Parszywa 13. Najlepsze filmy 2017
To był naprawdę udany rok, choć może patrząc jedynie po najbardziej mainstreamowych filmach, wniosek ten może nie być aż tak oczywisty. W kontekście Oscarów pozostaje jedynie żal, że całkiem sporo filmów ubiegających się o statuetkę Amerykańskiej Akademii Filmowej, nie było nam dane zobaczyć w minionym roku. Tak czy inaczej, przed wami filmowy top 2017 roku.
Podsumowanie roku 2017 z polskiej perspektywy było zabiegiem cokolwiek niewdzięcznym. Wiele filmów walczących o Oscary zostało wydanych w USA w ostatniej chwili, aby móc być w tej batalii uwzględnionych. Tym samym w Polsce wiele z nich ukazało się dopiero teraz, bądź też swoje premiery będzie mieć przed sobą. Tak czy inaczej, skompilowałem zestawienie złożone z 13 tytułów, które powinny dostarczyć ciekawych, nietuzinkowych doznań w zupełnie różnym od siebie wydaniu.
#13 TO (IT)
Trochę niewdzięcznie, że bardzo wiele się o TYM mówiło i były to w przeważających ilościach superlatywy, ale jak przyszło co do czego, to gdzieś się TO wszystko schowało w listach najlepszych filmów ubiegłego roku. W każdym razie film Andy’ego Muschiettiego przypadł mi do gustu, ale nie skategoryzowałbym go jako czysty film gatunkowy (horror). To przyjemna retro-nostalgiczna wędrówka oczami prześladowanych nerdów i odmieńców, która traktuje o sile jedności, ale i zarazem eksploruje podupadłe moralnie miasto, gdzie rodzice to potwory, a popularni nastolatkowie to degeneraci.
Jest to także podróż wewnątrz największych strachów i fobii, które członkowie Klubu Frajerów muszą przełamać. TO jest udanym filmem nie przez trzymanie się konwencji horroru lecz przez to z jaką swobodą reżyser żongluje nastrojami i udaje mu się pogodzić tyle sprzeczności.
Nasza recenzja filmu tutaj
#12 Obcy: Przymierze (Alien: Covenant)
Gdybym miał układać listę najbardziej niedocenionych filmów ubiegłego roku, najnowsza część Obcego niewątpliwie byłaby na samym szczycie. Przymierze to obraz, który w świadomy sposób pogrywa z konwencjami (gotyk, romantyk, Frankenstein, Drakula, Dr. Moreau) i stosuje bardzo ciekawe kontrasty, które poniekąd stanowią treść samą w sobie, sięgając po bardzo głębokie koncepty literackie, będące kulminacją tego, kim w głębi ducha jest Ridley Scott (artystą przez duże A).
To film, który jest w założeniu anty-ludzki i skupia się na Davidzie, ale z drugiej strony traktuje o motywie straty, cierpieniu i odnajdywaniu siebie na nowo w jego obliczu. Jednocześnie stanowi on opowieść o niepohamowanym twórczym geniuszu i jego destruktywnej sile. Świetne tempo i zrelegowanie tytułowego Obcego jedynie do pojedynczego elementu większej układanki pozwoliło Scottowi do stworzenia dwóch filmów w jednym.
#11 Logan
Gdybym miał polecić film o superbohaterze dla osób nieprzepadających za superbohaterami, to niewątpliwie byłby to Logan. Niezwykle mocno zakorzeniony w rzeczywistości i sprowadzający czynnik stricte komiksowo-fantastyczny do minimum, jest to mroczny, stylowy obraz mieszający odcienie noir z kinem drogi i finezyjną acz wyrazistą brutalnością. Logan zaskoczył mnie przede wszystkim dlatego, że uważałem Wolverine’a w wersji Hugh Jackmana za postać niezwykle nudną, bezpieczną i skalkulowaną by przypodobać się w niezbyt wyszukany sposób widzowi, nie oferując nic ciekawego w zamian.
Tutaj jest zgoła inaczej, Logan zabrany jest na wyniszczającą wędrówkę, w której każde kolejne zdarzenie jest jeszcze bardziej dewastujące od poprzedniego. Jackman nadaje swojej postaci należytej cyniczności i dekadenckości i właśnie w tym wykonaniu najbardziej mnie przekonuje. Patrick Stewart z kolei pokazuje nieco inne, acz niemniej ciekawe oblicze i zawiązuje interesującą synergię z Jackmanem. Z drugiej zaś strony bardzo przekonująco wypadł Boyd Holbrook. Logan to dojrzałem, mroczne kino, które funduje niesamowity kalejdoskop wrażeń i chciałbym by świat komiksu częściej wkraczał na takie terytorium.
