The Last of Us Part II | RECENZJA | Czy to najwybitniejsza historia w dziejach? Ta gra powala na kolana na telewizorze OLED
The Last of Us Part II to tytuł, na który przez długie 7 lat czekała wielomilionowa społeczność PlayStation. Od czasu oficjalnego potwierdzenia “dwójki” wiadomo było, że kontynuując historię Ellie i Joela, studio Naughty Dog może albo wygrać, albo przegrać wszystko. Ja już wiem, że ze swojego zadania twórcy wywiązali się znakomicie, zdecydowanie przebijając poprzednie dokonania. Podobnie jak lata temu, tak i tym razem po obejrzeniu napisów końcowych po prostu siedzę i nie mogę się pozbierać. Zapraszam na recenzję jednej z najlepszych gier w historii.
Tytułem wstępu
Pomysł, który po latach przerodził się w porywającą historię przedstawioną w The Last of Us, narodził się jeszcze w 2004 roku w głowie pewnego amerykańskiego studenta. Niedługo później idea przeistoczyła się w komiksową opowieść nazwaną “The Turning”. Ta jednak nigdy nie ujrzała światła dziennego.
Koncept oscylował wokół dwóch postaci – starszego mężczyzny i małej dziewczynki, którzy wspólnie przemierzają świat pełen krwiożerczych nieumarłych. Potrzeba było wielu lat umacniania swojej pozycji w szeregach studia Naughty Dog i wachlarza cennych doświadczeń z serią Uncharted, zanim Neil Druckmann, bo tak nazywał się ów student, powrócił do pomysłu sprzed lat. Wkrótce – nawiązawszy bliską współpracę i przyjacielską więź z Brucem Straley – stworzył dzieło swojego życia, z powodu którego czytacie dziś te słowa.
Jeżeli należycie do tych, którzy w 2013 roku lub później zagłębili się w historię Joela i Ellie i znają zarys tej historii, możecie śmiało pominąć następny podrozdział recenzji i przejść od razu do crème de la crème tekstu: mojej próby ujęcia w słowa kontynuacji tej przygody, z którą spędziłem lwią część kilku ostatnich dni.
Fabuła dla świeżaków, czyli co było przed The Last of Us Part II
W 2013 roku świat staje na głowie. Nieznany wirus błyskawicznie wywołuje globalną pandemię, która zabija ogromną część ludzkiej populacji, zamieniając umarłych w zombie. W samym środku zamieszania poznajemy mieszkańca Austin w stanie Texas, Joela, który wraz z córką Sarah i bratem Tommym podejmuje desperacją próbę ucieczki z miasta.
Dwadzieścia lat później Joel przebywa w zamkniętej strefie w Bostonie, gdzie trudni się przemytnictwem. Świat dawno pogrążył się w chaosie i okrucieństwie, a wirus zmutował, w straszny sposób okaleczając zarażonych, którzy nie przypominają już ludzi. Ale nie tylko oni stanowią zagrożenie; równie niebezpiecznymi wrogami stali się ci, którzy przetrwali – podzieleni, zwaśnieni, starający się przeżyć za wszelką cenę.
Wkrótce nasz bohater poznaje 14-letnią dziewczynę o imieniu Ellie, którą tajemnicza organizacja przeciwstawiająca się panującemu systemowi kontrolowanemu przez wojskowe bojówki – Świetliki – stara się przewieźć na drugi koniec Stanów Zjednoczonych. Zadanie zostaje przekazane Joelowi i tak rozpoczyna się epicka wędrówka w nieznane. Joel i Ellie nawiązują po drodze relację, która buduje legendarną dziś markę The Last of Us.
Kiedy ich podróż dobiega końca, cały świat graczy niecierpliwie czeka na dopisanie kolejnego rozdziału. W uniwersum gry mijają cztery lata, a w naszym świecie aż siedem, ale wreszcie ponownie spotykamy tę niezwykłą dwójkę. W zupełnie nowych okolicznościach.
Gniew, zemsta i zawiść – ta historia po raz kolejny targa emocjami
Pierwsza część gry aż prosiła się o sequel. Sposób, w jaki twórcy zamknęli ostatni akt wspólnej podróży Joela i Ellie, pozostawiał ogromne pole do popisu, ale jednocześnie wielkie wyzwanie. The Last of Us zostało przyjęte z potężnym entuzjazmem – poprzeczka powędrowała więc bardzo wysoko. Wkrótce tytuł doczekał się oficjalnego DLC, w którym centralną postacią została już Ellie i – jak się okazało po latach – było to zwiastunem tego, co nadejdzie.
