Za dużo Matriksa w Matriksie. Recenzja “Matrix: Zmartwychwstania”
Dwadzieścia lat oczekiwania to szmat czasu. Aktorzy zdążyli dojrzeć, technologia poszła naprzód, a grono widzów, którzy nie znają oryginalnego “Matriksa” stale się powiększa. Czy kontynuacja “Matrix: Zmartwychwstania” w ogóle powinna powstać? Oceniamy najnowszą odsłonę franczyzy Lany Wachowski.
- PRZECZYTAJ TAKŻE: Spełnienie marzeń (wszystkich) fanów. Spider-Man: Bez drogi do domu – recenzja bez spoilerów
Matrix: Zmartwychwstania – recenzja filmu
Zakończenie trylogii “Matriksa” dawało nadzieje na zmiany. Świat opanowany przez maszyny musiał uznać istnienie Wybrańca, który podważył status quo i postawił pod znakiem zapytania obowiązujące dotychczas reguły. Poświęcenie Neo przynosiło konkluzję, ale wszyscy byli ciekawi, co wydarzyło się z naszymi ulubionymi bohaterami i jak wygląda Ziemia po Rewolucjach. Nie było jasne, jak do wcześniejszych wydarzeń odniesie się czwarta część, bo zwiastuny były niesamowicie mgliste i niejednoznaczne. Czekaliśmy więc (nie)cierpliwie na wyjaśnienia, skoro Lana Wachowski postanowiła dopisać kolejny rozdział tej opowieści.
Wszystko jest inaczej
Punktem wyjścia jest rzeczywistość, w której wszystko jest inaczej, niż być powinno – Thomas Anderson (Keanu Reeves) to najsławniejszy twórca gier, Tiffany (Carrie-Anne Moss) wiedzie spokojne rodzinne życie, ale pojawiają się nowi bohaterowie, którym przyświeca podobny cel, co ich poprzednikom. Chodzi o wyzwolenie Neo, który miał zagwarantować pokój i wolność ludziom. Zaczyna się więc wyścig z czasem i z pozorów nierówna walka z przeciwnikiem, który przybiera różne formy i postacie. Technologia poszła naprzód, więc spodziewajcie się wielu niespodzianek.
Nowy “Matrix: Zmartwychwstania” dzieli przepaść technologiczna względem części pierwszej, więc było jasne, że tym razem twórcy będą mogli sobie pozwolić na jeszcze więcej i skorzystali z tej możliwości. Pierwsze minuty filmu pokazują, że efekciarstwo to nadal znak rozpoznawczy tej serii i na pewno zdania będą podzielone, jeśli chodzi o nagromadzenie przykładów wykorzystania bullet-time’u i innych fajerwerków. Osobiście odniosłem wrażenie, że odrobinę z tym wszystkim przeszarżowano, przez to brakuje chęci na chłonięcie kolejnych widowiskowych i dynamicznych scen w następnych etapach filmów. Z rytmu wybijało mnie także coś innego – zbytnie szafowanie podejściem meta, czyli świadomością istnienia uniwersum, Matriksa, studia Warner Bros., jak również humorystycznymi wstawkami. Tych nie brakowało w poprzednich filmach, ale nie psuły one tonu całej produkcji, natomiast te w “Matrix: Zmartwychwstania” określiłbym mianem marvelowych.
Matrix: Zmartwychwstania to zupełnie nowy rozdział
Zgodzę się więc z tymi, którzy tęsknią za powagą i patosem trylogii Matriksa. Wcale nie przeszkadzało mi traktowanie na serio tematyki upadku ludzkiej cywilizacji na rzecz sztucznej inteligencji, bo wypunktowane zostały wszystkie wady (oraz zalety) naszego gatunku i potencjał wszechwładności maszyn. Oczywiście wszystkie trzy filmy nie były równe i miały swoje problemy, ale w przypadku “Matrix: Zmartwychwstania” wyraźnie postanowiono odejść od tego klimatu, by stworzyć coś, co przyciągnie zupełnie nowych widzów.
