Recenzja WipEout Omega Collection
Pokazywanie grawitacji środkowego palca nigdy się nie nudzi
Idea antygrawitacyjnych wyścigów z urozmaiconą architekturą tras, wywracająca nas co jakiś czas do góry nogami, z mnóstwem odnóg i przeróżnych skrótów, wyskoczni i okraszona zbieranymi po drodze powerupami nadal jest tak ekscytująca, jak było to przed ponad 20 laty. Po prostu pewne konwencje są nieśmiertelne. Relatywny brak konkurencji (gdzie jest nowe F-Zero? – lukę wypełniały dotychczas Fast Racing Neo i Fast RMX) także w tym pomaga. Co do zawartości – gra oferuje całą masę przeróżnych wydarzeń (5 głównych i 3 unikatowe dla poszczególnych odsłon) – od wyzwań na czas bez udziału oponentów po regularne wyścigi, tryb Zone gdzie musimy zaliczyć jak najwięcej rund unikając zniszczenia czy na nastawionym na walkę z innymi Eliminatorze skończywszy. Niektóre z nich są zarezerwowane dla specyficznych klas pojazdów, co wprowadza lekką dozę urozmaicenia. Zresztą weterani WipEouta doskonale się w tym odnajdą, ale i nowicjusze, którzy dopiero go mają odkryć – także nie będą musieli zbyt długo deliberować o co w danym wydarzeniu chodzi. Chociaż sposób ułożenia serii wyścigów może nieco zrazić swoją spartańskością i nie dać należytego poczucia osiągania postępów, to z drugiej strony – nie oszukujmy się tutaj zbytnio – tego typu gry mają niewiele potencjału na rozbudowanie je o jakąś warstwę fabularną. W końcu to niedestylowany arcade w najczystszej formie.
(772)