The Last of Us Part II wita nas w pokrytym śniegiem miasteczku Jackson w stanie Wyoming, gdzie dwoje bohaterów z “jedynki” znajduje schronienie, namiastkę cywilizacji i nawiązuje nowe znajomości. Bardzo szybko poznajemy garść mieszkańców osady i wyruszamy jako Ellie na pierwszy patrol wraz z Diną, przyjaciółką dziewczyny. Cele takich wypadów są proste – utrzymać zarażonych z dala od Jackson i innych nieprzyjaciół oraz zgromadzić jak najwięcej zapasów. Podczas takiego rutynowego objazdu okolicy mamy okazję poznać skomplikowaną relację pomiędzy przyjaciółkami. Szybko okazuje się też, że pomiędzy Ellie i Joelem sprawy także nie mają się najlepiej, co ma oczywiście – a jakżeby inaczej – głębokie zakorzenienie w przeszłości.
Pozorna sielanka panująca w przytulnym, świątecznie przystrojonym Jackson nie trwa jednak zbyt długo. Wkrótce dochodzi do ciągu wydarzeń, który wywraca życie Ellie do góry nogami i zmusza ją do podjęcia radykalnych decyzji. To właśnie w tym momencie po raz pierwszy stykamy się z motywami przewodnimi The Last of Us 2: rozpaczą, gniewem, strachem, zawiścią i zemstą. Traumatyczne przeżycie nadaje ton dalszej opowieści i wyznacza nam kurs na Seattle. Co jednak najważniejsze – wtedy rozpoczyna się też gra na naszych emocjach, prowadzona przez odpowiedzialnych za scenariusz Neilla Druckmanna i Halley Gross. Sprytnymi zabiegami oswajającymi nas z kluczowymi postaciami i ich wzajemnymi stosunkami, twórcy wywołują pierwszy poważny wstrząs, który mocno dotyka również gracza – w tym wypadku mnie.
Od momentu rozpoczęcia wędrówki w stronę Seattle, przygoda szybko nabiera tempa, ale zanim przejdę do jej recenzji, muszę Was przestrzec. Jakiekolwiek oczekiwania mieliście do tej pory wobec drugiej odsłony The Last of Us – pomnóżcie je kilka razy, a ta opowieść i tak prawdopodobnie je przerośnie. I przygotujcie się na naprawdę długą, brutalną, straszną, wyczerpującą, szargającą nerwy i emocje wędrówkę, podczas której stale będą Wam towarzyszyć niepokój i wątpliwości. Wasz kręgosłup moralny (o ile taki posiadacie) nie raz zostanie wystawiony na próbę. W The Last of Us Part II nic nie jest albo białe albo czarne. Tak, piszę bardzo ogólnikowo, ale naprawdę nie wierzę, że istnieją słowa zdolne dobrze przygotować Was na te przeżycia.
Na swojej drodze natraficie na niezliczone cutscenki, dzięki którym po raz kolejny (bo to przecież specjalność Naughty Dog) będziecie mieć wrażenie oglądania filmu lub uczestniczenia w czymś na kształt kultowego Heavy Rain z PS3. Przerywniki fabularne są poprowadzone po mistrzowsku, stapiając się doskonale w jedność z samą rozgrywką, co nieprawdopodobnie zwiększa immersję. Wielokrotnie starałem się dojrzeć różnicę jakościową na korzyść cutscenek; jakiś przerywnik, który jasno oddzieliłby gameplay od zawsze przecież lekko podkolorowanej sceny fabularnej. Tu niczego takiego nie ma – The Last of Us Part II to spójna wędrówka. Nie zwykła gra, bardziej “doświadczenie”.
Na osobny komentarz zasługują retrospekcje. Druckmann i Gross zaserwowali nam wiele podróży do przeszłości, do wydarzeń osadzonych pomiędzy akcją z pierwszej i drugiej części. Nie zdziwicie się pewnie, kiedy powiem Wam, że jeszcze mocniej wiążą nas one emocjonalnie z postaciami. Dodatkowo zaskakuje kreatywność w budowaniu tych wspominek – pomysłowość twórców zdaje się momentami nie znać granic.
Powtórzę – warstwa fabularna jest niesamowicie obszerna i bogata. Następuje taki moment, w którym historia zdaje się zbliżać do punktu kulminacyjnego. Jednak kiedy on faktycznie nadchodzi, następuje jej niespodziewane rozwinięcie, a wszystkie wcześniejsze wydarzenia – które spokojnie mogłyby złożyć się na ze dwie krótsze gry – okazują się jedynie wstępem. Przystawką przed daniem głównym. Nie mogę wyjść z podziwu dla ogromu pracy, którą włożył w tę produkcję zespół Naughty Dog. Nawet gdyby opowiedziana przez nich historia okazała się wybrakowana, nielogiczna, po prostu słaba – i tak chyliłbym przed nimi czoła z powodu kalibru zadania, jakiego się podjęli. Ale stworzyć coś tak wielkiego i nie skopać tego? Więcej – zbudować tak epicką fabułę i nie potknąć się ani razu? Chapeau bas. Nie wyobrażam sobie w najbliższym czasie spotkania z tytułem podobnej wagi.
