Powrót

Uwaga, tylko dla fanów! “Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” – recenzja

Ekranizacje gier nie mają dobrej passy. Niemal o jakim tytule nie pomyślimy, był on mniej lub bardziej nieudany, dlatego zapowiedź nowego filmu pod szyldem Resident Evil nie budziła nadziei. Śmiem twierdzić, że fani będą się dobrze bawić, ale pozostała części widowni pomyśli o wyjściu z kina. “Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” – czy warto obejrzeć?

“Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” – recenzja filmu

Johannes Roberts nie jest twórcą, którego nazwisko przychodzi nam do głowy, gdy wspomnimy o głośnym i popularnym filmie. Jego dorobek nie wypada okazale, ale niejednokrotnie zdarzało się, że niektóre produkcje wywracały czyjąś karierę do góry nogami. W przypadku “Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” podjęto się niezwykle trudnego zadania, bo postanowiono główną historię opowiedzieć od samego początku, a przecież nie można urwać akcji w najbardziej decydującym momencie, więc w te niecałe dwie godziny twórca musiał wyrobić się ze wszystkim. Roberts napisał scenariusz i wyreżyserował film, a w obsadzie znalazło się kilka znajomych twarzy. Grająca główną rolę Kaya Scodelario wcieliła się w Claire Redfield, a jej brata Chrisa zagrał Robbie Amell. Hannah John-Kamen wystąpiła jako Jill Valentine, zaś znany z “Umbrella Academy” Netfliksa Tom Hopper zagrał Alberta Weskera. Widzowie “Gotham” na pewno szybko rozpoznają Donala Logue, który gra Briana Ironsa. W Leona S. Kennedy wciela się Avan Jogia. Nie jest więc to gwiazdorska obsada, ale ekipę tworzą doświadczeni aktorzy.

Film “Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” a gry

Fabułę oparto na dwóch pierwszych grach, więc całość trochę skompresowano i nie wszyscy będą zadowoleni z tego faktu. Taki miks wymagał wielu skrótów, niedoinformowania widza w wielu sprawach i dość szybkich przejść pomiędzy kolejnymi etapami historii. Nie podzielam zdania, że dla osób, które nie grały w gry będzie to fabuła niezrozumiała – całość trzyma się kupy i ma sens, ale rozumiem punkt widzenia, w którym zdaniem widzów zabrakło wyjaśnienia/pokazania niektórych wątków. Część informacji wepchnięto niezgrabnie w dialogi, inne przekazano niby mimochodem w inny sposób, więc trochę czuć niezdarność w kreowaniu fabuły, ale “Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” mogą obejrzeć osoby nieznające zawartości gier. To, czy wyniosą z tej historii te same przeżycia i doświadczenia, co gracze, to już zupełnie inna para kaloszy.

Bo będąc zupełnie szczerym powiem, że gdy potraktujemy film jako świadomą siebie produkcję kina klasy B, to możemy się nawet nieźle bawić. Nie należy traktować całości zbyt serio, co już w pewien sposób obniża ocenę projektu, ale może faktycznie twórcy byli świadomi tego, co robią? Nawet jeśli, to pewnie się do tego nie przyznają, ale zgodzę się z opinią, że dzięki takiej, a nie innej konstrukcji “Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” ma swój klimat. Częściowo wynika to ze sposobu, jak go nakręcono, bo niektóre ujęcia, kadry i zachowania są łudząco podobne do tego, jak pamiętamy gry, więc dla widzów na to gotowych będzie to pewna gratka. Inni mogą się zastanawiać, dlaczego kamera tak dziwnie podąża za postacią albo oglądamy niektóre wydarzenia z z dość dziwnej perspektywy. Brakuje tu trochę spójności, bo momentami twórcy potrafią zagalopować się ze swoimi staraniami i brak konsekwencji w stylu filmu jest widoczny, ale tak naprawdę nikogo to chyba nie dziwi.

Film klasy B w sam raz na wydanie VHS?

Było jasne, że film będzie wymagał sporej pracy osób odpowiedzialnych za efekty specjalne. Zespół odpowiedzialny za praktyczne rozwiązania spisał się moim zdaniem na medal, bo stworzone na potrzeby filmu rekwizyty i charakteryzacja mogą się podobać. Jest w tym też jakiś urok, przypomnę kina klasy B, gdy postacie rozwalają zombiaki w typowy dla takich produkcji sposób. Nie liczyłem na nic więcej, więc się nie zawiodłem, choć warto zaznaczyć, że niektóre lokalizacje albo szersze plany ewidentnie podkreślają ograniczony budżet i możliwości twórców. Zależnie od tego, jak potraktujemy film, może to być wadą lub zaletą. Obiektywnie jest to coś niewybaczalnego, a subiektywnie to kolejny ważny element w (nieświadomym?) kreowaniu klimatu filmu rodem z kasety VHS sprzed dwóch czy trzech dekad. Jeśli wyszło to przypadkiem, to mamy problem, ale jeśli takie były zamierzenia, to kłaniamy się w pas.

Oczywiście na fanów gier czeka wiele smaczków, które bezpośrednio nawiązują do znanych elementów, ale by nie psuć efektu nie wspomnę o nich w szczegółach. Momentami można odczuć, że twórca zbliżył się do granicy pomiędzy grą i filmem zbyt blisko, więc nie dziwię, że niektórzy będą przewracać oczami lub ziewać w trakcie seansu. Historia z “Resident Evil” jest przeciekawa, ale przeniesienie jej na duży ekran jest trudnym zadaniem, dlatego nie powiem, że jestem zaskoczony efektem. Z drugiej strony, do wąskiej i specyficznej grupy widzów film trafi, pomimo swoich wad i wyjatkowości. Szanse na powstanie kontynuacji wydają się iluzoryczne, bo odbiór “Resident Evil: Witajcie w Raccoon City” jest dość chłodny, ale przed nami premiery seriali aktorskich i kolejnych animacji, więc może studio pokusi się o danie drugiej szansy?


Przeczytaj więcej recenzji i tekstów na temat filmów:

(710)