Potrójna granica | RECENZJA | Film Netflix
W zeszłym miesiącu jako pełnometrażowy Netflix Original ukazał się stylowy ale nieco pusty Velvet Buzzsaw. Tym razem Netflix wraca z filmem w niemniej doborowej obsadzie (Oscar Isaac, Ben Afleck, Charlie Hunnam), ale o zupełnie innym podejściu. Potrójna granica to mroczna, męska wędrówka w głąb południowoamerykańskiej dżungli, gdzie (anty-)bohaterowie muszą się zmierzyć z własną chciwością.
Był sobie kiedyś taki nurt zwany Nowym Hollywood. Z reguły skupiał się na brzydkiej stronie życia, moralnej wieloznaczności i miał bohaterów mocno dalekich od romantycznych ideałów. Jednym z jego najciekawszych owoców był zarazem film z którym styl ten upadł, Cena strachu (oryg. Sorcerer) Williama Friedkina. Obraz ten z kolei bardzo wiele zawdzięczał Skarbowi Sierra Madre, neo-westernowemu klasykowi Johna Hustona z Humphreyem Bogartem. Tego typu kino jest tak odległe od Gwiezdnych Wojen (które Nowe Hollywood zabiły) i filmów superbohaterskich jak tylko się da. Tym bardziej czyni to Potrójną granicę, która czerpie z nich, a także – co ciekawe – z prozy Josepha Conrada, dość osobliwą w tych czasach bestią.
Potrójna granica zaczyna się w stylu sugerującym, że będzie to dramat z kartelami narkotykowymi a’la Sicario. Początkowe pół godziny filmu to przeplatanka krótkich segmentów ukazujących, najpierw osobno, a później razem – główne postaci. Fabuła z grubsza traktuje o grupie przyjaciół, byłych członków ekip militarnych. Sprowadził ich grany przez Oscara Isaaca „Pope” i z lekką dozą manipulacji zaoferował im bardzo intrygującą i lukratywną misję. Polegała ona na zlikwidowaniu głównego barona narkotykowego Kolumbii i zgarnięciu zgromadzonej przez jego fortuny. To ostatnia misja, dzięki której chcieliby już zerwać ze swoim dotychczasowym życiem i ustawić się do końca dni.
Film utrzymany jest z dużą dozą emocjonalnej ekonomii i moim zdaniem to dobre posunięcie. Postaci zaangażowane są w działania o bardzo wątpliwej naturze moralnej, ale gdyby reżyserujący obraz J. C. Chandor chciał je nadmiernie dohumanizować, w efekcie powstałoby coś patetycznego. Poza tym, to nie postaci same w sobie są tu najważniejsze, lecz pewna atmosfera i puenta reżyserska. Tak jak Cena strachu, jest to film pozbawiony niemal jakiegokolwiek przejawu tryumfu – nawet strzelaniny czy pościgi, spektakularne są tylko od strony technicznej, ale nie są podstawą do jakiejkolwiek celebracji. Tyczy się to tak fabuły, jak i samych zdjęć, a także sposobu przechodzenia od sceny do sceny. Od Nowego Hollywood Potrójną granicę w zasadzie oddziela przeplatanie momentami montażu z muzyką, który troszkę przerzedza ciężki klimat. Bieg wydarzeń przepełniony jest serią trudnych i amoralnych decyzji, w wyniku których ekipa stopniowo także obraca się przeciwko sobie.
Reżyser w udany sposób stworzył poczucie tego, że z każdą kolejną przeprawą, sytuacja drużyny Pope’a będzie coraz bardziej skomplikowana, choć nie do końca można było to przewidzieć w jaki sposób. Ekipę motywuje chciwość, z którą ciężko jest im sobie poradzić, ale ostatecznie staje się to koniecznością, gdyż ogrom skradzionych pieniędzy znacznie przewyższał możliwości ich transportu, co groziła śmiercią. Ostatecznie przeciwności losu stają się tak ogromne, że muszą się z większością skradzionych pieniędzy pożegnać. Alegorie do gorączki złota z neo-westernów, nie tylko takich jak Skarb sierra Madre są jak najbardziej na miejscu. W obliczu komplikującej się sieci zależności w przemierzanym przez nich obszarze, odnajdują w sobie na nowo utracone człowieczeństwo. Wielkim atutem filmu Chandora są zdjęcia, które nakręcono w plenerze, w sercu kolumbijskiej dżungli, w Andach oraz Hawajach. Samo miejsce staje się tutaj jedną z postaci, a naturalistyczne podejście do reżyserii pozwala nam wsiąknąć całą dzikość i nieregularność krajobrazu niczym mop. Genialne widoki akcentuje świetna, bardzo naturalna koloryzacja oraz naprawdę dobre wykorzystanie HDR-u. Kiedy powietrze przecinają strugi monsunowego deszczu, to naprawdę czujemy w 4K każdą kroplę.
Nie jest to film mogący być umieszczony w jednym szeregu z przywoływaną przeze mnie klasyką. Także w głębi ducha ciekawi mnie jaki byłby rezultat, gdyby Potrójną granicę nakręciła Kathryn Bigelow (oryg. reżyser). Niemniej, filmów mieszających nihilizm z rozmytą moralnością, w drapieżnej scenerii i wewnątrz kryminalnej matni jest bardzo niewiele. Ostateczny wydźwięk Potrójnej granicy w przeciwieństwie do przybijającego nihilizmu Ceny strachu czy przewrotnej ironii Skarbu Sierra Madre – jest humanistyczny. W tym pierwszym filmie William Friedkin pokazał nam, że nawet dokonując niemożliwego, przed pewnymi rzeczami nie jesteśmy w stanie uciec. Tutaj natomiast na samym końcu jest pokazana odrobina nadziei i autorefleksji – ale… jest też pewien niuans, który sugeruje, że ocaleli niekoniecznie zerwali ze swoją naturą.
Ocena filmu – 4/6