Świat gry jest ogromny, szczegółowy i obfity w zawartość, a lokacje zachwycają
Gdybym chciał opisać świat The Last of Us Part II, napisałbym, że składa się z wielkich, otwartych przestrzeni, gęstych lasów, porośniętych dróg, rwących rzek, masywnych, walących się wieżowców, opuszczonych domostw, przeróżnych mniejszych i większych sklepów, pogłębiających wrażenie pustki barów i restauracji oraz ciemnych, wilgotnych piwnic. To sporo, ale nie oddaje wcale złożoności i przywiązania do detali, jakie cechuje okolice Jackson, Seattle i wszystkie inne lokacje, które odwiedziłem. I nie wymieniłem wcale wszystkich lokacji. Napisałem to już w pierwszych wrażeniach po spędzeniu dwóch godzin na poszukiwaniu niejakiej Nory, którą Ellie starała się odszukać w szpitalu w Seattle, a poznanie całej gry tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu: twórcy zdecydowanie nie poszli na łatwiznę.
Przekonacie się o tym sami, kiedy wkroczycie do Seattle. Albo nawet wcześniej, w opuszczonych dzielnicach okalających Jackson. Każde wnętrze wydaje się tu być stworzone od podstaw: ze swoim własnym umeblowaniem, wystrojem, na swój odrębny sposób nadgryzione zębem czasu. Identycznie jest z resztą na ulicach, jeśli przyjrzymy się np. zdewastowanym samochodom. Wiele razy łapałem się na beztroskim zwiedzaniu kolejnych napotkanych pomieszczeń i fragmentów przestrzeni. Musicie bowiem wiedzieć, że przez większość gry macie więcej niż jedną ścieżkę do celu. Nie chodzi mi tylko o sposób radzenia sobie z zagrożeniami – o tym więcej niżej – ale po prostu o znajdowanie właściwej drogi. Przykład? Przed wami ulica, a po obu jej stronach piętrowe sklepiki i kawiarnie. Ścieżka jest na pozór prosta, bo przed sobą widzicie wyraźne rozwidlenie, jednak najpierw chcecie jeszcze sprawdzić wnętrze lokalu po lewej. Mija kilka minut i okazuje się, że dotarliście dokładnie tam gdzie chcieliście, tyle że zupełnie inną, boczną ścieżką. Takie zabiegi były już oczywiście obecne w pierwszym The Last of Us, ale dopiero w “dwójce” ma się bardzo często poczucie poruszania po otwartym świecie.
We wszystkich wymienionych lokacjach (i innych, o których istnieniu musicie już przekonać się sami) autorzy umieścili całe mnóstwo elementów fabularnych, ale też listów, które ujawniają nam historie innych ocalałych – choć niekoniecznie jeszcze żywych – oraz materiałów i broni. Czyni to eksplorację bardzo przyjemną i przede wszystkim opłacalną; zawsze przecież możecie natknąć się na sejf z zestawem małego surwiwalowca. Tylko najpierw będziecie musieli znaleźć kod do tego sejfu. I w tym właśnie cała zabawa. Zwiedzanie świata The Last of Us Part II nie jest przykrym obowiązkiem, bez którego nie zgromadzicie wystarczających do przeżycia materiałów. Jest dodatkową rozrywką, która uwiarygadnia ten przygnębiający, niszczony przez dekady świat.
Exclusive dla PS4 nie byłby exclusivem na PS4, gdyby nie dodatkowe aktywności poboczne. Pojawia się więc między innymi towarzysząca Ellie od czasu do czasu gitara, na której możemy spróbować swoich sił. Kiedyś sam trochę grałem, więc chętnie przystąpiłem do zabawy. Nie polegała ona jednak na zwykłym wciskaniu kółka czy kwadratu, ale o tym, jak kreatywnie rozwiązali tę kwestię twórcy z Naughty Dog, musicie już przekonać się sami. Jest tego z resztą sporo więcej. Natkniecie się na swojej drodze na kilka zagadek i łamigłówek, których rozwiązanie będzie wymagało nieco pomyślunku. Grę starałem się przechodzić dosyć dokładnie, sprawdzając niemal każdy kąt, ale w kilku przypadkach musiałem się po prostu poddać i ruszyć dalej. Może Wam się uda!
Oczko w stronę graczy puszcza też oczywiście samo Sony. Ci z Was, którzy bacznie śledzili fragmenty rozgrywki udostępniane przez producenta wiedzą, że w jednej z misji (dziwnie brzmi to słowo w kontekście tej gry) można napotkać przenośną konsolę PS Vita sprzed lat. To również pokazuje, z jaką dbałością o szczegóły tworzono świat po upadku, który nastąpił w 2013 roku. Czas w grze autentycznie się zatrzymał. Grając miejcie oczy szeroko otwarte – to nie jedyny easter egg od Sony.
