Poniższa recenzja miała zaczynać się od “Czy kiedykolwiek zaczęliście recenzować grę jeszcze w trakcie grania? Ba, prawie na samym początku? Ja właśnie zaczynam. Mój notatnik zebrał już tyle uwag i informacji na temat dodatku do Horizon Zero Dawn, że nie ma sensu dłużej tworzyć brudnopisu.” A potem The Frozen Wilds zaczęło mnie zaskakiwać jeszcze bardziej i uznałam, że najpierw ukończę dodatek. Pisanie w trakcie gry to największy błąd, jaki mogłabym popełnić.
Kiedy pojawiły się oficjalne informacje na temat DLC do Horizon Zero Dawn, niespecjalnie zastanawiałam się o czym będą nam chcieli opowiedzieć twórcy gry. Fabuła ‘podstawki’ była dla mnie już tak wykręcona w kosmos, że naprawdę trudno mi było wyobrazić sobie, co jeszcze można dodać. Jak się okazało – można i to sporo.
Wielu z was zadaje sobie pytanie związane z umiejscowieniem dodatku na linii czasu wydarzeń w Horizon Zero Dawn. Zdradzę zatem – w The Frozen Wilds spotykamy się z Aloy po zakończeniu historii głównej podstawowej wersji gry, której posiadanie jest wymagane, aby zagrać w DLC, gdyż The Frozen Wilds nie jest dodatkiem niezależnym. Co więcej, jeśli nie graliście w HZD w ogóle, DLC nie będzie dla was dostępne do momentu odkrycia misji ‘Poszukująca u bram’ (A Seeker at the gates). Aby rozpocząć DLC, wskazane jest również posiadanie postaci na poziomie min. 30. Informacje te przekazał mi Community Editor z Guerrilla Games – Victor Zuylen. Pomijam już dziurę fabularną, jaką wywołałoby granie w The Frozen Wilds bez znajomości tego, co się właściwie w całym Horizonie wydarzyło; komu, po co i na co te maszyny oraz czemu właściwie cofnęliśmy się prawie do epoki kamienia łupanego.
Co się zatem dzieje dalej? Aloy dostaje cynk na temat maszyn, które zachowują się jeszcze agresywniej niż do tej pory. Jak to zwykle bywa w świecie, w którym ludzkość nie rozumie zaawansowanej technologii – wszyscy są przekonani, iż na maszyny rzucono klątwę. Aloy oczywiście swoje wie – coś takiego jak klątwy nie istnieje i wszystko musi mieć jakieś logiczne wytłumaczenie. I tak jak w głównym wątku Horizon Zero Dawn tak i teraz, postanawia sama przekonać się, o co w tym wszystkim chodzi.
Aby rozwikłać zagadkę zachowania maszyn, musimy wyruszyć w nieznany dotąd teren i zakłócić surowe zasady plemienia Banuk, słynącego z potężnych szamanów. To z nimi Aloy musi współpracować, aby dostać się do ‘góry, w której mieszka demon winny zachowaniu maszyn’ i w której czyhają na nas odpowiedzi. Nie zaskoczę, ale na pewno ucieszę fanów Horizona – będziemy mieć spore pole do popisu podczas misji zarówno pobocznych, jak i w trakcie wątku głównego The Frozen Wilds.
Kto śledzi moje konto na Twitterze czy Instagramie ten wie, że przez pierwsze kilka godzin grania moim osobistym wątkiem pobocznym było robienie zdjęć, korzystając z wbudowanego w grę trybu photomode. The Frozen Wilds aż się o te zdjęcia prosi. Przyczyna jest prozaiczna – aby dostać się do wioski plemienia Banuk, Aloy musi wspiąć się na teren położony jeszcze wyżej, niż robiła to w HZD. Co za tym idzie, wizualnie dodatek jest złotem, nawet na zwykłej PS4 i telewizorze bez HDR i 4K. Gmeru na koniec da Wam znać o Ultra HD jednak już w podstawowej wersji wygląda to naprawdę dobrze. Owszem, czasami ze zdjęć na tle cudownej panoramy nie wyjdzie nam za dużo, bo twórcy zadbali o srogie opady śniegu, które potrafią nieźle ograniczyć widoczność. W końcu tytuł DLC – The Frozen Wilds – czyli w luźnym tłumaczeniu Mroźna Dzicz, zobowiązuje. Wysokie tereny, śnieg, wiatr i zorza polarna. Do kompletu nowe gatunki zwierząt (mam na myśli te żywe ;)), charakterystyczne dla obszarów górskich oraz nowe gatunki maszyn. I tu, moi drodzy, dwa kluczowe słowa: srogi łomot.
