Powrót

Na noże | RECENZJA | Daniel Craig ostry jak brzytwa

Kto by pomyślał, że w dobie dominacji kontynuacji i uniwersów filmowych Marvela czy Disneya, taki szum wygeneruje film oryginalny. Mam tutaj na myśli “Na noże” Riana Johnsona, który pomimo równoczesnej premiery z “Krainą lodu”, całkiem nieźle radzi sobie w box office. Na dodatek zebrał ciepłe recenzje krytyków, jak i bardzo pozytywne reakcje widzów, co pokazuje, że mimo wszystko warto inwestować w oryginalne pomysły. Sam Johnson (nakręcił “Ostatniego Jedi“), który do Hollywood wkroczył na dobre z intrygującym thrillerem sci-fi “Looper” pokazał, że oryginalne, kreatywne projekty są jego największą siłą. A “Na noże” jest najlepszym filmem Johnsona, jaki miałem okazję widzieć.

Zobacz zwiastun filmu [trailer 1] [trailer 2] [trailer 3] [trailer 4]

“Na noże” to w głębi ducha staroświecki gotycki kryminał a’la Agatha Christie, ale osadzony w nowoczesnych realiach i stworzony z dużym luzem i werwą. Film, którego Johnson był także scenarzystą, posiada gwiazdorską obsadę, której udział jest o tyle imponujący, że większość aktorów i aktorek gra ze sobą większość filmu równocześnie. Mamy tutaj Daniela Craiga, Chrisa Evansa (“Kapitan Ameryka“), Anę de Armas (“Blade Runner 2049“), Jamie Lee Curtis, Michaela Shannona (“Kształt wody“), Dona Johnsona, Toni Collette (“Hereditary”), czy też Christophera Plummera. Najnowsze dzieło Johnsona to kryminalny dramat, który jest jednocześnie tak zabawny, że ociera się o komedię, ale nigdy de facto nią nie jest. Dzieje się tak dlatego, że w trakcie seansu, my jako widzowie, bierzemy udział w nieustannej grze – głównych postaci wobec siebie, jak i reżysera wobec nas oraz naszych oczekiwań.

“Na noże” przybiera pewnego rodzaju konwencję, która oczywiście jest hiper-stylizowana i wymaga świadomego zaakceptowania tego faktu. Film jest jednak na tyle urokliwy, że bez problemu wkupił się w moje łaski i przez 130 minut byłem uczestnikiem genialnej zabawy.

Centralna zagadka filmu obraca się wokół śmierci 85-letniego bestsellerowego pisarza kryminałów Harlana Thrombeya, właściciela ogromnej fortuny. Początkowo wydaje się, że sprawa jest stosunkowo prosta i traktowana jest jako samobójstwo. Gdy jednak zaczyna się śledztwo z udziałem lokalnej policji, ze wsparciem detektywa (w bardzo staroświeckim tego słowa znaczeniu) Benoit Blanca (Craig), sprawy komplikują się. Wśród przesłuchanych osób jest cała rodzina Thrombeya, która wcześniej brała udział w przyjęciu urodzinowym słynnego pisarza.

Jak się okazuje, Harlan ostatnio miał napięte relacje z wieloma członkami rodziny, także w temacie swojego spadku, co mogło ostatecznie przełożyć się na motyw moderstwa. Dodatkowo, jak dowiemy się z przebiegu fabuły rodzina Thrombeyów jest ze sobą skonfliktowana, a praktycznie każdy jej członek ma coś kłopotliwego i kompromitującego do ukrycia. A jednocześnie wszyscy, skacząc sobie do gardeł, chcieliby otrzymać spadek po Harlanie. W otoczeniu Harlana była także jedna zaufana osoba, obdarzona pewną przypadłością, która w pewien sposób wydaje się zbawienna do rozwiązania sprawy. Nieprzypadkowo posłuży ona detektywowi Blancowi jako pewnego rodzaju kompas, który naprowadzi go na właściwy trop. Jest to Marta Cabrera, grana przez Anę de Armas, w roli, która napisana jest w genialny sposób.

Johnson przez cały czas swoją reżyserią, która jest tak precyzyjna, jak szwajcarski zegarek, zarówno zdaje się zwodzić wszystkich przeciwko sobie, jak i widzów. Nawet gdy ostatecznie wiemy o całej “obiektywnej” prawdzie, jakiej dowiedzieliśmy się z suchego przebiegu wydarzeń, ostatecznie pojawia się jeszcze jeden, wcale nieprzesadzony element, który wywraca wszystko do góry nogami. I wcale przy tym bynajmniej nie oszukuje w tani sposób widza, tylko jeszcze bardziej potęguje uczucie dobrej zabawy.

Dialogi, intryga, gra aktorska oraz scenografia to bardzo silne strony tego filmu. Daniel Craig mocno wczuł się w swoją rolę staroświeckiego detektywa-dżentelmena i dostarczył jedną z najlepszych ról życia – mimo, że jego postać ma bardzo stylizowany akcent. Zresztą on, tak jak i Rian Johnson, powinni trzymać się z dala od filmowych serii, bo tylko w takich oryginalnych produkcjach widać pełnię ich potencjału. Każda inna aktorka, począwszy od Toni Collette jako influencerki lifestyle’u przez Lindę, córkę Harlana, graną przez Jamie Lee Curtis po Ransoma (Chris Evans), czy męża Lindy, Richarda (Don Johnson), zdaje się spędzać czas na ekranie w wyborny sposób. Zresztą Evans, który gra tutaj kogoś w stylu palanta mówił przed premierą, że po tylu szlachetnych kwestiach jako Kapitan Ameryka, czuł się wręcz uradowany, że mógł powiedzieć komuś “eat sh*t”. 

“Na noże” to świetnie skonstruowany kryminał z okazjonalnymi elementami satyrycznymi. Jego wartość wynika z tego, że odpowiedź jest gdzieś na ekranie, ale niekoniecznie ją dostrzegamy. I właśnie dlatego, przez szacunek do inteligencji widza, a jednocześnie przyjemnie zrealizowane zaproszenie do zabawy w kotka i myszkę, film Johnsona jest taki dobry. Zróbcie sobie przysługę i pójdzcie na niego do kina teraz, zanim dyskusja o popkulturze zamknie się w dwóch tematach: “Gwiezdnych Wojnach” i “Wiedźminie”.

Ocena filmu: 5,5/6


Więcej recenzji niedawnych filmów:

Inne teksty filmowe:

(1590)