Przeciwnicy – żywi i martwi – nakładają ciągłą presję
Wiecie już co nieco o środowisku, w którym porusza się nasza bohaterka, skupmy się więc teraz na tym, co czyni The Last of Us Part II produkcją na pograniczu dramatu, thrillera i horroru. W drugiej odsłonie powracają przeciwnicy doskonale znani z pierwszej, czyli ludzie i zombie. Proste? Nie do końca. Już po kilkunastu minutach z grą wiedziałem, że zarówno jedni jak i drudzy stanowią teraz o wiele większe zagrożenia dla – na pozór – drobnej Ellie.
Zapomnijcie o czychaczach i klikaczach – dwóch pierwszych stadiach zarażonych. Jeśli graliście w pierwszą część, to już wiecie, jak sobie z nimi radzić. Problem w tym, że w Part II są spotkacie więcej klas nieumarłych. Znacznie więcej. Lepiej przystosowanych do zabijania, uzbrojonych w nowe środki do osiągnięcia swojego jedynego celu w “życiu po życiu”. Więcej na ich temat nie zdradzę, ale powiem Wam, czego się spodziewać w razie napotkania zdywersyfikowanego stada zarażonych: najgorszego. Starcia z nimi nie należą do najłatwiejszych. Znacznie lepszym pomysłem niż przedarcie się siłą, szczególnie w zamkniętej przestrzeni, jest ciche przemknięcie bokiem lub stopniowa eliminacja. W innym wypadku ryzykujecie życiem, które możecie stracić bardzo szybko – albo zabraknie Wam naboi, albo zostaniecie osaczeni. Śmierć nie ukrywa się bowiem za ścianami jak ludzcy przeciwnicy. Atakuje frontalnie.
Po kilku pierwszych godzinach z grą przypomniałem sobie, o co tak naprawdę chodzi w The Last of Us. A chodzi o ludzi i ich relacje. Chodzi o pokazanie, że to my sami jesteśmy dla siebie nawzajem najlepszym wybawieniem i największym zagrożeniem. Przeszło 30 lat po upadku cywilizacji nie wszyscy postawili sobie za cel zbudowanie społeczności na kształt tej, którą spotkamy na samym początku w Jackson. W obliczu tego, z czym musi zmierzyć się Ellie, zarażeni nie wypadają już tak strasznie.
W pierwszej kolejności spotkacie bojówkę WLF – radykalną, nie znającą półśrodków organizację, której szeregi Ellie będzie chciała zinfiltrować, kierowana gniewem i żądzą zemsty. Wkrótce jednak zaczniecie dostrzegać niepojące znaki sygnalizujące istnienie innego zagrożenia -Serafitów. Blizny, bo tak nazywają ich członkowie Washington Liberation Front, to owiana aurą tajemniczości społeczność przypominająca kult, która zdecydowanie różni się od napotkanej wcześniej bojówki. I bardzo się z nią nie lubi.
Jak wyglądają starcia z żywymi przeciwnikami? To piaskownica dla miłośników taktycznego podejścia do sprawy. Wrogowie Ellie są sprytni, przebiegli i przewidujący. Pozostanie w jednym miejscu to najgorsze, na co możecie się zdecydować. Duże znaczenie ma tu specyfika poszczególnych klas przeciwników. Bojówkarze WLF są dobrze uzbrojeni, często opancerzeni i przeczesują teren w towarzystwie psów tropiących. Kiedy już Was zauważą, musicie działać szybko i z pomysłem. Mogą Was oflankować, zakraść się niepostrzeżenie od tyłu, puścić w pościg psy lub po prostu ostrzelać. Podobnie sprawa ma się w przypadku Blizn, które preferują łuki, strzały i broń białą, a komunikują się ze sobą… gwiżdżąc. W ten sam sposób zareagują, kiedy Was zauważą – a wtedy lepiej miejcie jakiś plan.
Jest zdecydowanie trudniej i groźniej niż w pierwszej części, kiedy przemierzaliśmy USA jako sporo większy i silniejszy Joel. Ale wcale nie z powodu przejęcia sterów jako Ellie. Drobna postura nastoletniej dziewczyny stwarza mylne pozory. Jest znacznie dojrzalsza, bardziej doświadczona, wyszkolona i inteligentna. Poradzi sobie z każdym wrogiem, jeśli tylko my wiemy, jak to zrobić. Arsenał ruchów jest naprawdę imponujący. Niby powracają podobne mechanizmy do tych zastosowanych przez Naughty Dog w pierwszej części gry, ale wszystko wygląda tu znacznie lepiej, płynniej, wiarygodniej. System walki wręcz jest intuicyjny i satysfakcjonujący, a z różnymi przeciwnikami możemy radzić sobie na różne sposoby: uderzać, dusić lub ciąć.
