Graliśmy w Outriders | Pierwsze wrażenia | Jest dobrze, ale mogłoby być lepiej
O grze Outriders mówiło się od dawna. Pierwsze plotki na temat „innowacyjnej gry kooperacyjnej” pojawiły się w sieci mniej więcej w okresie, w którym PCF oderwał się od światowego giganta, jakim było Epic Games. W pierwszym okresie, zamiast oczekiwanej zapowiedzi gry otrzymaliśmy… remaster świetnego, acz niedocenionego Bulletstorma, który pojawił się z dopiskiem Full Clip Edition. Gdy więc otrzymałem zaproszenie, by spędzić trzy godziny z grą – nie mogłem sobie odmówić. Hej, to w końcu PCF! Mistrzowie shooterów, prawda?
Fabuła. Zaraz, że co?
W dawnej warszawskiej fabryce wódek Koneser ja i wielu innych dziennikarzy w Polsce zostaliśmy posadzeni przed ekranem komputera. Powiedziano nam, że mamy do dyspozycji pierwsze 3 godziny gry bez jakichkolwiek limitów. To oznaczało, że graliśmy w dokładnie taką grę, jaką na swoich dyskach mają w tej chwili deweloperzy.
Ludzkość zdewastowała rodzimą Ziemię i musiała ruszyć w poszukiwaniu nowej planety do życia. Tę odnajdują na drugim krańcu galaktyki i na jej powierzchnie zostaje zesłany oddział Outridersów. Takich jakby kolonizatorów. Planeta obfituje w wodę, lasy i zwierzynę. Jak jednak już się zapewne domyślasz, nie wszystko idzie zgodnie z planem. Nasi bohaterowie szybko natrafiają na tajemniczy „sygnał”, a oni sami zostają zaatakowani przez niezidentyfikowaną formę życia. Zrządzeniem losu nasze alter ego ponownie ląduje w kapsule kriogenicznej i my sami budzimy się kilkanaście lat później. W zupełnie innym świecie. Cóż, nie oszukujmy się, fabuła nie jest jakimś wielkim wyczynem i jest raczej dość standardowa. Nie spodziewałem się też niczego innego, bo o ile PCF robi fajne shootery, tak one nigdy nie grzeszyły fabułą.
Shooter z elementami RPG
Takie hasło padło do nas ze sceny i przyznam, że pierwsze co przyszło mi do głowy to „nowy Mass Effect!”. No nie, nie jest to taki RPG, ale rzeczywiście, trzeba oddać twórcom, że możliwości rozwoju postaci jest tu całkiem spore. Są także misje poboczne, które zgrabnie przeplatają się z głównym wątkiem i mamy coś jakby na wpół otwarty świat. Przestrzenie są spore, po których możemy się poruszać, ale tak naprawdę wszystkie ścieżki prowadzą do dużych Hubów, w których mieszkają ludzie. Same Huby przywodzą na myśl właśnie Rage albo nawet MadMaxa i podobają mi się pod względem designu. Widać, że mieszkańcom obecny konflikt trwający na planecie dał w kość. W jednym rogu spotkasz żebraka a w drugim bar, przy którym niektórzy walą coś mocniejszego. Całość zlepiona jest z pozostałości, które akurat udało się znaleźć.
Podoba mi się taki styl gry. Klimat momentalnie mnie pochłonął, tym bardziej że i pod względem mechaniki poczułem się jak w domu. Nie mogłem opędzić się od myśli, że została ona żywcem wyjęta z Gears of War, tyle że nie miałem wrażenia, że moja postać zamknięta jest w jakimś niewidzialnym sześcianie jak w produkcji od The Coalition. W ogóle duch Gearsów tych z pierwszej trylogii, jest tutaj bardzo odczuwalny. Myślę, że gdyby ludzie wydali to pod konkurencyjną banderą, nikt by specjalnie nie odczuł różnicy. Ba! Po pierwszej sesji miałem nawet wrażenie, że Outriders może być dla nowej generacji tym, czym były Gearsy dla Xboxa 360.
Sęk w tym, że potem ten czar prysł
Przede wszystkim – gra wygląda tak sobie. Tzn., nie wygląda ona źle, ale mieliśmy do dyspozycji mocarne komputery, na których gra działała w 4K i 60 klatkach na sekundę a wyglądała jakby wyjęta z Xbox One S. Do premiery niby sporo czasu, bo jeszcze ponad 9 miesięcy, ale nie nastawiałbym się na jakieś specjalne fajerwerki graficzne. Dla obecnej generacji – jest dobrze. Ale przecież gra pojawić się ma także na Xbox Series X oraz PlayStation 5 a wtedy czuje, że nie wzbudzi entuzjazmu. Jest poprawnie i tyle.
Po drugie – strzela się przyjemnie i fabuła toczy się do przodu, ale szybko odkryłem, że filmiki przerywnikowe a nawet dialogi pomijam. Ta historia zupełnie nie potrafiła mnie wciągnąć i, mimo że czułem, że jest ona wyłącznie pretekstem do gry to jednak miałem z tym jakiś dyskomfort. Coś na zasadzie – wiem, że muszę to czytać, ale kompletnie nie czuję takiej potrzeby.
Po trzecie – zastanawia mnie model rozwoju gry. Z jednej strony jest to takie Destiny. Gracze będą walczyć na arenach, można grać też w co-opie a można i samemu. Po całych mapach rozsiane są skrzynki z bronią, amunicją i innymi dropami. Z drugiej strony twórcy zarzekają się, że nie będzie tutaj żadnych mikropłatności. Jak zatem będzie więc utrzymywana cała ta infrastruktura?
Sporo niewiadomych
Outriders na razie zapowiada się zwyczajnie na solidną grę. Jednak nie taką, przy której mam ochotę rzucić wszystko w kąt i bawić się wyłącznie nią. Nie, nie. To raczej taki przyjemny sposób na odstresowanie – ot włączasz, postrzelasz i przepalisz wszystkie emocje na ekranie. Gra ma potencjał, by stać się hitem, ale dziś jej trochę do tego brakuje. Do premiery jeszcze masa czasu i jestem przekonany, że twórcy wrzucają teraz szósty bieg, by wszystko dopiąć i wyszlifować. To w końcu PCF a ten skrót zawsze oznaczał jakość.