Dawno już nie grałem w tytuł, który wywoływał u mnie tak dużo sprzecznych emocji. Starfield nie zdobył mojego serca, ale i tak nie mogę się od niego oderwać. I chociaż co krok łapię się na tym, że ziewam i zaczyna denerwować mnie pewna archaiczność tej gry, to zaraz potem natrafiam na fantastyczną serię misji pobocznych dla jakiejś frakcji albo kilka pięknych widoków i patrzę, jak z 23:00 robi się 3:00. I tak się żyje w tej galaktyce.
- PRZECZYTAJ TAKŻE: Wyciekł nowy Xbox! Konsola Series X “Brooklin” z nowym wyglądem i padem – tak wygląda
Starfield – recenzja na PC najnowszego dzieła Bethesdy
Zacznę może od tego, jaki jest mój stosunek do gier Bethesdy. Za młodu ograłem wielokrotnie Obliviona, Skyrim i Fallout 3 (Morrowind mnie ominął – dajcie już tego moda „Skywind!”), a później także Fallout 4 i naprawionego Fallouta 76. I bardzo lubię te gry, nawet Fallouta 3, choć do takiego Obliviona i traumatycznych lokacji Otchłani raczej nigdy już nie wrócę. Natomiast do całej reszty co jakiś czas chętnie wracam, niedawno przeszedłem nawet mocno zmodowanego Skyrima w VR, a i Fallout 4 VR czeka na swoją kolej. Kilka lat temu ograłem również całą, naprawdę dużą grę będącą darmową modyfikacją Skyrima z pełnym udźwiękowieniem i stworzonym od zera światem czy lore – Enderal: Forgotten Stories, gorąco polecam.
A jednak nie nazwałbym się fanem gier tego studia, bo za każdym razem okazuje się, że dużo przyjemniej spędza mi się czas w innych grach, ale mimo wszystko nie sposób odmówić Bethesdzie solidności i umiejętności. Poza tym po prostu nie potrafię przejść obojętnie obok ich gier i trzeba przyznać, że do dziś mają w sobie coś niezwykle wciągającego.
Przede wszystkim chodzi o świat, klimat i wolność gracza w podejmowaniu decyzji, eksploracji. Dlatego nie dziwię się, że wymyślili sobie tytuł, który do eksploracji pasuje najbardziej jak tylko się da. Bo Starfield to gra o odkrywaniu kosmosu i jego tajemnic właśnie. Paradoksalnie zwiedzanie świata w Starfieldzie uważam za najmniej udany aspekt i wynika on właśnie ze wspomnianej wcześniej archaiczności. To, co łączy poprzednie gry Bethesdy, to jeden wielki otwarty świat i możliwość przejścia z punktu A do punktu B. Podczas tej wycieczki natrafić można było na osadę, wielkie miasto, piękny strumyk, wejście do metra, osiedle zajęte przez Supermutantów czy smoka pilnującego skarbów u szczytu góry.
W Starfield ogrom czasu spędza się głównie na… ekranach ładowania. Z oczywistych przyczyn nie da się z planety A do planety B przejść o własnych nogach, a ich realistyczne odległości między nimi muszą być pokonywane naszym statkiem kosmicznym. Odpada tu więc ten sam efekt co zawsze.
Teleportujesz się z planety na planetę, oglądasz animacje lądowania czy dokowania statku na stacji czy innym statku, robisz swoje i używasz szybkiej podróży między planetami gdzie indziej. Ale jak już gdzieś wylądujesz… To czasami widoki naprawdę zapierają dech w piersiach. Naprawdę da się poczuć tę izolację na jakimś pustkowiu Marsa albo surowość panującą na księżycu.
Fantastyczne wrażenie robią także lokacje w różnorakich stacjach badawczych, albo na statku… rejsowym. Oczywiście trafiamy także na orbity konkretnych planet, gdzie stoczymy między asteroidami czy kosmicznymi śmieciami niejedną walkę albo pogadamy z pilotami innych statków. Zazwyczaj to jednak punkty, z których – znów – teleportujemy się na kolejne planety. Nie przeszkadza mi nawet fakt, że niekiedy na tych planetach naprawdę nie ma czego zwiedzać poza przygotowanymi czy wygenerowanymi losowo lokacjami. W końcu to bezkres kosmosu, który jest ledwo zdatny do życia. Połacie pustkowi, skamielin czy dziczy na niektórych planetach dodaje tylko pewnego realizmu i klimatu grze.