Nie będę rozpisywać charakterystyki oraz nazw poszczególnych maszyn, bo nie chcę wam zepsuć zabawy. Jedno jest pewne – jeśli nie udało się wam zdobyć ‘boostera’ do stroju Aloy w trakcie grania w wersję główną (celowo nie piszę o co dokładnie chodzi, aby nie siać spoilerów), frustracja może was dopaść już na samym początku wycieczki po terenach plemienia Banuk. Osobiście ów ‘booster’ posiadam, a mimo to przeklinałam równo, o starciu z kilkoma maszynami na raz nie wspominając. Owe ‘demoniczne opętanie’ maszyn powoduje, że są one znacznie bardziej odporne na nasz atak, a dla uściślenia – gram na normalnym poziomie trudności. Nie chcę nawet myśleć, co dzieje się na poziomie wyższym.
Kolejną kwestią, która poza zwiększonym poziomem trudności od razu rzuca się w oczy, to urozmaicone pod kątem wizualnym rozmowy z pozostałymi bohaterami gry. Większa gestykulacja postaci oraz inny kąt ustawienia kamery sprawia, że gra ożywa jeszcze bardziej niż w podstawce. Rozmowy nie skupiają się już głownie na twarzy/popiersiu postaci, a kamera porusza się za postacią, w zależności od jej ekspresji. Kadr potrafi zmienić się także w zależności od miejsca, do którego mielibyśmy się udać bądź w którym akurat się znajdujemy, dając nam zupełnie nową perspektywę.
Mechanika gry pozostaje ta sama. Twórcy dorzucili kilka nowych broni, ulepszeń oraz strojów, które oczywiście nie są do zdobycia ‘od zaraz’ – trzeba w tym celu posiadać odpowiednie zasoby. Nowością jest kolejna odnoga drzewka rozwoju postaci – Aloy może teraz między innymi rozkładać znalezione części na metalowe okruchy, oszczędzając tym samym miejsce w swoim bagażu oraz zdobyć umiejętność naprawy maszyn (czyli jeśli czujecie się przywiązani do jednego kunia na którym patatajacie sobie wesoło po terenie, możecie go naprawiać przy założeniu, że przeżyje starcie z innymi maszynami). Często też walczyć będziemy ze wsparciem sojusznika – najczęściej będzie to po prostu postać, której pomagamy w trakcie misji.
Wielkie podziękowania dla twórców za wprowadzenie możliwości zbierania surowców bez konieczności schodzenia z maszyny, na której się właśnie jedzie. Co prawda animacja zrywającej kwiatki/przeszukującej maszyny Aloy jest trochę ‘agresywna’, ale przynajmniej oszczędzamy czas i nie musimy zsiadać z wierzchowca. DLC oferuje nam także porcję nowych znajdziek, dokumentów czy nagrań. Co ciekawe, dokumenty wspominają między innymi ataki terrorystyczne oraz kataklizmy, wynikłe ze zmian klimatycznych. W miarę postępów w grze jesteśmy już pewni, że Guerrilla Games wplotła w historię DLC tematy związane z problemami obecnych czasów.
Ważna informacja dla Trofeomaniaków – wraz z dodatkiem dostajemy nowe trofea do zdobycia. Czyśćcie zatem co możecie, liżcie ściany, walczcie z maszynami. Mi osobiście nie udało się jeszcze wszystkich zgarnąć, ale chyba się o to postaram, bo Horizon Zero Dawn to póki co jednyna moja splatynowana gra, więc Platyna: Zero Dawn zobowiązuje.
Muzycznie gra jest dobrze zbalansowana. Usłyszymy zarówno utwory znane już z podstawowej wersji, jak i nowe, skomponowane specjalnie dla The Frozen Wilds. Jeden kawałek strasznie kojarzy mi się z Blade Runnerem, ten kto oglądał filmy, na pewno zorientuje się o który mi chodzi 🙂
Niestety nie znalazłam tych nowości na Spotify, nie otrzymałam także od Guerrilla Games odpowiedzi, czy nowe utwory dorzucone zostaną do obecnych już na Spotify albumów ze ścieżką dźwiękową z gry. Polecam oczywiście granie w dobrych słuchawkach, bo dźwięki otoczenia naprawdę robią klimat. W trakcie niektórych dialogów usłyszymy nawet charakterystyczne dla terenów górskich echo.
Czy sama w sobie historia, opowiedziana w The Frozen Wilds, to dobry warsztat? Myślę, że tak. Nie dość, że dopełnia informacje zdobyte już w samym Horizon Zero Dawn, to jednocześnie pokazuje, jak wiele można jeszcze opowiedzieć. Trudno mi ocenić, co sprawdziłoby się lepiej – dodatek czy pełna, druga część gry. Design postaci i kolorystyka to majstersztyk. Guerrilla – robisz to dobrze.
Co spodobało mi się bardzo, to zahaczenie w The Frozen Wilds o tematykę kulturową widoczną w zadaniach do wykonania przez Aloy. I nie mam tu na myśli zróżnicowania kulturowego między plemionami, jakie mieliśmy możliwość obserwować w podstawce HZD, tylko o wpleceniu takich dziedzin jak muzyka, poezja czy malarstwo. Twórcy pokazują również, że w grze nie chodzi ‘tylko o ratowanie świata’, ale o zestawianie ze sobą ważnych dla człowieka wartości i zasad, walki młodszego pokolenia ze starszym, szukania ścieżki, którą należy podążać w życiu i szukania sprawiedliwości. Dla wielu osób może to się wydać oklepane i banalne, ale według mnie taki zabieg bardzo urozmaica rozmowy w grze oraz dopełnia historię samą w sobie.
