Recenzja najnowszego filmu “Guy’a Ritchie “Gra fortuny” – warty seansu w kinie?
Guy’a Ritchiego można przedstawiać wymieniając tytuły filmów, które stworzył. “Dżentelmeni” czy “Jeden gniewny człowiek” zostały przyjęte nader dobrze, ale zanim pojawi się sequel tego pierwszego do kina można wybrać się na “Grę fortuny”. Statham, Grant, Elwes, Plaza i Hartnett to nazwiska, które samodzielnie przyciągają na seans, a skoro za projekt odpowiada Ritchie, to będzie hit, prawda? Oceniamy!
Film “Gra fortuny” już w kinach w Polsce! Warto obejrzeć? Recenzja
Jeśli ktokolwiek znalazłby się na seansie “Gry fortuny” przypadkowo, to już pierwsze kilka minut powinno rozjaśnić sytuację. Wystukiwany przez obcasy maszerującego przez budynek mężczyzny rytm jest perfekcyjnie dopasowany do wydarzeń na ekranie i muzyki, po czym dostajemy szybką wymianę zdań, z której początkowo niewiele wynika. Wraz z upływem czasu dociera do nas jeszcze więcej, a dialog charakteryzuje się tym specyficznym dla Ritchiego humorem, dynamiką i ripostami. Sprawa jest, mimo wszystko, bardzo prosta. Ktoś ukradł wart 10 mld dolarów towar, a na zlecenie brytyjskiego rządu prywatna ekipa będzie starała się go odzyskać. Na czele drużyny stanie niezbyt lubiany, ale cholernie skuteczny Orson Fortune (Jason Statham). Ekipę uzupełnią JJ Davies (Bugzy Malone, którego pamiętamy z “Dżentelmenów”), Sarah Fidel (wszechobecna teraz Aubrey Plaza) oraz Danny Francesco (Josh Hartnett). Na odległość pieczę sprawuje nad nimi Nathan Jasmine (Cary Elwes).
Od pierwszych chwil wiemy, że nie będziemy mieli do czynienia z poważnym kinem. Pomimo tego, że zagrożenie dla świata (nie będziemy wchodzić w szczegóły, by nie niszczyć niespodzianki) jest gigantyczne, to oprócz pewnych obaw ze strony Nathana, mało kto wydaje się być rzeczywiście przejęty niebezpieczeństwem. Wszyscy zdają się być pewni powodzenia misji, na którą ruszają i faktycznie przebiega ona zaskakująco gładko. Owszem, zdarzają się pewne potknięcia i problemy, ale błyskawicznie zostają zażegnane dzięki umiejętnej walce wręcz, snajperowi czy sprycie komputerowego magika. To przenosi się na widzów, którzy przez większość seansu tylko się dobrze bawią. Czy to źle? I tak, i nie.
Guy Ritchie wielokrotnie udowodnił, że potrafi zaskoczyć widzów a) sposobem, w jaki realizuje daną scenę b) zwrotem akcji. Tworząc “Gry fortuny” sięgał po rozwiązania tylko z pierwszego koszyczka, podkręcając widowiskowość filmu do granic możliwości, ale zapominając chwilami o fabule. Ta miejscami nie trzyma się kupy, na i tak mało wymagającą od widza historię. Statham słynie z popisowych numerów przed kamerą, ale tym razem jest wręcz nietykalny dla wrogów, co buduje jego wizerunek, jako nieustraszonego agenta specjalnego, ale jednocześnie sprawia, że jest mniej wiarygodny od superbohaterów Marvela i DC. Jego spojrzenia, mówione ściszonym głosem kwestie czy cięte rispoty działają po raz kolejny, ale postaci brakuje iskry, która mimo wszystko (choć minimalnie) była widoczna w “Jednym gniewnym człowieku”.
Obowiązek zyskiwania sympatii widowni przeniesiono na barki Aubrey Plazy, która wykorzystała chyba wszystkie sztuczki ze swojego wachlarza umiejętności przewracania oczami i strojenia min. To nadal działa i dobrze jest ją widzieć na dużym ekranie w tak doborowej obsadzie, ale wciąż czekamy na bardziej wymagającą rolę, która pozwoli jej się wykazać. Hugh Grant zagrał prawie cały film na autopilocie i zdecydowanie ciekawszą fuchę powierzono mu w “Dżentelmenach”. Jego czarny charakter Greg Simmonds wzbudza nawet pozytywne emocje, ale brakuje mu oryginalności – i na poziomie scenariusza, i w grze Granta.
Czy “Gra fortuny” ma więc w ogóle jakieś zalety? Oczywiście! Wiele sekwencji zostało świetnie przemyślanych, zagranych i zmontowanych, jak chociażby akcja na lotnisku. Chris Benstead ponownie przygotował znakomitą ścieżkę dźwiękową (jak na razie nie ukazała się w formie albumu, a szkoda!), która dodaje charakteru i wybija odpowiedni rytm poszczególnym scenom. Najnowszy film Guy’a Ritchiego to blisko dwugodzinna jazda bez trzymanki, która ma jedno zadanie: bawić widza. Przez większość czasu robi to naprawdę skutecznie, czasami tylko obniża loty, ponieważ spada do poziomu wielu innych filmów tego typu. Ivan Atkinson i Marn Davies nie popisali się pisząc scenariusz dla “Gry fortuny”, a całości brakuje ręki Ritchiego, który potrafił sprawić, że nawet słabsze historie o wiele lepiej wypadały ostatecznie na ekranie.
I widać to po ocenach filmu, które wystawia widownia. Film nie spada poniżej pewnego poziomu, ale idąc na show od Guy’a Ritchiego chyba wszyscy mają dosyć konkretne oczekiwania i kilku typowych dla jego produkcji smaczków zdecydowanie zabrakło. Po wyjściu z kina nie będziecie żałować spędzonego czasu, bo zabawa jest świetna, ale miejmy nadzieję, że przy następnym projekcie wróci błysk w oku reżysera.
Filmy, seriale, VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:
- Te daty zapisz w kalendarzu – Netflix pokazał największe premiery 2023! Na jakie filmy i seriale czekamy?
- Za chwilę start SkyShowtime w Polsce! Serwis VoD napisał do widzów – jaka cena?
- Na ten film i serial na Netflix zdecydowanie warto czekać. Serwis ujawnia szczegóły hitów!
- Rosyjski film niespodziewanie pokonał w kinach “Avatara”! Kosmiczne przychody
- Usługa Eurosport Player przestała działać! Już nie wróci – jak teraz oglądać?