Wachlarz zastosowań “ogniowych” też jest całkiem spory. Jasne, The Last of Us to nie GTA, więc nie postrzelamy tu z rakietnicy i nie schowamy za pasem kilkunastu różnych klas broni. Twórcy zrobili jednak znakomity użytek z tego, co postanowili oddać graczom. Ellie może posłużyć się m.in. pistoletem, karabinem, strzelbą, łukiem i moim absolutnym faworytem, którego kompletnie się nie spodziewałem. Jest taki fragment w grze, kiedy musicie opuścić rozpadający się drapacz chmur, ale znajdujecie się powyżej dwudziestego piętra, a wokół roi się od zarażonych. Trudne zadanie? Nie z miotaczem ognia. Tak, miotaczem ognia. Resztę dopiszcie sobie sami.
System rozwoju postaci oraz tworzenia wyposażenia i uzbrojenia jest fantastyczny i dodaje smaku eksploracji. Chcecie pokonać grupkę przeciwników przy pomocy łuku? Musicie stworzyć sobie strzały, a do tego potrzebujecie materiałów i przede wszystkim – podręcznika, dzięki któremu Ellie w ogóle będzie w stanie cokolwiek wytworzyć. Chcecie widzieć więcej w trybie nasłuchiwania, który umożliwia naszej protagonistce dostrzeganie rywali przez ściany i przeszkody? Możecie ulepszyć tę umiejętność, ale do tego potrzebne Wam będą specjalne tabletki rozlokowane w przeróżnych, nie zawsze łatwo dostępnych miejscach.
No i te warsztaty! Opcja upgrade’owania broni powraca w znacznie ulepszonej wersji. Stoły twórcy umieścili w różnych pomieszczeniach, a za ich pomocą ulepszycie skuteczność niemal każdego oręża. Zmniejszycie odrzut podczas strzału, zwiększycie pojemność magazynka, zamontujecie lunetę, itd. Wiele razy przekonałem się, że niektóre ulepszenia mają absolutnie kluczowe znaczenie podczas walki. Jak już wspomniałem, TLOU to nie GTA. Przy domyślnych ustawieniach (możecie w nich oczywiście nieco pozmieniać) Ellie obchodzi się z bronią całkiem sprawnie, ale nie jest snajperem, który bez zająknięcia “ściąga” cały oddział przeciwników w kilkanaście sekund. Jeśli znajdziecie się w samym środku wielkiego zamieszania, możecie być pewni, że szybko opróżnicie magazynek i – o ile nie zdołacie uciec i ukryć się w trawie – wystawicie się na pewną śmierć. Doświadczyłem tego wielokrotnie, ale nie przyznam ile razy; uwierzcie mi po prostu, że ta gra na średnim poziomie trudności to nie bułka z masłem.
Dlatego eksploracja jest tak ważna i ekscytująca. Będziecie cieszyć się z każdego znaleziska, bo Naughty Dog wyważyło proporcje perfekcyjnie. Pamiętajcie więc: dużo zbierajcie i dużo twórzcie!
Wydajność na PlayStation 4 Pro i telewizorze Philips OLED z Ambilight
Od początku wiedziałem, że w taki tytuł jak kontynuacja kultowego The Last of Us po prostu nie mogę zagrać na przeciętnym telewizorze. Part II już od 2016 roku, a więc od pierwszego opublikowanego przez Naughty Dog trailera, zapowiadało się na epicką przygodę z piękną grafiką i znakomitymi, głęboki kolorami. Z odsieczą przyszedł Gmeru, który zaproponował skorzystanie z możliwości telewizora OLED od Philips. Nie byle jakiego oczywiście, bo takiego wyposażonego w system inteligentych diod Ambilight.
Już teraz napiszę, że taki ekran zagości u mnie na dużo dłużej, gdyż pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Byłem oczarowany tym, co zobaczyłem. Matryca OLED, Ambilight, PS4 Pro i The Last of Us Part II to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Do każdego “posiedzenia” z grą – a było ich łącznie kilka po co najmniej 5 godzin – starałem się przygotować jak najlepiej: maksymalnie zaciemnić salon lub poczekać do wieczora, odpowiednio dostroić Ambilight (tryb “Jaskrawy” robił genialną robotę) i zadbać o to, by telewizor miał optymalną przestrzeń pomiędzy plecami a ścianą – w ten sposób poświata generowana przez diody dawała najlepszy możliwy efekt, rozświetlając prawie całe pomieszczenie kolorami pojawiającymi się na ekranie. Przekonajcie się z resztą sami – tak wyglądała moja przygoda z The Last of Us Part II z poziomu kanapy:
Przejdźmy więc do krótkiej analizy sygnału HDR i ogólnej jakości obrazu i barw w grze. Po dokładnemu przyjrzeniu się wszystkim lokacjom i sceneriom w różnych warunkach pogodowych, które występują w The Last of Us Part II, muszę przyznać, że ta gra jest wprost stworzona pod telewizory OLED. Twórcy ze studia Naughty Dog wykonali genialną pracę kolorując stworzony świat, przy okazji wynosząc kontrast na wyżyny, który jest najsilniejszą stroną technologii OLED. Nawet w SDR gra wygląda imponująco, ale dopiero po wybraniu trybu HDR, z ciemności w niektórych scenach wyłaniają się ukryte detale. Świetnie było widać to np. w czeluściach piwnic Seattle, gdzie jedynym przewodnikiem była znajdująca się w moim posiadaniu latarka. Im dalej od snopu światła, tym mniejsza była widoczność, aż w końcu elementy otoczenia znikały w kompletnej czerni. Kompletnej, czyli dokładnie takiej, jaką odznacza się zgaszona matryca telewizora. Ta gradacja tworzyła piorunujące wrażenie, które jeszcze bardziej pogłębiało immersję.
- PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Philips OLED854 OLED804 | TEST | Najlepszy zakup EISA 2019/2020
Inny przykład genialnej jakości obrazu przy zastosowaniu HDR – lokacje, w których roiło się od zarodników zwiastujących śmiertelne zagrożenie ze strony zarażonych. W takim środowisku w powietrzu dostrzegałem drobinki bakterii, które unosiły się w pomieszczeniach niczym kurz, co rusz wyłaniając się z ciemności w świetle latarki lub dochodzącej zza zabitych deskami okien poświaty. Ale prawdziwy szok przeżyłem dopiero, gdy znalazłem się w rozświetlonym pochodniami i ogniskami i zroszonym świeżym deszczem lesie. Musiałem wręcz przed dalszą wędrówką dać sobie kilka minut na napawanie się wszystkimi elementami obrazu: pokrytymi kroplami wody liśćmi, od których odbijał się blask pochodni, wyłaniającymi się z ciemności gałęziami drzew i oślepiającymi, wręcz bijącymi ciepłem od ekranu wielkimi ogniskami.
To ten ostatni opisany fragment ostatecznie przekonał mnie, że twórcy The Last of Us Part wycisnęli ostatnie soki z silnika PlayStation 4 Pro. Podkreśliła to oczywiście dodatkowo jakość obrazu generowanego przez telewizor OLED od Philipsa. Z ręką na sercu zaświadczam: nigdy wcześniej nie grałem w robiąca lepszy użytek z trybu HDR grę. Rękawicę na pewno mogłyby podjąć również wspaniałe wizualnie Death Stranding czy Red Dead Redemption 2, jednak opisanej wyżej sceny w lesie nie przebija w moim prywatnym rankingu nic.
Wróćmy na moment do wydajności i płynności na konsoli PlayStation 4 Pro. W ostatnich dniach pojawiały się głosy, że sprzęt niemal gotuje się podczas grania w TLOUPII, a wiatraki robią co mogą, by go schłodzić. Nie będę zaprzeczał – najwydajniejsza obecnie konsola Sony została przez Naughty Dog wykorzystana do granic możliwości, a co za tym idzie, cicho nie jest. Ale czy to zła rzecz? Absolutnie nie! Tym większy respekt odczuwam przed twórcami gry, którzy zdołali odpowiednio zoptymalizować swój nowy tytuł. Gra działa w rozdzielczości 1440p w 30 klatkach na sekundę, co stało się powodem zawodu niektórych graczy, oczekujących albo jakości 4K albo chociaż 60 fps. Ja decyzję Naughty Dog odbieram pozytywnie. W trakcie niespełna 30-godzinnej przygody napotkałem zaledwie kilka momentów, w których odczułem minimalny spadek ilości klatek (w każdym przypadku było to gwałtowne wyjście na otwartą, pełną detali przestrzeń). I to wszystko – żadnych regularnych kłopotów z wydajnością czy przycinania.
Czy napotkałem bugi? Tylko jeden, choć sam trochę namieszałem. Już wyjaśniam: Ellie odmówiła mi współpracy przy jednym ze stołów przeznaczonych do modyfikacji broni. Mój błąd polegał na tym, że przed wciśnięciem odpowiedniego przycisku akcji omyłkowo wdusiłem kilka na raz. Efekt? Nasza bohaterka po prostu stanęła w miejscu jak wryta, nie reagując na żadne komendy. Szybkie wczytanie stanu gry sprzed minuty (zapis automatyczny następuje bardzo często) i było po problemie. Niech ten szczegółowy opis jedynej problematycznej sytuacji uświadomi Wam, jak świetnie przygotowana jest ta gra. Niedowiarków wieszczących kolejne przesunięcie premiery TLOUPII uspokajam: ten tytuł był całkowicie grywalny i wolny od bugów na kilka tygodni przed premierą.