Problem w tym, że czasem wśród tych generowanych lokacji zdarzają się… lokacje typu CTRL+C CTRL+V. Dostałem w pysk, gdy postanowiłem zapuścić się w głąb jednej z planet i trafiłem na placówkę z podziemiami identyczną, z dokładnie takim samym rozstawieniem przeciwników, jak w jednej z niedawnych misji pobocznych. Być może to jakiś wyjątek, ale widziałem, że inni gracze zgłaszali pojedyncze, podobne doświadczenia.
Moim największym problemem w grze o eksploracji jest jednak liczba ekranów ładowania. Czasem jest ich więcej, czasem mniej. Ale są miasta, gdzie jest ich zdecydowanie za dużo – jak np. w Neon. Kilka miast jest podzielonych na dzielnice, które z kolei pełne są pomniejszych lokacji, hoteli, siedzib firm itd. i do bardzo wielu z nich prowadzą liczne przejścia, drzwi, kolejki czy windy. I chociaż przejście z jednego miejsca do drugiego wymaga od nas przeczekania ok. 2-3 sekund ekranu ładowania, czasem nawet mniej, to przy wykonywaniu wielu misji w obrębie jednego miasta to istny festiwal ekranów ładowania.
A i tak fragmentacja tych miejsc nie uchroniła gry przed drastycznym spadkiem FPS-ów nawet na najmocniejszych konfiguracjach sprzętowych. Co więcej, okazuje się wręcz, że niektóre miasta z wydzielonymi dzielnicami są w zasadzie pewną całością. Mam na myśli to, że np. w takim Neonie właśnie można z górnej dzielnicy spaść sobie w dół z wykorzystaniem plecaka odrzutowego i swobodnie… dostać się do dzielnicy, która położona jest „na dole”. Bez żadnego ekranu ładowania. Jak już wspominałem – ta gra jest pełna sprzeczności.
Apropo optymalizacji – to ta jest dość słaba, szczególnie w większych miastach. Zamknięte lokacje i otwarte, ale puste planety, nie stanowią większego wyzwania, jednak Nowa Atlantyda, czyli pierwsze duże miasto w grze załatwia niemal każdego PC-ta. Niestety FSR to jedyna na ten moment opcja upscalingu obrazu i nie gwarantuje znaczącego wzrostu płynności rozgrywki. Na szczęście trwają prace nad dodaniem m.in. obsługi DLSS, ale ja kto mawiają – czego nie zrobi Bethesda, zrobią moderzy. Dość wymownym jest, że już w pierwszych dniach po premierze pojawiły się mody włączające obsługę DLSS, które z marszu stały się najchętniej ściąganymi. Zaskakujące jest także to, że niekiedy bardziej złożony i dużo bardziej otwarty i w zasadzie nieco lepiej wyglądający Cyberpunk 2077 działa nierzadko szybciej i lepiej, nawet z ray tracingiem.
No dobra, ale czy te problemy z wydajnością, pustki i masa ekranów wczytywania skreślają Starfielda? Absolutnie nie. Gra nadrabia bardzo ciekawymi misjami pobocznymi, kreacją świata, gamepleyem i ładną grafiką, nawet jeśli ta bywa nierówna (jak np. roślinność na Nowej Atlantydzie względem dowolnego wnętrza statku czy lokali w osadach. Generalnie widać wyraźnie, że twórcy naprawdę przyłożyli się tym razem do poziomu detali i jakości wnętrz wszelakich.
Można się co prawda czepiać, że każdy mieszkaniec, szef firmy, porucznik czy pracownik ma w domu/w biurze tę samą cyfrową ramkę czy model tabletu, albo niemal to samo jedzenie w lodówkach, ale to detal. Najważniejsze, że dzięki pracy włożonej w lokacje naprawdę chce się ten świat eksplorować.
