
“The Gray Man”, czyli nowy hit Netfliksa – recenzja. Wielka obsada to gwarancja sukcesu? Niekoniecznie
Ryan Gosling, Chris Evans, Billy Bob Thornton, Ana de Armas i Alfre Woodard, a za sterami Anthony i Joe Russo. Czy taka obsada i twórcy gwarantują sukces? Wielokrotnie przekonywaliśmy się, że to nie nazwiska tworzą filmy, lecz umiejętności, pasja i dobry grunt, czyli historia oraz odpowiedni scenariusz. “The Gray Man” zdaje się mieć to wszystko, ale czy udało się uniknąć typowych dla takich filmów problemów?
- PRZECZYTAJ TAKŻE: Co obejrzeć na Netflix w weekend? 5 super nowości, w tym wielka serialowa premiera! Wreszcie!
Filmy na Netflix – recenzja “The Gray Man”! Wielka obsada, ale czy wielki hit?
Opowieści o niesamowicie wyszkolonych tajnych agentach jest bez liku. Duża część z nich nie opuszcza kart książek, bo zekranizowanie niektórych z tych historii byłoby niemożliwe lub tak kosztowne, że nikt nie podejmie się ryzyka towarzyszącego takiemu projektowi. Oprócz zgrabnego scenariusza potrzebni są też właściwy reżyser, obsada oraz ekipa od efektów specjalnych, choreografowie i nie tylko. Takie przedsięwzięcie musi być dla twórców pewnym wyzwaniem, z którym będą się chcieli zmierzyć, by pokazać innym, jak umiejętnie poradzili sobie z presją i oczekiwaniami.
“The Gray Man” nie należy do czołowych (super)bohaterów ani tajnych agentów, których przygody śledzilibyśmy z zapartym tchem. A przecież Mark Greaney napisał już dwanaście powieści i dopiero teraz zdecydowano się na przeniesienie historii Courta Gentry’ego na ekran. Film nie trafi jednak na ekrany kin, lecz na Netfliksa. Dlaczego jest to istotne? Ponieważ w przypadku “akcyjniaków” odbiór takich produkcji na telewizorach, tabletach i smartfonach był dwojaki: “Tyler Rake” i “The Old Guard” raczej nie sprostały oczekiwaniom widzów, za to “Czerwona nota” pomimo niskich ocen zdołała wykręcić wspaniałe wyniki na platformie. Czy szanse “The Gray Man” na sukces wynoszą 50/50?

Warto zacząć od tego, że projekt ten kosztował aż 200 mln dolarów, a jak istotne bywają budżety w takich sytuacjach wiemy bardzo dobrze od dłuższego czasu. Z drugiej strony, nie jeden kosztowny projekt okazywał się klapą, więc nie jest to żaden wyznacznik ani jasna zapowiedź sukcesu. Można być pewnym, że niemała część tej kwoty powędrowała na gaże aktorów oraz reżyserów, ale co z resztą? Otwarcie filmu pozwala sądzić, że nie poskąpiono na scenografów i osoby odpowiedzialne od efektów specjalnych, ponieważ sceny w Bangkoku naprawdę mogą się podobać.

Gra światłem i kolorami jest niezwykle przyjemna dla oka, natomiast tempo akcji od razu rzuca nas na głęboką wodę. Nie to, że nie możemy się w tym wszystkim połapać, ale błyskawicznie przechodzimy do sedna – Szóstka (Ryan Gosling) dostaje kolejne zlecenie, ale tym razem celem staje się ktoś wyjątkowy. Zamiast zakończenia, misja staje się tylko początkiem dla całej serii zdarzeń, które prowadzą do wynajęcia przez przełożonych Szóstki Lloyda Hansena (Chris Evans). To nieokiełznany facet od zadań specjalnych, który nie ma żadnych hamulców i zrobi wszystko dla kasy. Efektem jego działań są strzelaniny w środku miast i gęsto ścielący się trup, bo mało kto, kogo spotka na swojej drodze Lloyd, ujdzie z życiem.