Dostępność Media Expert | |
---|---|
Model | Cena (w PLN) |
Telewizor PHILIPS OLED 55OLED854/12 | 5 999.00 zł |
Telewizor PHILIPS OLED 65OLED854/12 | 9 999.00 zł |
Telewizor PHILIPS OLED 65OLED754 | 7 399.00 zł |
Telewizor PHILIPS OLED 55OLED754 | 4 699.00 zł |
Udźwiękowienie jest zrealizowane z rozmachem i przyprawia o dreszcze
The Last of Us Part II przeszedłem od początku do końca na słuchawkach z aktywną redukcją szumów od Philips (bardzo przystępny cenowo model PH805, który recenzowaliśmy tutaj). Polecam to również i Wam, bo dopiero izolując się od świata zewnętrznego i chłonąc wszystkie dźwięki tego świata, doświadczycie go w pełni. A jest czego doświadczać – udźwiękowienie tej gry to poezja.
Kiedy wejdziecie w pole widoku przeciwnika, gra zareaguje nieprzyjemnym, narastającym szumem. W ten sposób dowiecie się, że macie zaledwie kilka sekund, by ponownie się ukryć lub zaatakować, zanim nieprzyjaciel powiadomi kolegów. I to bogactwo dźwięków generowanych przez otoczenie! Napotkacie dziesiątki niepokojących odgłosów: pomruków, skrzeków, wrzasków i skrzypnięć. Kiedy znalazłem się w jednej z zalanych wodą, ciemnych piwnic, uzbrojony tylko w latarkę i dwa naboje w magazynku, a wokół zaczęły rozbrzmiewać odgłosy zbliżających się zarażonych pomieszane z dźwiękami kapiącej wody i skrzypiących metalowych szafek, poczułem się jakbym grał w Resident Evil. Nie bez powodu napisałem wcześniej, że najnowszy tytuł Naughty Dog jest produkcją noszącą znamiona horroru. TLOU2 osaczy Was w taki sposób wielokrotnie. Będziecie mieli ochotę zatrzymać grę, a jednocześnie po prostu przetrwać i wykaraskać się z kłopotów.
Gra akcentuje dźwiękowo ważne, przełomowe momenty. Dla przykładu – muzyka ustaje po odparciu ataku przeciwników, słyszymy też króciutkie motywy w momencie zauważenia wroga lub odnalezienia właściwej drogi. Genialne są muzyczne wstawki w przerywnikach. Wielokrotnie usłyszymy Ellie i Joela grających na gitarze i śpiewających. Cały soundtrack jest zbudowany na dźwiękach akustycznej gitary, co na pewno docenią gracze zaznajomieni z pierwszą odsłoną z 2013 roku. To przecież jeden z obowiązkowych motywów przewodnich tej opowieści!
Polski dubbing jest zrealizowany bardzo poprawnie. Do nagrania było mnóstwo kwestii, a w grze pojawia się sporo różnych głosów. Oczywiście, zdarzyły się takie momenty, w których pomyślałem: “Ok, to powinno zabrzmieć nieco wiarygodniej”, albo “Ta kwestia tu nie pasuje”. Jednak ogólnie nie mam zastrzeżeń – polska wersja nie popsuła tu niczego. Nie wiem na ile to zasługa dobrej roboty aktorów, a na ile świetnie oddanej mimiki i gestów postaci, ale obie kwestie świetnie się uzupełniają w The Last of Us Part II.
The Last of Us Part II to gra generacji. Czy jest się w ogóle do czego przyczepić?
Najprościej byłoby w tym momencie po prostu podsumować recenzję i wystawić ocenę. Są jednak pewne elementy, przy których postawiłem znaki zapytania. Być może byłoby ich nieco więcej, gdybym zajrzał w każdy kąt i rozwiązał niektóre starcia nieco bardziej pokojowo i na spokojnie (czasem po prostu mi się spieszyło!). Jednak podczas niemal trzydziestu godzin, w trakcie których ukończyłem historię, w oczy rzuciły mi się tylko trzy kwestie, które mogę zapisać grze po stronie minusów.
Pierwszą rzeczą są trochę przeciągnięte fragmenty nie do końca kluczowe dla fabuły. Wspominałem już, że ta opowieść jest nieprawdopodobnie rozbudowana i mimo, że nie jest najdłuższą grą w historii, to naprawdę sprawia takie wrażenie. I z tym mam po części problem. Podczas kilku cutscenek odczułem lekkie znużenie i potrzebę ruszenia naprzód. To oczywiście tylko moje odczucie i w pełni zdaję sobie sprawę, że właśnie w taki sposób Naughty Dog buduje naszą więź z postaciami, jednak gracze bardziej zorientowani na akcję mogą w takich momentach stracić zapał.