Ale żeby nie było za różowo i jednostronnie – jest coś, co teraz boli mnie strasznie, a nie bolało wcześniej – niemożność wspinania się/wskakiwania wszędzie tam, gdzie zapragniemy. Z perspektywy czasu, jaka minęła od momentu ukończenia Horizon Zero Dawn oraz kilku innych gier, w które grałam w międzyczasie (i które są jeszcze rozgrzebane), widzę, jak złotem byłaby rozgrywka, gdyby Aloy mogła wskoczyć i zgrabnie się wspiąć gdzie tylko chcemy (i jak bardzo pomogłoby to nie tylko w eksploracji, ale i pojedynkach). Liczę, iż twórcy poprawią tą kwestię w przyszłości.
Odniosłam również wrażenie, że kamera w trakcie walki zachowuje się bardziej chaotycznie, niż w przypadku samej podstawki. Być może jest to kwestia cięższej ze względu na bardziej agresywnych wrogów ucieczki, a może i to jest również czymś, na co nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie inne, ograne w międzyczasie tytuły.
Ultra HD!
Gmeru: Chyba wszyscy się zgodzą, że Horizon Zero Dawn to jeden z najlepszych jak nie najlepiej wyglądający obecnie tytuł na PS4 i PS4 Pro pod względem wykorzystania Ultra HD. Ba, myślę, że to w ogóle czołówka wszystkiego co wyszło do tej pory. Nawet bez wsparcia takich elementów jak szeroka paleta barw czy HDR ta gra wygląda obłędnie o czym wspomniała już Klaudia. Jednak skoro może być jeszcze lepiej to dlaczego nie spróbować? Dlatego deweloper udostępnił w menu dwie opcje, które stają się aktywne na PS4 Pro: “Wyższa rozdzielczość” czyli skupienia się na rozdzielczości 2160p uzyskiwanej techniką checkerboard oraz “Lepsza wydajność” gdzie tytuł ruszy w 1080p ale z bogatszymi opcjami graficznymi (np. wygładzenie krawędzi czy jeszcze lepsza jakość tekstur względem zwykłej wersji na PS4). W tych dwóch przypadkach gra wyświetlana jest w 30fps. The Frozen Wilds korzysta dokładnie z tych samych opcji graficznych: Na początek jak zawsze sprawdziłem jaki sygnał wychodzi z konsoli PS4 Pro na telewizor i czy na pewno jest to Ultra HD. Do badania użyłem naszego specjalistycznego sprzętu pomiarowego i badawczego. Oczywiście, wszystko się zgadza: Grę testowałem na 65 calowym Samsung QLED Q9 (test) czyli jednym z najlepszych telewizorów na rynku do grania w Ultra HD. Zapewnia to m.in wysoki średni współczynnik jasności HDR (średnio 735 cd/m2 a maksymalnie 1415 cd/m2) oraz wyjątkowo wysokie pokrycie palety barw BT.2020 (79%) jak na aktualne odbiorniki znajdujące się na rynku. Do tego niski input lag (21ms – tryb gra – 4K + HDR) dający bardzo dobry komfort grania i szybki czas reakcji gracza w stosunku do tego co dzieje się na ekranie. Horizon Zero Dawn w wersji zimowej jak już wyżej pisaliśmy oboje, wygląda obłędnie a nowe środowisko i smaczki graficzne tylko zyskują na telewizorze wspierającym HDR czy szeroką paletę barw. Jest pięknie i jednak zostanę przy swoim, że jak już raz się zobaczy taką wersję to choćbym nie wiem jak dobrze wyglądała gra na PS4 bez HDR to nic nie przebije tego co gracz zobaczy na maksymalnie dopasionym odbiorniku. Dla tej gry na pewno warto nabyć PS4 w wersji Pro. Wyniki pomiarów jasności HDR w wyświetlaczach można zinterpretować w następujący sposób (na obecny czas): Dodatek zdecydowanie wart jest swojej ceny i stanowi idealny przykład na to, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeśli zakochaliście się w głównej historii Horizon Zero Dawn, a potem wasza wyobraźnia poszybowała wysoko w kierunku kontynuacji tej wielkiej przygody bądź chociażby rozwinięcia, będziecie zachwyceni z tego, co oferuje The Frozen Wilds. Będziecie też prawdopodobnie chcieli jeszcze więcej, bo tak jak wspominałam wyżej, twórcy zdecydowanie mają duże pole do popisu i tak jak świat szeroki, tak wiele można by jeszcze opowiedzieć. W skrócie: polecam mocno! Klaudia ‘Baltica’ Wojnarowicz Plusy Minusy Cena referencyjna: 84 zł Grę dostarczył wydawca – PlayStation Polska (4812)
Podsumowanie