Mission Impossible – retrospektywny rejs przez całą serię
Mission Impossible 2
Prawie 2 dekady temu Mission Impossible 2 tak mnie rozczarowało, że straciłem zainteresowanie serią i miałem ogromne opory, aby doń wrócić. Powrót mój wręcz traktowałem jako zło konieczne, którego raczej pragnąłem uniknąć. A tymczasem nie mogłem uwierzyć samemu sobie. Chciałem pozostać w konflikcie z tym filmem a okazało się, że oglądało mi się go świetnie. W głębi serca jest to staroświeckie love story () oplecione w chaotyczną, totalnie przesadzoną i ekspercko schoreografowaną sieć scen akcji. Kiedy zyskałem pełną świadomość tego, że jesteśmy wewnątrz konwencji filmu Johna Woo, przyjemność oglądania zwiększyła się w niesamowitym stopniu. Mission Impossible 2 okupuje bardzo odrębną niszę w serii, w pewnym sensie jest to film nawet bardziej zdystansowany od jakiegokolwiek innego w tej serii niż część pierwsza.
Mission Impossible 2 “działa” właśnie przez synergię Tom Cruise – Thandie Newton i Dougray Scott, ten ostatni jako złoczyńca o ogromnym ale i wrażliwym ego, który idealnie uzupełnia ten miłosny trójkąt, stanowiący trzon filmu. Niedorzeczność goni niedorzeczność (choć scenariuszowo wszystko trzyma się kupy – na tyle na ile można w MI), ale to pewność siebie i samoświadomość Woo przekłada się na kompletnie niepohamowane zabiegi. Stoją one na graniczy kiczu (gołąb w pierścieniu ognia), poezji (“zaloty” superautami na górskiej serpentynie) i autoparodii, ale ma takie jaja ze stali, że nie dba o to. Poza tym, Woo w świetny i przewrotny wykorzystuje maski – co ciekawe często do tego by Sean Ambrose (Scott) imitowała Ethana Hunta (Cruise). MI 2 jest skupione niemal całkowicie na Cruisie, mocno spychając na bok jego współpracowników, ale nadrabia za to prominentnym złoczyńcą a także tarciem pomiędzy Ambrosem a jego pomagierem Hugh Stampem.
(1126)