Aparat foto czyli największy KŁAMCA przy testach wyświetlaczy: telewizorów, monitorów czy projektorów
Czymże byłaby recenzja telewizora lub projektora bez zdjęć? Zapewne nudną, bezpłciową lekturą. Fotografie są potrzebne by pokazać produkt, zbadać różne elementy techniczne (np. płynność obrazu) a często też pewne jego wady lub zalety. W przypadku testowania wyświetlaczy, lub bardziej generalizując urządzeń obrazujących są jednak też najlepszą metodą na świadome lub nie wprowadzenie w błąd.
Nasz redakcyjny Aparat Sony α99 z pełnoklatkowym przetwornikiem obrazu (35 mm) – co tu dużo pisać – sprzęt z najwyższej półki idealny do naszych profesjonalnych zastosowań
Problem w tym, że czytelnicy dają się w ten błąd wprowadzać, nawet gdy są świadomi, że na zdjęciu nie musi być widać tego co w naturze. Pewna część publiki została już zmanipulowana do tego poziomu, że same zdjęcia obrazu na ekranie robią za wystarczający element oceny telewizora.
Problem faktyczny jest taki, że tego typu zdjęcia obrazu nie wnoszą absolutnie nic oprócz złudzeń. Sformułuję teraz tezę, którą udowodni dalsza część tekstu:
Zdjęcia obrazu są NIC nie warte*
*poza jednym szczególnym przypadkiem opisanymi dalej…
Fotografia obrazu nie jest obrazem
Miłośnicy zdjęć ekranu zapominają o elementarnej rzeczy, która zabija cały sens takiej fotografii: oglądana jest ona na własnym monitorze.
W drodze rejestracji obrazu istnieje także kilka czynników, które zabijają wierność przekazu. Opiszę je teraz po kolei.
(1720)