Niekiedy denerwowało mnie też sztuczne, pozbawione logiki zachowanie współtowarzyszy podróży. Od czasu do czasu, podczas gdy Ellie chowała się z dala od wzroku nieprzyjaciół, towarzysząca jej postać beztrosko przemykała pod ich nosami, a ci nic sobie z tego nie robili. To oczywiście problem wszystkich gier tego typu, miło byłoby jednak zobaczyć wreszcie skuteczne rozwiązanie problemu ze skradaniem. Nie tym razem, ale nie szkodzi – takich momentów było tylko kilka i w ogólnym rozrachunku nie wpłynęły na mój odbiór Part II.
Ostatnia kwestia to już chyba zwykłe czepianie się, ale rozbawiła mnie pewna sytuacja, więc z braku innych argumentów opiszę Wam ją. Rozlokowane w niektórych miejscach warsztaty mają to do siebie, że nie pasują do otoczenia i sytuacji. W pewnym momencie trafiłem do opuszczonej sali operacyjnej w podziemiach szpitala i trafiłem właśnie na stół warsztatowy, którego zupełnie się tam nie spodziewałem. Mało tego – w okolicy brakowało zasilania (starałem się zlokalizować generator), tymczasem nasza bohaterka jak gdyby nigdy nic zapaliła sobie lampkę na stole, by lepiej widzieć. To jedyny tego typu problem logiczny, który napotkałem – niech to świadczy o poziomie wykonania gry.
The Last of Us Part II to w moich oczach bezsprzecznie gra generacji i godne pożegnanie PlayStation 4. To w ogóle jedna z najpiękniej zbudowanych produkcji, ze zrealizowaną z rozmachem, nieprzewidywalną i zaskakującą fabułą. Żaden z wymienionych mankamentów nie jest w stanie przyćmić wydźwięku tej historii. Jestem przekonany, że ogromna większość z Was będzie miała podobne odczucia po zakończeniu przygody, którą ja ukończyłem dokładnie w 24 godziny i 53 minuty. Czy jest pole do kontynuacji tego uniwersum? Przekonajcie się sami. Osobiście bardzo chętnie zobaczę w przyszłym roku remaster na PS5; mocno liczę, że mózgi w Naughty Dog mają to już w planach.
Nie mogę zdradzić wszystkiego i mam ogromną nadzieję, że postanowiliście nie psuć sobie zabawy i nie czytaliście spoilerów dostępnych w sieci. Zakończę słowami jednego z polskich recenzentów gry, który po zobaczeniu napisów końcowych napisał tylko:
„Nie jesteście gotowi“.
PLUSY
- Misternie skonstruowana, pięknie poprowadzona historia
- Staranie budowane relacje pomiędzy postaciami
- Wielki, bogaty w zróżnicowane lokacje i w zawartość świat
- Satysfakcjonująca i nagradzająca gracza eksploracja
- Easter eggi, zagadki i aktywności właściwe exclusive’owi na PlayStation
- Zróżnicowani, inteligentni ludzcy przeciwnicy nadający historii kolorytu
- Przerażający, śmiertelnie niebezpieczni i świetnie wymyśleni zarażeni
- Przydatny system rozwoju postaci
- Warsztaty i kluczowe dla przebiegu starć modyfikacje broni
- Stojąca na bardzo wysokim poziomie jakość grafiki
- Bogate kolory i znakomity kontrast
- Fantastyczne, bogate udźwiękowienie
MINUSY
- Minimalnie przeciągnięte fragmenty nie do końca kluczowe dla fabuły
- Okazjonalne nielogiczne zachowanie współtowarzyszy podróży
- Niepasujące do otoczenia i sytuacji rozlokowanie niektórych warsztatów
Ocena gry: 10/10
Premiera The Last of Us Part II nastąpi 19 czerwca 2020 roku.
Inne recenzje gier:
- Graliśmy w Shenmue 3 na PS4 Pro | RELACJA | wrażenia z kontynuacji legendarnej serii
- Saints Row IV: Re-Elected Switch | RECENZJA | Za ciasne ramy dla prezydenta
- Resident Evil 3 Remake: 5 powodów, dlaczego warto wrócić do Raccoon City
- Doom Eternal | RECENZJA | Piekielnie dobra gra w Ultra HD!
- Capcom Home Arcade | TEST | Powrót do przeszłości gier na nowoczesnych telewizorach
- C64 Mini to diamencik wśród mikrokonsol: nasze wrażenia
- Komputer The C64 Maxi z HDMI | TEST | Nostalgia w wersji max!
To już jest chyba jakaś patologia, spuszczanie się nad tą grą. Niepojęte.
Na oled “powala”… A na topowych LCD już nie?! Szkoda STRZEPIĆ RYJA!!!
Jaki model tego Philipsha?
Nie denerwowała was ta choinka świecącą za TV?
Nie lepiej na jaśniejszym LG?
Mała Podpowiedź: Jak nie masz ochoty korzystać z Ambilight to naciskasz przycisk na pilocie: WYŁĄCZ