Problemem jest jednak mnogość powiązań i nawiązań do fabuły trylogii, co sprawia, że dla osób oglądających czwarty film przed seansem trylogii, historia ta nie będzie nie tyle angażująca, co do końca zrozumiała. Pomimo licznej obecności retrospekcji i prób wytłumaczenia, co wydarzyło się w wielkim finale “Matrix: Rewolucje”, nowa produkcja nie jest na tyle samodzielna, by mogłaby być oglądana, a tym bardziej oceniana bez znajomości całej historii. Wcielenia agenta Smitha i Analityka są dobrym pomysłem, ale nie zostały poprowadzone w ciekawy sposób. Zalążek arcyciekawego wątku wojny maszyn z maszynami zupełnie nie wybrzmiał, zaś podbudowywana atmosfera przez większość filmu zostaje w dość banalny sposób rozładowana drogą na skróty. Nie wiadomo, czy wynikało to z ograniczonego czasu ekranowego czy braku kreatywności scenarzystów (Lana Wachowski, Aleksandar Hemon, David Mitchell), a może jeszcze czegoś innego, ale trudno mi pogodzić się z tak błahym wybrnięciem z sytuacji, którą sprokurowano.
Nowy Matrix, nowa oprawa wizualna
Na temat oprawy wizualnej debatowano jeszcze przed premierą filmu, ponieważ zwiastuny zdradzały brak stylu poprzednich części. Absencja typowej dla Matriksa palety kolorów, czyli przebijającej się zieleni, może mieć wiele powodów – chęć oddzielenia filmu od wcześniejszych części lub nawet obawę przed odstraszeniem części widowni takim zabiegiem. Bardziej kolorowy Matrix traci w moich oczach na wyjątkowości i spójności, a przecież fabularnie jest to bezpośrednia kontynuacja trylogii, więc oczekiwanie konsekwencji w kolorystyce jest jak najbardziej na miejscu.
Pomimo skrótów i luk fabularnych, historia w “Matrix: Zmartwychwstania” zaciekawia i trzyma w napięciu. Jestem przekonany, że każdy fan Matriksa będzie ciekawy zakończenia filmu, nawet jeśli się z nim nie zgodzi lub. Pod wieloma względami to powrót do korzeni, bo ponownie – podobnie jak w części pierwszej – dużą rolę odgrywają relacje i uczucia. Związek Neo z Trinity pokazany jest na nowo, a aktorzy znakomicie wywiązali się z powierzonego im zadania. Yahya Abdul-Mateen II jako nowy Morfeusz na pewno Was zaskoczy (nic nie zdradzę), zaś najkorzystniej z nowych członków obsady wypadł w mojej ocenie Jonathan Groff, którego możecie pamiętać z “Mindhuntera” Netfliksa.
Ale powstanie kontynuacja, prawda?
Nie będę jednak ukrywał, że po seansie powraca fundamentalne pytanie, czy ten film w ogóle powinien powstać? Na ile rozbudowuje uniwersum, zmienia zasady gry, finalizuje wątki i buduje fundamenty pod kontynuację, skoro takie oczekiwania przed nim stawiano? Bo jeśli nakręcono to bez planu pokazania dalszych losów bohaterów, to nie bardzo widzę sens w finansowaniu tego widowiska. A to, notabene, nie wypadło zbyt korzystnie.
Przeczytaj więcej recenzji i tekstów na temat filmów:
- Uwaga, tylko dla fanów! “Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” – recenzja
- “Pogromcy duchów. Dziedzictwo” to chyba zaskoczenie roku! Nasza recenzja filmu
- “Dom Gucci” – dzieło sztuki czy niedosyt? Recenzja filmu
- To nie jest na całe szczęście film biograficzny księżnej Diany. Spencer – recenzja
- Przepięknie straszny horror! “Poroże” – recenzja filmu, który czeka w kinie
- “Halloween zabija”, ale wróci za rok. Oby w lepszym stylu. Recenzja filmu
W nowym Matrixie zdecydowanie brakuje mrocznego klimatu z poprzednich części. Przez większość filmu miałem odczucie, że z jednej strony jest on parodią poprzednich części, z drugiej były wplatane na siłę jakieś “śmieszne” wątki a dopiero potem mieliśmy do czynienia z właściwą fabułą. Ale właśnie fabuła, osobiście nie czułem, że ten film to wydarzenie na miarę poprzednich części, czułem się bardziej jakbym oglądał jeden z wielu typowych amerykańskich filmów. Do tego na siłę wciskany od jakiegoś czasu do niemal wszystkich filmów motyw silnych kobiecych ról, co jednak nie zawsze pasuje. Kto oglądał film ten będzie wiedział co mam na myśli.