Bez spojlerów – główna linia fabularna, w zasadzie podobnie jak w innych grach Bethesdy, jest raczej pretekstowa i mniej ciekawa, niż wiele pobocznych. Ot, nic rewolucyjnego, ale chętnie się przechodzi. Nie ma co oczekiwać poziomu znanego z serii Mass Effect, choć czasami o niego zahacza. Natomiast zadania dodatkowe, poboczne czy frakcyjne potrafią być świetne czy wręcz wybitne. Oczywiście nie brakuje jednak typowych „przynieś, podaj, pozamiataj” czy „idź do X, zabij Y, wróć”. Czułem też nie lada stratę czasu i przesyt ekranami ładowania podczas wykonywania brudnej roboty dla lokalsów w Neonie, a i wtedy i także podczas niektórych misji głównych czuć było, jak głupie bywają powroty do NPC-ów by poinformować ich o postępie. Nie ma w tym świecie żadnych komunikatorów? To po co im wszystkim te tablety na biurkach?
Z immersji potrafi nawet wybić fakt, że za wszystko dostajemy kredyty, czyli walutę w Starfieldzie. Pomogliśmy uratować czyjś biznes? Łap 3200 kredytów. Przynieśliśmy komuś wyjątkowy minerał? Bierz 3200 kredytów. Poczyniliśmy jakiś postęp w głównym wątku, którego nawet nikt nam nie zlecał? Oto 10000 kredytów. Rozwinęliśmy romantyczną relację z towarzyszem? Należy się 12000 kredytów. Bogacić się w grze nie jest trudno, ale to nic. Jest na co wydawać – oczywiście nieruchomości też są tu dostępne do kupna.
Natomiast dawno już nie widziałem tak spartolonego UI w grze w ogóle. Zarządzenie swoim ekwipunkiem to jest mały koszmar, podobnie jak nawigowanie po mapie (BTW, w miastach mapy… nie istnieją). Podczas zbierania przedmiotów trudno określić po samej nazwie, czy coś jest wartościowe, czy nie. Ekwipunek w postaci listy kilku przedmiotów zajmującej pół ekranu to kolejna rzecz, która szybko doczekała się usprawniających modów. W sieci jest już nawet mod, który dodaje przydatne ikonki do przedmiotów, także podczas ich zbierania, żeby było wiadomo np. jakie urazy leczy dany medykament. Widać też, że całe menu w grze jest projektowane pod obsługę padem, a gracz PC-towy to gracz drugiej kategorii.
Nie obeszło się też bez bugów. Może nie jest ich tyle, co na premierę poprzednich gier Bethesdy i rzeczywiście przez pierwsze powiedzmy 10 godzin można nie uświadczyć wręcz żadnego z nich, ale im dalej w las, tym bardziej widać, że to klasyczna gra Bethesdy na ich klasycznym silniku z klasycznymi ułomnościami i tymi samymi bugami plus… nowymi. Żadne nie były takie, że nie pozwoliły mi przejść gry, ale statek lądujący do góry nogami, wykrzywione postaci, zszokowane miny rozmówców czy nagminne rozmowy z NPC, którzy odwracają się do nas plecami to już dość częsta sprawa.
Najbardziej rozbawiła mnie pewna (swoją drogą wyśmienita) misja, w której dużą część czasu przygotowujemy się na zagrożenie, ustawiamy pułapki na opuszczonej kolonii badawczej. Zagrożenie się pojawia, ale spawnuje się nie tam, gdzie trzeba – w miejscu, gdzie schronił się jedyny NPC. Po eliminacji wroga postać niezależna poinformowała mnie, że widzi po radarach, że chyba udało mi się go pokonać. Tymczasem jego truchło dosłownie leżało na tym NPC.
W swobodnej eksploracji planet czy miast bardzo przeszkadza system zbierania tlenu, który bardzo szybko się zużywa podczas skoków, przeładowanego ekwipunku i sprintu. Wymaga od nas nieustannego przerywania chodzenia, żeby odzyskać tlen. Chyba gorsze są w Starfield animacje zasiadania za sterami statku i misji, w których trzeba iść za jakimś ślamazarnym NPC-em, gdzie trzeba się co sekundę zatrzymywać, żeby dotrzymać mu kroku.