#10 mother!
Kolejny, po ostatnim Obcym film, który zebrał wiele skrajnie negatywnych emocji (lecz w tym przypadku znacznie jeszcze gorszych), a moim zdaniem kompletnie niesłusznie. Ale może to też kwestia tego, że ja nie podchodziłem do filmu z żadnym z góry zdefiniowanym przeświadczeniem wynikającym choćby z łatki horroru, jaka była tutaj przypisana. Nie traktowałem także obecności znanych aktorów jak Jennifer Lawrence, Javier Bardem, Michelle Pfeiffer czy Ed Harris jako wyznacznik tego, że to będzie przyjemny, hollywoodzki seans. Nic bardziej mylnego. mother! to film bardzo bliski duchem apartamentowej trylogii Romana Polańskiego, ze szczególnym wskazaniem na Lokatora.
Jest to kino autorskie z wyraźnym tematycznym zamysłem (są też silne motywy religijne i komentarz na temat artystycznego egoizmu i potrzeby uwielbienia), który dyktuje kształt całej reszty. Wiele ze scen może być interpretowanych na różnorodne sposoby, jednak konkluzja, do której doszedłem na sam koniec seansu, kiedy to koniec tematycznie zawiązuje się z początkiem, stawia wszystko w zupełnie innym świetle.
#9 Thelma
Thelma jest dość nietuzinkowym połączeniem kina traktującego o egzystencjalnych problemach nastolatki szukającej własnej tożsamości, nadprzyrodzonego horroru oraz symbolizmu. Pozornie to wszystko nie powinno ze sobą współgrać, a jednak (choć niektóre elementy są nierówne). Tytułowa bohaterka chciałaby odnaleźć się w świecie na swój sposób, lecz w pewnym sensie ciągle coś ją w tym blokuje, a odpowiedź jest zakopana dużo głębiej niż pozornie się wydaje.
Thelma jest poniekąd skrzyżowaniem Carrie połączonym z wtrąceniami w formie nieliniowej narracji oraz metafizycznej symboliki (nie tak odległej od mother! Aronofsky’ego). Film jest niezwykle atmosferyczny, melancholijny, a jego intencji nie da się łatwo przewidzieć. Finał jest wręcz elektryzujący, przerażający, ale i przeszywająco zarazem smutny.
#8 Baby Driver
Baby Driver to jeden z filmów, które jeśli rozbierzemy ich fabułę na czynniki pierwsze, to będzie ona banalna. No ale cała magia i urok dzieła Edgara Wrighta polega nie na tym „co” się dzieje, lecz „jak”. Baby Driver to ekscentryczny, alternatywny musical, z quasi-autystycznym bohaterem, budującym nieśmiało „love story” w klasycznym stylu.
Po drodze śmieszne, niedorzeczne, sympatyczne i brutalne łączy się w jednym gigantycznym montażu, który świetnie wkomponowuje całkiem nietuzinkową muzykę. Występ Ansela Egorta jako Baby jest elektryzujący i niezwykle rzadko mamy okazję w głównych rolach widzieć postać tak nietypową. Stylizacja dominuje tutaj nad treścią i jest ona tak wyborna, że przymykamy oko na płytką konstrukcję scenariusza, bo jesteśmy oszołomieni stylem.
#7 I tak cię kocham (The Big Sick)
The Big Sick to dramat (i po części komedia i romans) oparty na faktach i jednocześnie film, który balansuje na niebezpiecznej granicy tego co śmieszne, z tym co śmiertelnie poważnie. Nie jest to łatwa sztuka, ale w tym przypadku efektem końcowym jest kompletny film, który ewidentnie w głębi serca jest produkcją niezależną, ale ma wielkie serce, które niewątpliwie uraczy(ło) wielu. Na jednej płaszczyźnie jest to love story Kumaila Nanjaniego i Emily Gordon (graną przez Zoe Kazan) z gigantyczną różnicą kulturową rodziny pakistańskiego komika wobec jego amerykańskiej dziewczyny i tradycji aranżowanych małżeństw.
