Truposze nie umierają | RECENZJA | … ale nawet bawią
Filmografia Jima Jarmuscha to taki osobny wymiar kinematografii. Nie dlatego, że cała reprezentuje fenomenalny poziom, ale raczej dlatego, że jest hermetyczna w unikatowy sposób. Dlatego też jego filmy najlepiej porównywać nie z innymi reżyserami, lecz z nim samym.
Tematyka żywych trupów jest już tak zaschła i zatęchła jak idea nieumarłych sama w sobie. Gdy odkopuje ją Jarmusch, czołowy przedstawiciel kina outsiderskiego, przestaje to jednak mieć znaczenie. Twórca od ponad 3 dekad wystrzegał się filmów gatunkowych tak mocno, jak tylko to możliwe pozostając jednak w uchwytności z Hollywood. I nie mając przy tym problemu przyciągać do siebie takich gwiazd, jak Adam Driver, Bill Murray czy Tilda Swinton.
Film “Truposze nie umierają” posługuje się konwencją zombie-komedii, ale robi to po “Jarmuschowemu”. To jest, nieustannie wodzi widza za nos, stwarza sytuacje, które celowo pozostawia niedopowiedzianymi, a większość humoru wpleciona jest tutaj ze śmiertelną powagą. Trzeba jednak przyznać, że reżyserowi całkiem dobrze udaje się zaakcentować śmieszne momenty. Większość postaci jest tutaj nietypowa, wykrzywiona jakimś niuansem, który czyni ją lekko groteskową (Driver w swoim samochodzie).
Nie wspominając o tym, że często nie zachowują się w oczekiwany do swojej funkcji społecznej sposób. Jak choćby oficerowie Peterson (Driver) i Robertson (Murray) czy właścicielka zakładu pogrzebowego, Zelda (Swinton). Jarmusch jest zresztą tego świadom. Celowo łamie barierę między filmem a widzem, czasem w bardziej, a niekiedy w mniej udany sposób. Nierzadko reżyser odnosi się do reputacji aktorów samych w sobie. Przykładem tego jest Tilda Swinton, która często w kręgach popkulturowych określana jest jako kosmitka. Innym przykład takiego zabiegu jest związany z Seleną Gomez, którą przy pożegnaniu ze społecznie nieporadnym sprzedawcą otacza aureola gwiazdek.
Dzieło Jarmuscha jest nieco epizodyczne w swojej konstrukcji i skupia się na kilku grupach i indywidualnych postaciach w odosobnieniu. Filmowiec nie stara się jednak tutaj wprowadzać żadnych udziwnień czasu i przestrzeni. Dzięki temu a) możemy lepiej chłonąć atmosferę Centerville b) pozbawiony dosłownej puenty film jest bardziej nośny będąc “posiekany” na fragmenty. Ponadto, tak jak robi to często David Lynch, może przez to wyeksponować karykaturalną charakterystykę pojedynczych postaci.
Sam scenariusz nie jest mocną stroną filmu, ale atmosfera wykolejonego miasteczka na uboczu i absurdalny humor należą do jego atutów. Jarmusch zmarnował nieco jednak potencjał na jakiś zmyślniejszy komentarz społeczno-polityczny, bo krytyka konsumpcjonizmu zdążyła się nieco w historii kina “przejeść”. W końcu o tym 41 lat temu traktował “Świt żywych trupów”, chociaż niektóre gagi w tym temacie były całkiem zabawne.
W najlepszych momentach reżyser między wierszami stara się uwidocznić motyw apatii ludzi i ich ignorowanie narastającego zagrożenia, ale z połowicznym powodzeniem. A szkoda, bo śmierć przez własną letargiczność to ciekawa metafora ludzkiej kondycji. Mimo wszystko, bardziej doceniłbym starania amerykańskiego filmowca (a stać go na to), gdyby częściej jego przenośnie były mniej dosłowne, a bardziej kreatywne.
Ostatecznie “Truposze nie umierają” to przede wszystkim dość udana celebracja auto-referencyjności. Nawet jeśli czasem meta-komentarze nie wnoszą zbyt wielkiej wartości dodanej, to przekładają się na dobrą, “outsiderską” zabawę.
Film “Truposze nie umierają” ma swoją polską premierę 26 lipca 2019.
ZOBACZ TAKŻE: Król Lew 2019 | RECENZJA | pokićkali dzieciństwo czy pokazali pazur?
Ocena filmu – 4/6