“Nie!” (“NOPE”) – recenzja kolejnego nieszablonowego filmu Jordana Peele! Warto wybrać się do kina?
Są takie filmy, które na długo zapadają nam w pamięć. Najczęściej robią one potężne pierwsze wrażenie, po czym zaczynamy rozkładać je na czynniki pierwsze i dochodzimy do wniosku, że twórcy chyba chodziło o coś innego. Po pewnym czasie dociera do nas, że cały czas myślimy o tym filmie i szukamy opinii, reakcji i komentarzy innych osób. Tak było z “Uciekaj!”, ale “To my” już tak długo nas męczyło. Jak będzie z “Nie!”, który mógłby być najlepszym filmem z całej trójki?
- PRZECZYTAJ TAKŻE: 7 super nowości na Netflix w Polsce! Czy te filmy warto wybrać na wieczór? Co obejrzeć?
“Nie!” (“NOPE”) – nowy niezwykły horror! Przedpremierowa recenzja – warto obejrzeć w kinie?
Jordan Peele wypłynął za sprawą “Get out!”, które było proste w swoich założeniach i pod względem realizacji, ale film doskonale działał na kilku innych poziomach. W “Us” wszystko było chyba zbyt dosłowne i bezpośrednie, pomimo próby zatuszowania kilku najważniejszych punktów całej produkcji. Po “Nie!” mogliśmy się spodziewać wszystkiego, bo zwiastun – jak zawsze – nie zdradzał zbyt wiele. Delikatne wskazówki podpowiadające, czego może dotyczyć film działały na nas jak magnes, bo tematyka UFO nie jest w ostatnich latach eksploatowana tak mocno i tak skutecznie. A biorąc pod uwagę talent i pomysłowość Jordana Peele’a liczyliśmy, że wniesie on coś nowego do tego gatunku i niejako go wskrzesi. Czy mu się udało?
Warto zacząć od tego, że Peele dokonał naprawdę udanego wyboru, jeśli chodzi o obsadę tego filmu. Widać też, że aktorzy włożyli w te postacie coś od siebie i nie odgrywali wszystkiego od linijki czytając scenariusz. Na pewno było tu sporo miejsca na improwizację, dzięki czemu wiele postaci i scen na tym zyskało. Daniel Kaluuya, który jest z Peele’em od samego początku, dostał trochę niewdzięczną rolę, bo odnieśliśmy wrażenie, że wcale nie było tu zbyt dużo miejsca na popisanie się swoim talentem. Nie twierdzimy, że to co zagrał było łatwe do osiągnięcia, ale porównując jego występ z pracą Keke Palmer widać jak na dłoni, kto musiał dać z siebie nieco więcej. Brandon Perea notuje bardzo udany występ w filmie takiego kalibru, ale nie jesteśmy pewni, czy dostanie więcej szans w kolejnych produkcjach. Musimy odnotować udział Stevena Yeuna, Wrenn Schmidt oraz Michaela Wincotta, którzy swoje epizodyczne role zagrali naprawdę udanie. Trudno byłoby wskazać najlepszy występ w “Nie!” bo tutaj o sukcesie stanowi kolektyw, choć ewidentnie przewodnią postacią jest OJ grany przez Kaluuya.
To na nim skupiają się pierwsze sceny filmu, gdy dowiadujemy się, że w jego rękach pozostanie rodzinne ranczo po śmierci ojca. Ten umiera nagle, ale przyczyna nie jest tak oczywista jak mogłoby się wydawać. Czy faktycznie zawinił przelatujący nad nimi samolot? Nie spędzamy za dużo czasu zadając sobie to pytanie, bo dość szybko przechodzimy do kolejnych aktów, gdy prym zaczyna wieść siostra OJ-a o imieniu Emerald. Em to żywiołowa dziewczyna, która nie czuje większego obowiązku wobec tradycji rodziny, bo pracę związaną z ranczem traktuje raczej jako hobby. Wolałaby rozwijać swoją karierę, a sprzedaż rancza na pewno by jej w tym pomogła. Brat nie jest gotowy na taką decyzję, czuje się w obowiązku kontynuować rodzinną tradycję na przekór wszystkiemu. Gdy w okolicy zaczynają dziać się niewytłumaczalne rzeczy, wszyscy będą musieli na nowo postrzegać rzeczywistość wokół nich.