Z drugiej strony jest to także potężna dawka alternatywnego humoru i popkulturalnych nawiązań skumulowana w bardzo swobodnym stylu z dialogami ostrymi jak brzytwa, które są jednocześnie nieco intencjonalnie niezręcznie a zarazem przezabawne i przeurocze. Postać Nanjianiego ma przed sobą kolosalny wyczyn gdyż musi zarówno wyrwać się z kulturowej tradycji i wyjść na przekór własnej rodzinie, ale i przekonać do siebie wrogo nastawionej mamy i taty przyszłej dziewczyny. Nie jest to jednak w ogóle typowy film gatunkowy a jego urok tkwi zarówno w sinusoidalnym związku głównej pary, jak i dynamicznych relacjach protagonisty z odrzucającymi go rodzicami Emily.
The Big Sick jest przesycone szczerością i szczególnym rodzajem wrażliwości, który wychodzi poza kategoryzację, ale ma w sobie niesamowity urok – w każdym tego słowa znaczeniu. Aż dziw, że nie posypało się więcej nominacji do Oscarów.
#6 Wind River
Wind River to chyba największy przegrany tego roku. Jest to film, który powinien być przesycony oscarowym hajpem, ale pozostał kompletnie niezauważony. Poniekąd częścią odpowiedzi jest rola Harveya Weinsteina jako jednego z producentów, ale może wróćmy do samego filmu. Jest to thriller z silnym elementem tajemnicy, osadzony w dość odległym i na swój sposób egzotycznym miejscu, bo w rezerwacie Indian Wind River w Wyoming. Taylor Sheridan, który stanął za kamerą, miał na koncie m.in. scenariusze do takich współczesnych arcydzieł jak Sicario albo Aż do piekła. W głównej roli zobaczymy tutaj Jeremy’ego Rennera, który prawdopodobnie dał swój najlepszy występ w karierze jako niezwykle złożona postać Cory’ego Lamberta i pokazał, że świetnie się spisuje w dramatach, a nie tylko gra drugie skrzypce jak w Arrival. Wind River emanuje poetyckością (również dosłowną), jak i symbolizmem.
Z drugiej strony, jest to także niezwykle brutalny i realistyczny obraz wynaturzonego świata, rządzącego się swoimi prawami. Film niesie za sobą niezwykle potężny moralny przekaz. Ładunek emocjonalny tego dzieła jest niezwykle ciężki i niekoniecznie kończy się z momentem rozwikłania intrygi. Wind River to dojrzałe, artystyczne, ale nie nazbyt egzaltowane hollywoodzkie kino. Bardzo szkoda, że tylko doceniono je w Cannes.
#5 Uciekaj! (Get Out)
Wielu próbowało nadać niespodziewanemu hitowi Jordana Peele’a jakiejś łatki, na przykład horroru, ale w moim odczuciu żadna etykieta nie będzie do niego pasować w ogóle, a wręcz kompletnie spłyci to, czym jest Uciekaj. Jest to bowiem z jednej strony tzw. „mystery film”, z drugiej thriller, a z trzeciej komentarz społeczny i meta-film zarazem. Perspektywa, z której ukazany jest film jest subtelnie afroamerykańska, co akcentowane jest pewnymi wtrąceniami mającymi stopniowo rzucić się widzowi w oczy, choć nie do końca będzie on wiedział, czemu. Sukces Uciekaj przypisywałbym nie tylko dlatego, że film wykracza poza typowe ramy gatunkowe, ale także przez to, że jest to meta-film.
Peele dekonstruuje tutaj motywy tzw. „blaxploitation” (czyli filmy w których wyzyskiwano Afroamerykanów, którzy musieli stawić czoła opresywnym białym) i nadaje im postmodernistycznego wydźwięku, przy okazji przechodząc od jednej konwencji w drugą, od bystrego dowcipu po aurę tajemnicy, a ostatecznie makabrę. Warto podkreślić, że sam scenariusz w sobie nie jest tutaj tak ważny co suspens i stopniowe odkrywanie czegoś okrutnego pod fasadą perfekcyjności. Ostatecznie jest to dzieło bliskie duchem Maratończykowi z Dustinem Hoffmanem, czy też Żonom ze Stepford, jednak z całkowicie własną tożsamością i odświeżającą perspektywą.
#4 Dunkierka
Dunkierka jest filmem koncepcyjnym i przykładem dzieła totalnego, w którym reżyser i jego wizja są nadrzędne wobec każdego innego aspektu. Jest to kino obiektywne, w którym nie ma postaci, które dominują w narracji nad innymi – wszyscy są podrzędni wobec splotu, przeplatających się w 3 równoległych płaszczyznach, wydarzeń. Dlatego błędne jest poddawanie Dunkierki takiej samej checkliście wymagań co w typowym dramacie nastawionym na postaci i zrażanie się, że tutaj nie ma nikogo, z kim można się utożsamiać (trzeba przespać przynajmniej 50 ostatnich lat kinematografii by nie zauważyć różnych podejść do narracji). Motywem przewodnim jest ucieczka w obliczu niemożliwych szans, a cały film jest starannie zaaranżowanym montażem, który nieustannie nawarstwia się jakby zbierając się do dramatycznego ujścia, do którego nie dochodzi aż do końcowych momentów.