Na pochwałę zasługuje za to ogrom możliwości w grze. Tu także możemy zostać złomiarzami i bawić się w budowanie placówek, statków, modyfikacji broni czy skafandrów. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby okradać złoli z ich statków kosmicznych, budować flotę lub rejestrować je i potem sprzedawać. Można też zbierać dane o planetach, odkrywać ich faune, florę, wydobywać cenne i mniej cenne złoża. Jeśli ktoś jednak uzna to za nudne aktywności, powtarzalne i tylko wybijające z ogólnego rytmu gry (jak np. ja), to można to wszystko zupełnie olać i skupić się na tym, co sprawia nam najwięcej przyjemności czyli chociażby na misjach, walkach statkami w kosmosie i strzelaniu.
Pukawki to jedna z większych zalet w grze. W przeciwieństwie do Fallouta 4 tutaj bronie mają kopa, naprawdę różnią się od siebie i zupełnie inaczej gra się strzelbami, broniami energetycznymi czy snajperkami. Świetne są nawet pistolety, gdzie co drugi zapewnia zupełnie inny feeling, moc czy odrzut. Walki w Starfildzie to czysta przyjemność, choć AI przeciwników mogłoby być lepsze. Zauważyłem jednak, że i tak jest lepiej niż w poprzednich grach Bethesdy. Wrogowie znacznie szybciej szukają osłon albo uciekają przed naszym naporem. Szkoda, że nie używają swoich plecaków odrzutowych, jak gracz.
Z kolei walki w kosmosie wyglądają całkiem widowiskowo, aczkolwiek z czasem zaczynają się robić za każdym razem takie same, a więc i powtarzalne. Nie jest to jakaś wielka wada, ale jeżeli ktoś liczył na poziom widowiska jak w STAR WARS™: Squadrons, to może się przeliczyć.
Starfield robi wiele rzeczy na raz, choć nic wybitnie. Łączy sporo gatunków, daje ogrom możliwości i pozwala na ogromną swobodę. Jest też przy tym typową grą Bethesdy, ze wszystkimi swoimi ułomnościami, ale przede wszystkim ze swoim charakterystycznym pierwiastkiem wciągania. Z łatwością można tu wsiąknąć na kilkadziesiąt godzin, kilkaset a nawet kilka tysięcy, jak to mają w zwyczaju najzatwardzialsi fani Skyrim i Fallouta 4.
Ułatwia to różnorodność lokacji, generator opcjonalnych misji dodatkowych czy całkiem sensownie uzasadniony fabularnie tryb Nowej Gry Plus. Ale nawet dla jednorazowego podejścia ze skupieniem wyłącznie na fabule, misjach i dodatkowych, przyjemniejszych aktywnościach, warto zagrać w Starfield – jak nie po zakupie, to chociaż w ramach subskrypcji Xbox/PC GamePass, bo to po prostu porządna gra.
Trochę przestarzała w swoich fundamentach, nieco niedopracowana i czasami wkurzająca, ale wciąż dająca masę rozrywki. Mam ogromną nadzieję, że w przypadku nowej gry z serii The Elder Scrolls Bethesda pójdzie o jeszcze kilka kroków dalej, wyciągnie wnioski ze Starfielda i zrobi coś jeszcze lepszego. Naprawdę trzymam kciuki.
Ocena gry: 7,5/10
Kopię do recenzji dostarczył nam dystrybutor gry w Polsce: Bethesda Polska.
Zrzuty ekranu z gry w niniejszej recenzji pochodzą z PC na najwyższych ustawieniach graficznych.
Premiera Starfield na PC oraz Xbox Series X odbyła 6 września 2023 roku.
Konsole i gry – przeczytaj więcej:
- Mega mocny Xbox Game Pass na październik. 4 potężne premiery bezpośrednio w usłudze!
- Trine 5 – jak trudno jest trzymać dobry poziom przez tak długi czas? Recenzujemy nowość na PC!
- Sony ujawniło wrześniowe gry w PS Plus Extra i Premium! Aż 23 tytuły – w co zagramy?
- Znakomita gra tylko teraz w Epic Games Store! Super nowość na PC – jak odebrać?
- Blasphemous 2 – więcej tej samej, dobrej gry? Jest pięknie! Nasza recenzja