Days Gone | RECENZJA | PS4 Pro 4K HDR
Kampania single-player / rozgrywka
Pokrótce Days Gone można by opisać jako Read Dead Redemption 2 na motocyklach z bardziej zwartą konstrukcją i lepszym tempem akcji oraz elementami Ubi-game i State of Decay.
Tytuł ten w swoich założeniach miał wypełnić świat gry pobocznymi aktywnościami, które miały nie odbiegać jakością i wykonaniem od głównego wątku. Deweloperzy skupili się również na ukazaniu apokalipsy zombie przez pryzmat społecznościowy. W trakcie rozgrywki napotykamy różne obozowiska. Liderują im osoby o diametralnie różnej osobowości, od których przyjmujemy zlecenia. Ich wykonywanie jest konieczne, jeśli chcemy myśleć o ulepszeniach motocyklu, czy potężniejszym ekwipunku.
Jako że aspekt „jeździecki” w Days Gone jest bardzo przyjemny, uwierzcie mi – będziecie chcieli zrobić wszystko by mieć to nitro na najwyższym poziomie. Ciekawym urozmaiceniem jest też to, że każdy z obozów oferuje innego typu wyposażenie i specjalizuje się w odmiennym rodzaju asortymentu. U jednych zakupimy mocniejszą broń palną, a u innych bardziej zaawansowane części do motocyklu. Po zdobyciu odpowiedniego progu zaufania, odkrywają przed nami dostęp do bardziej wyrafinowanych narzędzi zbrodni czy usprawnień pojazdu. Jest to funkcjonalna, choć nieprzełomowa zmiana dynamiki w gatunku sandbox, ale w kontekście tematyki gry – dobrze do niej pasuje. Oprócz tego, mamy możliwość rozwoju postaci za punkty doświadczenia w trzech różnych ścieżkach. Gra robi również świetny użytek z touchpada DualShock 4, gdzie przesunięcie palcem w lewo, prawo, górę, dół odpowiada za osobną sekcję menu postaci.
Z kolei w kwestii konstrukcji gry, to poza mocno reżyserowanym początkiem, jest ona pofragmentowana, ale zachowuje kinowe tendencje, z jakich znane jest Sony. Nie jest to zupełnie nowa jakość w dziedzinie sandboxów, ale na pewno Days Gone lepiej utrzymuje naszą uwagę i balans aktywności dodatkowych między fabułą niż RDR2 i ostatni Assassin’s Creed. Poboczne historie rzucają więcej światła na relacje naszego protagonisty Deacona St. Johna z pozostałymi postaciami. Główny natomiast wątek związany jest z genezą i próbą rozwiązania „nieumarłego problemu” oraz wewnętrznym zmaganiem się w sprawie losu zaginionej dziewczyny Deeka.
Trzeba zaznaczyć, że miks gry fabularyzowanej z otwartym światem czasami ma to do siebie, że przez podejście typu „róbta co chceta” traci moc nieustannego przykuwania naszej uwagi. Z drugiej strony, Deek bardzo intensywnie reaguje na wszystko, co widzi i słyszy, nawet jeśli nie jest to częścią wstawki przerywnikowej. Muszę przyznać, że jest to dość rzadko spotykane w grach, które starają się trzymać powagę (a nie śmieszkować niczym Spider-Man).
W rozgrywce znajdziemy tutaj elementy skradane, crafting, polowania (wilki, niedźwiedzie, jelenie) a także walkę wręcz oraz bronią palną przy korzystaniu z tego, co nas otacza. Co do tego ostatniego, względnie często będziemy się wspinać na dachy budynków, jak i chować za elementami otoczenia. Okazjonalnie przyjdzie nam zmierzyć się z różnego rodzaju bossami, na przykład niedźwiedziem albo przerośniętym super-mutantem. Niekiedy też, przychodzi nam brać udział w pościgach motocyklowych, przy jednoczesnym strzelaniu z jednośladu. Chciałbym też na marginesie pochwalić grę za designerską spójność – przedmioty znajdujemy w sensownych miejscach. Np. amunicję za każdym razem w bagażnikach wozów policyjnych.
Niektóre typy zadań będą wymagały od nas nasłuchiwania przeciwników, inne niepostrzeżonego przekradnięcia się w dane terytorium. Jednakże przeważnie przyjdzie nam konfrontować się z wrogami bezpośrednio. Co wyróżnia Days Gone to obecność hordy, czyli chmary nieumarłych złożonej z setek postaci. Nigdy nie czujemy się wobec niej bezpieczni. Poza tym, gdy przejmujemy posterunki NERO (organizacja ds. zagrożenia biochemicznego), musimy też zadbać o to aby pozbyć się głośników. Jeśli o tym zapomnimy, przyciągną one uwagę zombiaków. Ten aspekt gry również przypadł mi do gustu, pomimo jego powtarzalnego charakteru.