Artystyczny zabieg niepokazywania Nazistów dodaje im mitologicznej, wręcz demonicznej siły sprawczej, którą jesteśmy zewsząd ogarnięci. Dunkierka jest przykładem tego jak rozmyślne użycie formy może przełoży się na piorunującą treść, nawet jeśli ta jest głównie niewerbalna i oddalona od postaci. Jest to tryumf praktycznych efektów i niesamowitej pieczołowitości i bezkompromisowości z jaką podszedł do tematu Christopher Nolan, widocznej w najdrobniejszych szczegółach i odwołującej się w najlepszy sposób do epoki New Hollywood lat 70.
Nasza recenzja filmu tutaj
#3 Zabicie świętego jelenia (The Killing of a Sacred Deer)
Zabicie świętego jelenia to film, który od początku ujmuje nietypową atmosferą i stopniowo pojawiającymi się niedomówieniami, które później przeistaczają się w coś złowieszczego i nieprzyjemnego. Niezwykła determinacja z jaką film unika podawania wszystkich szczegółów widzowi, pomimo ciągłego powracania do przeszłości w narracji, tworzy niezwykłe napięcie. Jego efekt jest tym bardziej odczuwalny zwłaszcza, że problematyka sytuacji głównych postaci nie jest w pełni wyjaśniona, a relacje Stevena (Colin Farrell) z Martinem (Barry Keoghan) z każdą kolejną chwilą odkrywają nowe pokłady perwersyjności.
Jest to tragiczna opowieść, ale oś narracji jest tak skonstruowana, że widz nie wie, w co do końca ma uwierzyć, a pewne wątki są celowo urwane. Rekonstrukcja wydarzeń ze strony postaci w filmie, jak i dla nas samych jest równie szokująca po obydwu stronach, a całość zwieńczona jest niesamowicie mrocznym i pesymistycznym zakończeniem, pomimo pozornego rozwiązania sytuacji.
#2 Personal Shopper
O ile co do Roberta Pattisona przekonałem się już wcześniej, że niesłusznie zalegała na nim łatka gwiazdy Zmierzchu, to jednak w przypadku Kristen Stewart, nie miałem wcześniej okazji wyzbyć się tego stereotypu. I wtedy właśnie obejrzałem Personal Shopper, francuski film ze Stewart w roli głównej. Fabuła zawiera czynnik nadprzyrodzony, bowiem Maureen Cartwright (Stewart) jest zarówno medium (mającą kontakt ze światem duchów), jak i osobistą stylistką znanej celebrytki, co czyni ją w pewien sposób podwójnie przezroczystą (zarówno fizycznie jak i duchowo). Stewart jest świetnie dobrana do swojej roli i emanuje z niej niesamowita, hipnotyzująca aura. Film, w każdym swoim aspekcie stawia gwiazdę Zmierzchu na pierwszym planie i pozwala wchłonąć jej psyche i jest podróżą w głąb własnej tożsamości.
Jest to wojaż zarówno hipnotyzująca, jak i z niemożliwym do przewidzenia przebiegiem akcji. Kilka wątków toczy się tutaj równolegle, a tak naprawdę żaden z nich nie jest rozwiązany. Jest to kino melancholijne, wielce niespokojne i w którym nastrój (a nie wydarzenia) dyktuje tok naszego podążania za wszystkim. Personal Shopper jest jednym z tych filmów, których zakończenie skłania nas do przeanalizowania filmu, od samego początku, na nowo i robi to bez uciekania się do taniego zwrotu narracji.
#1 A Ghost Story
A Ghost Story to prosta historia, lecz przedstawiona w formie jednego z najciekawszych eksperymentów z kompresją i wykrzywianiem czasu i przestrzeni od czasu Odysei Kosmicznej Kubricka. Jeśli nie mieliście do czynienia z tym filmem w ogóle, to radzę po prostu nic o nim nie czytać (w tym także uniknąć poniższego tekstu). Nie jest to film, który przypadnie do gustu każdemu (ale z drugiej strony – który taki jest?), ale jego duchowość (sic) i nietypowe podejście do narracji, które jest proste i zarazem śmiałe oraz głęboki, jest niezwykle poruszające.