Jest w kinach, ale wejdzie na Netflix. Recenzujemy nowy film “Maestro”! Wielkie kino?
Wielki człowiek zasługuje na wielki film? “Maestro” Bradley’a Coopera to doskonały przykład tego, jak czyjaś pasja i ambicje potrafią przełożyć się na wyżyny aktorstwa i sztuki filmowej, ale jednocześnie potrafią stworzyć warunki, w których błyszczą także inni. Nowy film Netflix już w kinach, a na platformie online niebawem. Czy warto go obejrzeć?
- PRZECZYTAJ TAKŻE: Ten film to największy hit końcówki 2023 na Netflix. Premiera w Polsce odbędzie się wcześniej!
Recenzja filmu “Maestro”. Z kin trafi na Netflix
Jeszcze jakiś czas temu to był projekt Stevena Spielberga, ale na reżyserze gigantyczne wrażenie zrobiły “Narodziny gwiazdy” Coopera, dlatego postanowił właśnie jemu przekazać pałeczkę, gdy było jasne, że sam nie zrealizuje “Maestro”. Bradley od młodzieńczych lat był zafascynowany dyrygowaniem muzyki klasycznej, dlatego podjęcie decyzji było tylko formalnością. Pewien grunt pod film Spielberg zdążył przygotować, na etapie produkcji pomagał także Martin Scorsese, ale to, co widzimy na ekranie jest efektem tytanicznej pracy gościa, którego większość widzów może kojarzyć z “Kac Vegas” i innych tego typu projektów. Czy tego rodzaju widownia jest gotowa na jego najnowszy film, który z łatwością można oddzielić grubą kreską nie tylko od wspomnianej komedii, ale także największego hitu “A Star is Born”?
Na artystyczny sukces “Maestro” składa się tak wiele rzeczy, że aż trudno początkowo uwierzyć, że Cooper zdołał film wyreżyserować i zagrać w nim główną rolę. Upodobnienie go do Leonarda Bernsteina to jeden z pierwszych kroków ku temu, by zbudować spójną i przekonującą narrację, która potrafi wciągnąć i zaangażować widza od samego początku. Naśladowanie głosu Bernsteina przez Coopera nie zawsze jest w 100% celne – wrażenie, że przesadnie mówi przez nos, by uzyskać pewną barwę głosu, nie jest czasami wystarczająco prawdziwe. Z drugiej strony, cały zestaw gestów i mowa ciała zostały ograne bardzo dobrze, wręcz miejscami genialnie, bo rzeczywiście trudno dopatrzeć się w postaci Lenny’ego Bradley’a Coopera. Aktor zdołał nawet ukryć typowy dla siebie uśmiech za tym, który powinien kojarzyć się z legendarnym dyrygentem i kompozytorem.
Najjaśniejszym elementem filmu, a właściwie osobą pozostaje jednak Carey Mulligan, która w swoim dorobku posiada kilka konkretnych i dosadnych ról, ale to właśnie ta z “Maestro” najprawdopodobniej sprawi, że jej kariera wskoczy na inne (lepsze) tory. Jej udział w tym filmie, w scenach solo oraz w duecie z Cooperem, może być chwila wykorzystywany jako instruktaż dla początkujących aktorów, w jaki sposób należy budować postać i pozwalać jej ewoluować na ekranie. Pomimo tego, że tytuł jasno sugeruje, kim jest główny bohater i Bradley Cooper potrafi od początku zainteresować nas historią człowieka, który do tej pory nie był szerzej znany widzom, to jednak Mulligan jest w stanie skraść część scen tylko dla siebie. Robi to w nienachalny, delikatny, acz znaczący sposób. Trudno nie odnieść wrażenia, że dopiero teraz uzyskała szansę zaprezentowania swoich umiejętności i talentu w całej rozciągłości.
Dla zainteresowanych stroną techniczną filmu też mamy dobre wieści, ponieważ pod tym względem “Maestro” jest jedną z ciekawszych produkcji w ostatnich latach. Zgrabne połączenie kilku styli i wprowadzenie rozdziałów do filmu różniących się sposobem kręcenia powoduje, że niezwykle płynnie poruszamy się po kolejnych etapach życia rodziny Bernsteinów. Proporcje boków, czarno biały obraz czy wykorzystanie charakterystycznych dla konkretnych okresów działalności Hollywood czy telewizji cech wprowadza jasne podziały i przenosi też widza w tamte czasy wykorzystując coś więcej niż scenografie, kostiumy czy rekwizyty. Udźwiękowienie “Maestro” przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Wielkie koncerty brzmią imponująco i robią duże wrażenie, natomiast przestrzenność niektórych scen została zachowana w bardzo subtelny, ale odczuwalny sposób, gdy w zza pleców z prawej lub z lewej słyszymy odgłosy przez ścianę z sąsiadującego pomieszczenia lub zza drzwi.
“Maestro” zmierza na Netfliksa, ale zanim pojawi się tam 20 grudnia, czekają nas pokazy w kinach studyjnych, co jest już normą przy produkcjach, za którym stoi Netflix. Film nie jest długi, bo trwa około dwóch godzin, dlatego ewentualny dyskomfort w fotelu nie powinien Wam doskwierać, a to właśnie wyłączenie się z rzeczywistości na czas seansu może sprawić, że “Maestro” wybrzmi tak, jak powinien.
Filmy, seriale i serwisy VoD – przeczytaj więcej:
- Nowy pakiet dostępny w Prime Video w Polsce! 7 dni za darmo – co można obejrzeć?
- Prime Video za chwilę zaprosi Cię na znakomite filmy. Tego wcześniej nie zapowiadano!
- Zupełnie niespodziewany film numerem 1 na polskim Netfliksie! Uzależnił widzów
- Nowy giga hit Netfliksa to pozycja obowiązkowa na weekend. Ten serial trzeba sprawdzić!
- Od dziś na Netflix wielka nowość! Ten film może zaskoczyć i podbić rankingi