TO | RECENZJA | Film kinowy
Cóż za przewrotna była moja historia z TYM. Oryginalny miniserial widziałem bardzo dawno temu, niemal dwie i pół dekady wcześniej. Zapadł mi, jak podejrzewam setkom innych dzieciaków, w pamięć rzecz jasna tytułowy klaun (choć tak naprawdę nie do końca klaun), grany przez Tima Curry’ego. I może właśnie dlatego, że tylko jego tak naprawdę pamiętałem z całej adaptacji, to pod tym pryzmatem wyłącznie patrzyłem przed premierą na film Andy’ego Muschiettiego…
– Ach, jakiś tam emo-klaun – myślałem sobie… – Jak on może się umywać do oryginału? – w pyszny sposób troszkę niezbyt dowierzałem kilka miesięcy temu, że film ten wniesie coś ciekawego do kanonu kina grozy. Dopiero gdy ujrzałem kilka przedpremierowych reakcji prasy amerykańskiej i odświeżyłem sobie dogłębniej o czym tak naprawdę jest ta historia i odfiksowałem się z wizerunku Pennywise’a, wtedy zmieniłem nastawienie o 180 stopni i podszedłem do TEGO z otwartym umysłem. Jak się okazało (i jak to zazwyczaj się okazuje) – opłacało się.
TO jest psychologicznym horrorem, traktującym o tragedii młodego chłopaka imieniem Billy, który doznaje niezwykle traumatycznego przeżycia, a w rezultacie ono zmieniło jego życie na zawsze. Przewodzi on grupie szykanowanych w szkole nerdów, tworzących nieoficjalny Klub Frajerów. Losy ich splatają się także z innego rodzaju outsiderką, Beverly, która w przeciwieństwie jednak do nich jest silna i pewna siebie. Film w dużej mierze traktuje o alienacji i byciu słabszym wobec opresyjnego otoczenia, ale robi to z wielką dozą uroku, w czym także pomaga niesamowita chemia pomiędzy Frajerami. Każdy z nich ma niezwykle wyraźnie zarysowaną osobowość, z której także wielokrotnie robi użytek reżyser, subtelnie wplatając żarty i nawiązania popkulturowe.
Zresztą TO jest opowieścią o dzieciakach przestraszonych prozą życia, ze strony szkolnych osiłków i autorytarnych rodziców, którzy stykają się ze złem w czystej formie, nie mającym żadnej konkretnej postaci, a żywiącym się ludzkim strachem, który muszą przezwyciężyć, by móc się mu przeciwstawić. Dlatego też, poniekąd Andy Muschietti operuje różnorodnością osobowości, jakie prezentują główne postaci i wychodzi mu to znakomicie. Jest w tym filmie ogromna życiowa prawda – każdy z nas ma drobne fobie i natręctwa, a tutaj obracają się one przeciwko każdemu, kto zetknie się z Pennywise’em. Sporo tutaj przygodowego ducha i nastoletniego braterstwa a’la Goonies, z zauważalną dozą nostalgicznych elementów odwołujących się do późnych lat 80., w których toczy się akcja filmu. Reżyser w zgrabny sposób monetyzuje nostalgię, niczym w Stranger Things, dodając nie tylko autentyczności swojemu obrazowi, lecz także wstrzykując dużą dawkę czarującego uroku.
Muschietti w mistrzowski sposób żongluje nastrojami, niczym klaun o najwyższym stopniu zdolności manualnych. Film nie ma tonalnego środka ciężkości i moim zdaniem wyszło mu to bardzo dobrze, jest tutaj troszkę stonowanego introwertyzmu, ale i całkiem sporo humoru, ale również i dramatu oraz oczywiście psychologicznego oraz fizycznego horroru. TO nie opiera się sile poszczególnych – w zamierzeniu strasznych – scen, lecz na stworzeniu całego kalejdoskopu emocji wybijających nas ze strefy komfortu. Często można się spodziewać, że nastanie coś złego, ale do końca nie wiemy i nie wiemy jak, a nawet jeśli dochodzi to wszystko jest i tak częścią czegoś większego. Ponadto, w kilku momentach film przekracza pewne niewygodne granice, co owocuje kilkoma niezwykle niepokojącymi scenami, zapadającymi w pamięć.
