“Mężczyzna imieniem Otto” – Tom Hanks wraca do formy, ale czy to wystarczy? Recenzja
Tom Hanks to nadal magnes na widownię, mimo że film, w którym przyszło mu teraz zagrać wcale nie generowałby takiego zainteresowania bez udziału gwiazdora. Z drugiej strony, aktor wciąż poszukuje nowych projektów, które pozwoliłyby mu nieco inaczej pracować na planie i wzbogacą jego portfolio. Amerykański remake “Mężczyzny imieniem Otto” pokazuje, że Tom Hanks ma nadal bardzo dużo do zaoferowania widowni.
- PRZECZYTAJ TAKŻE: „Mój agent” – drugi sezon serialu z gwiazdorską obsadą ruszył w Player! O czym jest?
Film “Mężczyzna imieniem Otto” już w polskich kinach! Warto obejrzeć? Recenzja
Zapowiedzi tej produkcji pojawiły się już jakiś czas temu i regularnie wyświetlane w kinach zwiastuny mogły zachęcić niemałą grupę widzów do ponownej wizyty na sali. Materiał promocyjny był przesympatyczny, a szansa na ponowne ujrzenie Hanksa w roli głównej na dużym ekranie również z pewnością działała motywująco na fanów. Bo kto nie lubi Toma? Kilka jego ostatnich ról nie należało do najlepszych i/lub nie pozwalały mu błyszczeć. “Pinokio” przeszedł trochę bez echa, a postać z “Elvisa” i charakteryzacja aktora sprawiły, że jego umiejętności i talent zeszły na dalszy plan. “Mężczyzna imieniem Otto” to powrót do formy aktora.
Wciela się on w tytułową postać – podstarzałego faceta, którego można śmiało określić mianem zgryźliwego tetryka. Otto został sam, po tym, jak jego żona zmarła. Niestety, niedługo po tym przykry zdarzeniu musiał też pogodzić się z kolejną stratą: został wyrzucony z zakładu pracy, który nadał rytm jego codzienności i sprawiał, że czuł się potrzebny. Przesiadywanie w domu nie należy do jego ulubionych czynności, dlatego stara się czynnie brać udział w życiu najbliższego okolicy jego domu. Nie udziela się jednak w taki sposób, jak każdy mógłby się spodziewać: pilnuje on porządku wedle wytyczonych przez siebie zasad, więc w efekcie działa niejako na szkodę sąsiedztwa, ponieważ bywa niemiły lub wręcz opryskliwy dla większości napotkanych na swojej drodze osób. Stara się trzymać swój świat w ryzach, w środku cierpiąc w wyniku poniesionych strat. Jednocześnie dowiadujemy się jednak, że jest bardzo porządnym i ułożonym człowiekiem, który maksymalnie angażuje się we wszystko, czego się podejmie. Poczucie pustki powoduje jednak, że na wierzch wychodzą jego najgorsze cechy, a ci, których spotyka nie są w stanie tego zinterpretować i zrozumieć. Otto najchętniej opuściłby wszystko i wszystkich, dlatego dość skrupulatnie zaplanował nawet własną śmierć.
W sąsiedztwie pojawiają się jednak nowi sąsiedzi. Rodzinka, która od razu daje o sobie znać, a której żywi członkowie od razu zaczynają zahaczać o codzienność Otto. Wśród nich wybija się Marisol (Mariana Trevino), która poznaje się po Otto i jego problemach. Wraz z mężem pojawiła się w tej okolicy w poszukiwaniu miejsca dla swojej przyszłej rodziny. Obserwacja tego, jak zmieniają się i dojrzewają najbliżsi Marisol sprawia, że Otto regularnie wraca myślami do tego jak z własną żoną doświadczał początków życia rodzinnego – towarzyszymy mu w tych wspomnieniach, dzięki czemu poznajemy go z nowej strony. W tym samym czasie dostrzegamy też, jak Otto kroczek po kroczku się zmienia, co było oczywiście do przewidzenia. On sam ma jednak też wpływ na nowopoznane osoby, ponieważ dzieli się swoim doświadczeniem i wiedzą.
Przewidywalność filmu stoi na dość wysokim poziomie, podobnie zresztą jak i poziom realizacji. Nie jest to głośna, pompatyczna produkcja, lecz kameralne rodzinne kino, w którym największy ciężar odpowiedzialności za powodzenie projektu dzierżą członkowie obsady. Muszą oni maksymalnie wykorzystać powierzone im historię i postacie, a w obydwu tych zadaniach Tom Hanks i Mariana Trevino wypadają znakomicie. Są często swoimi przeciwnościami, ale widać też jak zawiązuje się między nimi pewna relacja i nić porozumienia. Nie zdarza się to zbyt często, gdy mniej rozpoznawalna aktorka/aktor byliby w stanie tak świetnie wypaść u boku legendy kina przed kamerą, a momentami Mariana wręcz kradnie show Hanksowi. Ich utarczki i wymiany zdań to jeden z najjaśniejszych elementów filmu. Stojący za kamerą Marc Forster ma w swoim dorobku kilka cichszych projektów, ale także wybuchowe “Quantum of Solace”, więc bez wątpienia jest profesjonalistą ze sporym doświadczeniem. Dzięki temu film ogląda się bardzo przyjemnie, bo jest to produkcja gładka, jeśli tak to można ująć – nie atakuje nas niczym znienacka, lecz umożliwia bardzo płynnie wślizgnąć się w świat Otto i tam pozostać.
“Mężczyzna imieniem Otto” to ciepły i serdeczny film, przy którym czas spędza się niezwykle miło. To dość emocjonalna opowieść podrzucająca tu i ówdzie życiowe prawdy oraz refleksje, a komediowe elementy tylko dodają mu uroku. Nie jest to co prawda nic odkrywczego, i to już pomijając fakt, że mamy do czynienia z remak’iem, ale po prostu film nie zawiera zbyt wielu niespodzianek czy zaskoczeń, co też niektórzy uznają za zaletę. Końcówka została poprowadzona nieco inaczej, niż większość widzów by się spodziewała, ale oczywiście nie będziemy zdradzać co dokładnie się wydarzyło. Przekonajcie się sami, bo to jeden z lepszych filmów feelgood.
Filmy, seriale, VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:
- Super premiery na Netflix! Nowy film i premierowy serial – warto obejrzeć?
- Netflix: to ostatnie chwile na obejrzenie tych hitów! Długą lista wielkich produkcji do kasacji
- HBO Max: ponad 50 filmów niedługo zniknie z oferty! Sprawdź czy warto je obejrzeć
- Oficjalnie: serwis SkyShowtime wchodzi do Polski! Data premiery i cena ujawniona
- SkyShowtime w Polsce: jakość i liczba profili w nowym VoD. Start już za chwilę!