“Czarny telefon” – recenzja. To nie jest zwykły horror! Czy warto wybrać się do kina?
Czy twórca “Doktora Strange’a”, “Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia” oraz “Sinister” może w 2022 roku przygotować horror, który zrobi wrażenie na widzu? Wszyscy zadawali sobie to pytanie po zobaczeniu zwiastuna, który robił naprawdę dobre wrażenie, lecz pokazał nieco za dużo. Czy film spełnia pokładane w nim nadzieje?
- PRZECZYTAJ TAKŻE: Wielka czystka na Netflix – prawie 50 filmów do usunięcia! Spieszmy się oglądać hity, tak szybko znikają
Film “Czarny telefon” – recenzja. Czy to wreszcie horror, który umiejętnie straszy?
Aż trudno uwierzyć, że w czasie, gdy na ekranach nadal jest “Top Gun: Maverick” i “Jurassic World: Dominion” zwykli widzowie wybiorą się do kina na horror, o którym wcale nie było tak głośno. A jednak na seansach pojawią się chętni zobaczyć coś mniej optymistycznego, co może wskazywać na pewien głód na tego typu historie. Wskazanie naprawdę dobrego i popularnego horroru, który był w ostatnim czasie w kinach nie jest łatwe, a po zobaczeniu “Czarnego telefonu” można powiedzieć, że musimy zaczekać na kolejnego kandydata. Ale nie jest tak, że ten film jest zły, bo miewa naprawdę udane momenty, a cała historia jest dość ciekawa. Zabrakło mu jednak pewnego błysku. Ale wszystko po kolei.
Film Scotta Derricksona zabiera nas do niedużego miasteczka w USA kilka dekad temu, gdzie o tak nowoczesnych rozwiązaniach jak Internet i smartfony jeszcze nie słyszano. Zamiast tego mamy telefony stacjonarne i telewizję, które pozwalają utrzymywać kontakt i czerpać informacje o najważniejszych wydarzeniach. Wszystko rozpoczyna się dość niepozornie, ponieważ śledzimy losy Finney’a (Mason Thames) – mało popularnego chłopaka, który nie potrafi postawić się rówieśnikom ze szkoły. Znacznie bardziej waleczna i odważna jest jego młodsza siostra Gwen (Madeleine McGraw), która lepiej odnajduje się w codziennej rzeczywistości. Obydwoje muszą jednak stawiać czoła alkoholizmowi ojca o imieniu Terrence (Jeremy Davies), który po stracie żony zupełnie się załamał. W jednej ze scen dowiadujemy się, że odebrała sobie życie, a wszystko dlatego, że widziała i słyszała rzeczy, których nie doświadczali inni. Podobne zachowanie zaczyna wykazywać młoda Gwen.
Nie dzieje się to jednak bez powodu, ponieważ w okolicy cały czas giną dzieci. Są w różnym wieku, wywodzą się z różnych domów, interesują się różnymi rzeczami, ale nie przekraczają wieku nastolatka. Nikt nie wie, co się z nimi dzieje, ale krążą pewne pogłoski oraz pseudonim porywacza, który budzi postrach. Finney staje się jego kolejną ofiarą, lecz doświadczenie poprzednich porwanych będzie dla niego bardzo pomocne. Jednocześnie wskazówki jego siostry będą niezwykle cenne dla policji, która wbrew oczekiwaniom widzów, poważnie traktuje przekazywane przez nią informacje… ze snów.
“Czarny telefon” powiela kilka znanych schematów z filmów o porwaniach oraz tych, których akcja dzieje się w niedużych miasteczkach. Mamy odhaczonych wiele typowych punktów, ale reżyser zdołał to wszystko na tyle zgrabnie nakręcić i zmontować, że ostateczny rezultat nie wydaje się wtórnym. Jest w tym trochę świeżości, tym bardziej, że materiał bazowy – opowiadanie ze zbioru “Upiory XX wieku” autorstwa Joe’ego Hilla – pozwalał na sięgnięcie po zjawiska nadprzyrodzone. Na szczęście nie przejmują one inicjatywy nad fabułą, nie zaczynają być wyjaśnieniem dla wszystkiego, lecz budują atmosferę i pozwalają lepiej przedstawić całą sprawę. Pod pewnym względem są też kluczowe dla fabuły. Umiarkowana liczba scen, w których zastosowano jump scare’y powoduje, że one faktycznie działają i podkręcają atmosferę. Nie silono się na wystraszenie widza za wszelką cenę, dzięki czemu film nie przeistacza się w serię niefortunnych zdarzeń i mini-festiwal żenady, co zdarzało się innym produkcjom (“Zakonnica”).
Trzeba jednak sobie przyznać, że zwrotów akcji mamy tu jak na lekarstwo. Rozwiązanie sprawy i wielki finał nie są może aż tak łatwe do odgadnięcia, ale po ujawnieniu kolejnych faktów i wyjaśnieniu niektórych mechanizmów nie otworzymy ust w zaskoczeniu, lecz przyjmiemy to wszystko do wiadomości. Twórców pochwalić można za odpowiednie tempo i dynamikę filmu, bo przez cały czas widz pozostaje zaciekawiony akcją i wciągnięty w fabułę. Nie ustrzeżono się kilku potknięć, gdzie zachowanie bohaterów wydaje się odrobinę irracjonalne, ale trudno postawić się na ich miejscu w takiej sytuacji, skoro my na chłodno podejmujemy decyzję, co zrobić dalej, siedząc wygodnie w fotelu.
Najbardziej brakowało nam chyba klimatycznej ścieżki dźwiękowej, która w “Czarnym telefonie” gdzieś ginie w tle. Są chwile, gdy przejmuje inicjatywę i potrafi zbudować napięcie, ale nie są to kompozycje świeże i charakterystyczne dla tego filmu. Wpisują się w pewne ramy soundtracków do horrorów – tylko i aż. Pytanie więc brzmi, czy warto “Czarny telefon” zobaczyć w kinie, czy zaczekać aż zawita do VoD. Jesteśmy raczej zdania, że lepszy odbiór tej produkcji będzie w zaciemnionej sali z nieliczną widownią obok, dzięki czemu w całości skupimy się na historii. Bez przerywania, powiadomień i zagadywania “Czarny telefon” mija dość szybko i daje pewne uczucie satysfakcji po ostatniej scenie. A podobno możliwe jest nawet powstanie sequela.
VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:
- Co oglądać na Disney+? Wielkie premiery w Polsce – te seriale i filmy trzeba zobaczyć!
- Miękkie lądowanie Disney+ w Polsce. Oferta i jakość imponują, ale… nie wszystko złoto, co się świeci?
- To już potwierdzone: będą reklamy na Netflix! Kiedy nowy pakiet? Ile może kosztować?
- Najnowszy TV Sony X90K już w sprzedaży w Polsce! Prawdziwy hit cena/jakość! Ile kosztuje? Gdzie kupić?
- Co obejrzeć na Netflix w weekend? Oto lista premier nowych filmów i odcinków seriali!