Niezwykle mocnym punktem obrazu jest obsada oraz idealne uchwycenie świata postrzeganego oczami dzieciaków. Pomagają w tym niezwykle „ostre” dialogi i wyżej wspominany humor, nie tylko postaci samych w sobie, ale też w reżyserii pewnych scen – zarówno tych subtelnych (jak wyśmiewanie kogoś poprzez specyficzne ujęcie z wykadrowaniem na pewien element), jak i montaży. Niezwykle ciekawy jest także wątek detektywistyczny, który pozwala naszym bohaterom-nerdom przelać doskonale swoje osobowości. Swoją drogą, są one na tyle wyraźnie rozrysowane, że każda z nich bryluje w innym momencie, lecz nie odbywa się to na „zawołanie”. Pomiędzy Frajerami istnieje sieć zależności, na którą przede wszystkim należy zwrócić uwagę w kontekście postaci Beverly, fenomenalnie odegranej przez Sophię Lillis. Ciekawym rysem fabularnym jest także postać Billa, przywódcy Klubu Frajerów, który w przeciągu całego filmu wbrew swojej jąkającej personie, stanowiącej antytezę pewności siebie, uczy się kontrolować własny strach i poprowadzić całą grupę.
Ogromnym atutem najnowszej adaptacji klasyku Stephena King jest główny schwarc-charakter, tym bardziej gdy zrozumie się istotę zła w tej opowieści, które nie posiada jednej konkretnej formy, pomimo częstego przybierania postaci klauna. Dzięki temu zresztą film straszy nas na rozmaite sposoby w sposób, który głęboko penetruje psychikę i nawet jeśli żaden z nich może dla Ciebie nie być do końca przekonywający, to generalnie całość jest czymś więcej niż sumą indywidualnych części. Tak więc oczekiwanie, że wszystko o co chodzi w tym filmie to jedynie złowieszczy klaun jest równie niedorzeczne, co rzeczy, które w tym zawodzie trzeba wykonywać. Dlatego też, nie tylko świetne aktorstwo Billa Skarsgarda zasługuje tutaj na uznanie, lecz sam reżyser, który wykonuje w tym temacie mnóstwo roboty. Nie sposób oceniać efektywności straszenia tego filmu ograniczając się wyłącznie do wcielenia Pennywise’a. Zresztą cały świat przedstawiony ocieka złowieszczością już bez nawet udziału czynnika nadprzyrodzonego – rodzice Beverly czy jednego z Frajerów, Eddiego to poniekąd demony w ludzkiej skórze, choć nie ma oczywiście w tym, co robią nic nadprzyrodzonego.
Nie boję się tego powiedzieć, obok Lśnienia, TO jest najlepszą adaptacją prozy Stephena Kinga. Jego siła nie polega na samym straszeniu, lecz na umiejętnym przeplataniu tak znacznie od siebie różnych klimatów, a każdy z nich wykonany jest po mistrzowsku. Dlatego też postrzeganie TEGO jedynie jako horroru byłoby krzywdzące, choć moim zdaniem jest najlepszym filmem w tym gatunku od czasu Zejścia Neilla Marshalla. Pośród tylu sequeli i filmów osadzonych komiksowych uniwersach, dzieło Muschiettegio objawiło się jako prawdziwy powiew świeżości w kinie. Niech o jego jakości świadczy to, że nie bardzo chciałem aby się skończył…obyśmy tylko nie musieli dosłownie czekać 27 lat na kontynuację.
Ocena filmu – 4,5/6