W swojej roli Evans bywa trochę komiczny. Całości dopełnia nietypowy wąsik pod nosem aktora, ale zdaje się to być kwintesencją tej postaci. Socjopata gotowy na wszystko nie może zachowywać się racjonalnie i być rozsądnym rozmówcą, ale trudno nie odnieść wrażenia, że Chris Evans stworzył postać, której nie tyle da się polubić, co momentami nawet zdzierżyć na ekranie. Niektóre odzywki są dosyć zabawne, ale zazwyczaj jego zachowanie irytuje. Można przypuszczać, że takie były zamiary scenarzysty, reżyserów oraz samego aktora, ale koniec końców posunięto się odrobinę za daleko. Jego przeciwwagą jest natomiast Court Gentry – spokojny, opanowany, inteligentny i zachowawczy. Wyjdzie z niejednych tarapatów, ale głębi postaci nadają dopiero retrospekcje, tłumaczące jak stał się człowiekiem działającym w szarej strefie i dlaczego robi, to co robi.

Nie jest zbyt oryginalny życiorys, ale Gosling nadaje się na zagranie człowieka o kamiennej twarzy rzucającego ciętymi ripostami. Zaskakująco dobrze wypada też w scenach akcji, gdzie walczy wręcz i dochodzi do zwariowanej wymiany ognia. Dużą część scen wziął na siebie, co bywa też przekleństwem tego filmu, ponieważ niektóre sekwencje rażą w oczy pracą na greenscreenie. To największy zgrzyt tego filmu, gdyż niektóre efekty specjalne za bardzo zwracają na siebie uwagę, przez co łatwo jest wyrwać się z tego seansu. Chyba lepszym rozwiązaniem byłoby ograniczenie spektakularnych scen albo poświęcenie im większej ilości czasu (i/lub pieniędzy), by stały się kropką nad i całej produkcji, zamiast kotwicy. Wielka szkoda, że nie udało też się wykrzesać więcej z występu Any de Armas, która była ogromną niespodzianką w “No time to die”. Tym razem sprowadzono ją do roli skrzydłowej, która miewa swoje momenty, ale czasami łatwo jest o niej zapomnieć. Wymiany zdań z Szóstką są zabawne, ale brakuje w tej relacji czegoś jeszcze.

Podobnie jak książka, film podróżuje po wielu zakątkach globu, zabierając nas w przeróżne lokalizacje. Wypada to całkiem nieźle, podobnie jak cała oprawa audiowizualna filmu, ale od czasu do czasu pojawiają się pewne rysy i pęknięcia w tej wizji. Niektóre scenografie są znakomite i budują klimat scen, które się tam rozgrywają, inne zaś są generyczne do bólu i nie wprowadzają nic do fabuły, ani nie mają żadnego znaczenia na przebieg akcji. Muzyka w “The Gray Man” należy do tych typowych soundtracków filmów akcji, gdzie kompozycje rzadko przebijają się do świadomości widza i działają bardziej na drugim planie. Niektóre utwory pasują lepiej do konkretnych scen, inne gorzej, ale efekt końcowy jest co najmniej zadowalający.

“The Gray Man” podzieli więc widzów, bo nie mamy do czynienia ze znaną marką, która obroniłaby niedociągnięcia filmu pod względem technicznym, a z drugiej strony nie jest to film gorszy od kilku innych “akcyjniaków” Netfliksa. Produkcja miewa swoje problemy, które mogą być jeszcze bardziej widoczne podczas ponownych seansów, ale te dwie godziny z umięśnionym Goslingiem mijają bardzo szybko i w przyjemnej atmosferze.
VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:
- Dziesiątki zagranicznych kanałów TV teraz za darmo w Polsce! Ruszył nowy serwis rlaxx – co można oglądać?
- Oficjalnie: mecze Premier League jednak w CANAL+ w Polsce! Viaplay dało sublicencję – ile spotkań w telewizji?
- Co oglądać w drugiej połowie lipca na HBO Max? To już teraz – czas na wielkie hity!
- Tak w Viaplay będą wyglądać mecze Premier League – niska jakość i zaciąg komentatorów z CANAL+!
- Polski serial o powodzi tysiąclecia trafi na Netflix! Kiedy premiera “Wielkiej wody? Jest zwiastun!