wyjściu z sali kinowej trudno oprzeć się wrażeniu, że mógł być lepszy. Warstwa wizualna oraz oprawa dźwiękowa od początku były mocnymi stronami tych produkcji, ale wciąż tęsknię za błyskiem reżyserskiego talentu Garetha Edwardsa z “Godzilli”. Być może na tak zaawansowanym etapie opowiadania tych historii nie ma już miejsca na tyle artyzmu, ale bez niego MonsterVerse nie odstaje niczym od reszty typowych blockbusterów, mimo że oglądamy konflikty mitycznych potworów, które za każdym razem kosztują studio setki milionów dolarów.
Przeczytaj więcej recenzji i tekstów na temat filmów:
- Dwie godziny czystego kina zemsty – satysfakcja gwarantowana. Jeden gniewny człowiek – recenzja
- Potknięcie mistrza thrillerów niemal stało się komedią. “Old” – recenzja filmu
- Recenzja kinowa “Legion samobójców: The Suicide Squad”. Soczysta rozrywka w rytm komediowej demolki 6 sierpnia w kinach!
- Wstyd oglądać na Polsacie! “Kevin sam w domu” na 4K Ultra HD Blu-ray | RECENZJA |
- Na takie wydanie zasługuje klasyka. Trylogia “Powrót do przyszłości” na 4K Ultra HD Blu-ray [steelbooki] – recenzja
- Jedyne takie wydania Stranger Things na 4K Ultra HD Blu-ray od Netfliksa! | RECENZJA i GALERIA
- Oceniamy nową superprodukcję CANAL+ “Król”. Czy warto poznać międzywojenną Warszawę w 4K z HDR?