“Nie!” ma w sobie całkiem sporo z klasycznego horroru, co widać po wykorzystaniu tzw. jumpscare’ów (sceny, gdy widzowie są zaskakiwani zwrotem akcji lub ukazaniem niebezpieczeństwa najczęściej z jednoczesnym huknięciem muzycznym). Nie brakuje scen, gdzie gęstą atmosferę budują wolniejsze tempo z tajemniczą muzyką. Dzięki temu film wielokrotnie sięga do korzeni, ale jest też sporo z klasycznych thrillerów. Jordan Peele jest zafascynowany produkcjami Stevena Spielberga i to widać po jego filmach. “Nie!” zawiera wiele wspólnych punktów, np. z “Bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia”, co na pewno przypadnie do gustu wielu osobom. Sięganie po takie rozwiązania sprawia, że efektem jest świetne połączenie nowoczesnego kina z klasyczną kinematografią, na której temat też nie brakuje wzmianek w samym filmie.
Tym nowoczesnym składnikiem w “Nie!” jest oczywiście gęstość i jakość efektów specjalnych, które w dużym stopniu definiują ten film. Im dalej w las, tym ich znaczenie rośnie, dlatego istotne było, by spełniały one wszystkie oczekiwania widzów. Z przyjemnością donosimy, że zamierzone cele zostały osiągnięte i ani raz “Nie!” nie wygląda, jakby powstawało w pośpiechu albo w budżecie zabrakło środków na grafików. Rozmach, z jakim zrealizowany jest film naprawdę imponuje, bo jednocześnie odnosi się wrażenie, że jest to film odrobinę kameralny, ograniczony do granic niewielkiego miasteczka z dala od cywilizacji, mediów i głośnego szumu metropolii. Takie tło przekłada się na znakomity klimat, a elementy humorystyczne są niezwykle celne. Dość często można się uśmiechnąć, a kilka razy wręcz po cichu zaśmiać z ripost lub zachowania bohaterów. Nie są to kluczowe momenty, ale nadają całości lekkości i pozwalają złapać oddech. To naprawdę bardzo potrzebne. Muzyka w filmie wypada bardzo korzystnie i można w niej doszukać się nawiązań do klasycznych kompozycji, ale po seansie raczej nie zapada ona w pamięć. Być może powtórny odsłuch spowodowałby, że wyłapalibyśmy te pojedyncze utwory i motywy, ale po jednokrotnym obejrzeniu filmu trudno mówić tu o zachwycie nad ścieżką dźwiękową.
Czy “Nie!” trzyma w napięciu do końca i daje satysfakcję po ostatniej scenie? I tak i nie, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że w którymś momencie rozmach filmu i możliwości, jakimi dysponował reżyser, scenarzysta i producent Jordan Peele delikatnie przyćmiły historię. Niektóre wątki oraz postacie gdzieś się pogubiły. Sam finał wydaje się delikatnie przeciągnięty lub niedopowiedziany – tutaj najważniejszą rolę odegra Wasz gust, bo możecie mieć dosyć filmu albo oczekiwać po nim jeszcze więcej. Na pewno będziemy chcieli zobaczyć “NOPE” jeszcze raz, i to minimum, by móc zrewidować swoje poglądy i dopatrzeć się większej liczby smaczków. Ale jednorazowy seans uważamy za niezbędny, bo Jordan Peele znów nakręcił bardzo udany film. Nie jest najlepszy spośród trójki hitów, ale nadal bardzo dobry.
VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:
- Uwaga: nowe funkcje w HBO Max! Aplikacja została odświeżona – co zyskali subskrybenci?
- HBO Max: koniec z filmami z kina 45 dni po premierze! Kiedy będą się tam pojawiać największe hity?
- Netflix pokazał pełny zwiastun “Kolejne 365 dni”! Będzie największy hit tego roku? Kiedy premiera?
- HBO Max kasuje kolejny serial! Anulowano wielką produkcję o superbohaterach – tragedia!
- Co obejrzeć na Disney+? TOP 5 – najlepsze i najnowsze filmy, jakie tam teraz zobaczysz! Pozycje obowiązkowe