Zdaniem niektórych będzie to najważniejszy film Marvela od lat, zaś inni określą go skrajnym fan servicem. Jaki jest “Spider-Man: Bez drogi do domu”, który sięga po złoczyńców poprzednich dwóch Spider-Manów? Oceniamy bez spoilerów.
O czym opowiada “Spider-Man: Bez drogi do domu”
Peter Parker nie ma lekkiego życia. Stale stara się zachować jak należy i przedkłada dobro innych ponad swoje, ale jego naiwność i brak pragmatyzmu przynoszą czasem więcej szkód niż korzyści. Skuteczna próba powstrzymania Mysterio ocaliła wiele żyć, ale bohater Toma Hollanda zapłacił wysoką cenę: jego tożsamość poznał cały świat i to jest punktem wyjściem do nowego filmu. Peter Parker i jego najbliżsi (znajomi) nie będą mogli przejść do codzienności, bo wciąż towarzyszą im kamery, reporterzy lub aparaty w smartfonach u każdej mijanej osoby. Nie ma ucieczki przed prześladowaniem i nagonką, choć warto dodać, że zwolenników Spider-Mana jest tyle samo, co przeciwników. Jednak gdy sytuacja ta ma wpływ na przyszłość MJ (Zendaya) i Neda (Jacob Batalon), którzy próbują dostać się na jak najlepszą uczelnię, Peter postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Wyrusza na spotkanie z Doctorem Strange’em (Benedict Cumberbatch), wraz z którym wpadają na szalony, ale dobrze rokujący pomysł. Wymazanie pamięci całemu światu na temat tożsamości Spider-Mana brzmi całkiem nieźle, ale gdy zaczynają majstrować przy zaklęciu, pojawiają się pierwsze kłopoty.
Wielkie powroty – oto nowi-starzy przeciwnicy Spider-Mana
O pojawieniu się przeciwników Spider-Mana z dwóch poprzednich filmów, w których występowali Tobey Maguire i Andrew Garfield, wiemy od dawna, więc nie jest to żadna tajemnica. Na ekranie ponownie zobaczymy Zielonego Goblina, Doktora Octopusa, Electro, Sandmana i Jaszczura. Do ról powrócili wszyscy aktorzy, których oglądaliśmy przed laty, więc jest to pewne osiągnięcie produkcyjne dla Marvela, dlatego niskie ukłony dla całego zespołu za to, że wspólnie stworzyli kompletny obraz multiwersum. Nie wszyscy anty-bohaterowie wyglądają tak samo jak wcześniej, Electro zatracił swój niebieski kolor, a Norman Osborn (Willem Dafoe) i Otto Octavius (Alfred Molina) wymagali komputerowych poprawek, by zaprezentować się na ekranie w młodszej odsłonie. Koniec końców wszyscy wypadli jednak znakomicie i dla każdego fana choćby jednego z wcześniejszych filmów to niezwykła gratka, że można ich było zobaczyć raz jeszcze i to w produkcji o takim rozmachu. Oczywiście Marvel przygotował mnóstwo niespodzianek oraz easter-eggów dla widzów z dobrą pamięcią, więc jeśli pamiętacie szczegóły i detale z tamtych produkcji, to będziecie się jeszcze lepiej bawić.
Przesadzony fan service czy najlepszy film o Człowieku Pająku?
Ale sam powrót znanych postaci nie byłbym niczym wyjątkowym, gdyby nie historia, która wydarzy się później. Fabuła “Spider-Man: Bez drogi do domu” nie jest tak rozbudowana i przebiegła, jak mogłoby się wydawać. Zwrotów akcji nie brakuje i bywają zaskakujące, ale koncept na opowiadaną w filmie historię nie jest zbyt zaskakujący. Twórcy postawili w dużym stopniu na nostalgię i sentymenty, a także spore dawki emocjonalnych scen, by targać publicznością. To działa i to cholernie dobrze, bo jako zwolennik “Spider-Mana” z 2002 i sympatyk “Niesamowitego Spider-Mana” wzruszałem się wielokrotnie, a przecież historia dotyczy przede wszystkim Parkera Toma Hollanda, a nie zbirów, z którymi musi się zmierzyć.
Po wyjściu z kina (pamiętajcie o dwóch dodatkowych scenach!) na pewno będziecie czuli się usatysfakcjonowani tym, co zobaczyliście. Film świetnie pokazuje, jaki jest Parker i jaki musi się stać, by móc przetrwać, nawet jeśli nie będzie mu z tym po drodze. Holland odwalił kawał dobrej roboty w “Spider-Man: Bez drogi do domu” i śmiem twierdzić, że tym razem mógł naprawdę wykazać się swoimi aktorskimi umiejętnościami ukazując całe spektrum emocji i uczuć przed kamerą. Wtórowali mu Zenday’a i Batalon, którzy ponownie odgrywają ważne role.
Nie będę zdziwiony negatywnymi komentarzami na temat filmu, który może być określany mianem jednego wielkiego fan service’u. Tak bowiem jest, ale twórcom udało się na tyle zgrabnie ograć wszystkie wątki, że nie jest to tak rażące, jak w przypadku ostatniej odsłony sagi Star Wars czy Fantastycznych Zwierząt. Ten film ma duszę i znakomicie oddziałuje także na widzów, którzy nie mieli nawet okazji zobaczyć poprzednich pięciu filmów z Człowiekiem Pająkiem. Trudno jednak nie przyznać racji tym, według których “Spider-Man: Bez drogi domu” nadal jest zbyt głęboko zakorzeniony w MCU i pomimo swojej zawartości paradoksalnie nie daje szansy wybrzmieć solowej historii Petera Parkera. Niezwykle istotne są tu bowiem wydarzenia dotyczące całego uniwersum, czyli faktu potwierdzenia multiwersum, a to znacząco wpłynie na kolejne filmy z innymi superbohaterami. Jak bardzo to wpłynęło na historię Petera Parkera?
Następne filmy o Spider-Manie mogą być… jeszcze lepsze
Tutaj sprawa pozostaje otwarta, bo realizacja kolejnych filmów jeszcze przed studiem i nie wiemy, w jakim kierunku podąży ta historia, ale po ostatniej scenie “Spider-Man: Bez drogi domu” odnoszę wrażenie, że dopiero teraz ta postać będzie mogła stać się bohaterem z sąsiedztwa, na co szansy nie było w żadnym z dotychczasowych tytułów z Hollandem w roli głównej. Zbyt istotne były wątki i powiązania z MCU, by jego Spider-Man mógł przeżyć własne przygody i zmierzyć się z własnymi przeciwnikami po prostu chroniąc mieszkańców Nowego Jorku.
Przeczytaj więcej recenzji i tekstów na temat filmów:
- “Pogromcy duchów. Dziedzictwo” to chyba zaskoczenie roku! Nasza recenzja filmu
- “Dom Gucci” – dzieło sztuki czy niedosyt? Recenzja filmu
- To nie jest na całe szczęście film biograficzny księżnej Diany. Spencer – recenzja
- Przepięknie straszny horror! “Poroże” – recenzja filmu, który czeka w kinie
- “Halloween zabija”, ale wróci za rok. Oby w lepszym stylu. Recenzja filmu
- Warto było czekać na wersję 4K. Serial “Pajęczyna” na Player – recenzja
(988)