Guy Ritchie miewa lepszą i gorszą formę, co niestety widać po jego filmach. Patrząc na jego dorobek można bez problemu wskazać filmy świetne, dla niektórych wybitne, ale bez problemu możemy wymienić także te mniej udane filmy, które bywały nawet określane mianem klapy. Gdy ogłoszono, że następnym projektem Guy’a Ritchiego będzie film z Jasonem Stathamem, wielu zakrzyknęło z zachwytu, bo aktor ten jest utożsamiany z filmami akcji, którymi tak świetnie bawi się popularny reżyser. Po tym, co pokazał w “Sherlocku Holmesie” czy “Kryptonimie UNCLE” oczekiwaliśmy delikatnie zawiłej fabuły i fenomenalnych scen z wymianą ognia i walką wręcz. Po “Dżentelmenach” natomiast liczyłem, że Ritchie zdoła przygotować intrygujące twisty, które spowodują, że seans nie będzie taki prostolinijny, jak przy większości filmów ze Stathamem.
Jeden gniewny człowiek – recenzja: tajemniczy wstęp rozbudza apetyt
Otwarcie “Jednego Gniewnego Człowieka” wbija w fotel. To nie jest klasyczny wstęp do filmu, który w jasny sposób tworzy zarys postaci i głównych wątków, a raczej pogłębi nasze zainteresowanie dalszą częścią filmu. W następnych scenach obserwujemy bowiem Patricka Hilla (Jason Statham), który przechodzi proces rekrutacyjny do firmy ochraniającej konwoje. Nie znalazł się tam, by nawiązać przyjaźnie ani zyskać sojuszników – on tam jest w konkretnym celu, tylko my nie wiemy dlaczego to robi. Szybko jednak staje się popularny wśród wszystkich współpracowników, ponieważ w trakcie jednego z napadów w mgnieniu oka staje się maszyną do zabijania. Eliminuje przeciwników z precyzją godną snajpera, a na tle swoich kolegów po fachu zachowuje się jak członek sił specjalnych, który w sytuacji zagrożenia znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. To nie jest jednak tak, że czerpie on radość lub satysfakcję z odstrzeliwania kolejnych zbirów. Robi to, bo ewidentnie ma w tym jakiś cel.
Wydarzenia nie są pokazywane chronologicznie, co jednych zbije z tropu, innych wciągnie
Po kilkunastu minutach seansu można odnieść wrażenie, że scenarzyści usilnie starali się zakombinować z fabułą i kolejnością przedstawianych zdarzeń. Każde z nich oglądamy bowiem z trzech różnych perspektyw, więc wielokrotnie i nie w kolejności chronologicznej, co jest kluczowe dla powodów, dla których postać Stathama decyduje się na tak wyjątkowy krok. Bywają chwile, że mało skoncentrowany widz może nawet poczuć się zdezorientowany skakaniem po linii czasowej, więc osoby nastawione na totalnie bezmyślny seans muszą nastroić się na choć minimalną dawkę kontrolowania tego, co próbują przekazać nam twórcy. Dla niektórych będzie to wada “Jednego Gniewnego Człowieka”, ponieważ brak prostolinijnej fabuły może sprawiać wrażenie przerostu formy nad treścią, ale w mojej ocenie uatrakcyjnia to odbiór filmu, który bez tego nie różniłby się od innych przykładów kina zemsty.
Nikogo nie zaskoczy fakt, że całość oparto na dość banalnym schemacie utraty członka rodziny. Ritchie nie starał się więc zaskoczyć nas przewrotnością fabuły, a zdecydował się przygotować ciekawe widowisko pod względem montażu i ujęć, bo jak na dłoni widać, że duża część z nich była skrupulatnie zaplanowana i wyegzekwowana przed kamerą. Nic nie pozostawiono przypadkowi, a osoby mające alergię na typowe kino akcji będą mile zaskoczone. Największym problem mam z oceną ścieżki dźwiękowej autorstwa Chrisa Bensteada, ponieważ motyw główny jest znakomicie dopasowany do klimatu filmu i charakteru głównej postaci, ale po pierwsze w kółko przewija się przez cały film, a po drugie nie sposób nie dostrzec w nim inspiracji wieloma innymi osiągnięciami kompozytorów. Dość regularnie zdarza mi się słuchać efektów jego pracy przy tym w jednym z serwisów streamingowych nawet kilka dni po seansie, ale nawet wiele odsłuchów nie sprawi, że zdołacie dostrzec w tej muzyce coś więcej, niż przy pierwszym spotkaniu.
To film Guy’a Ritchiego – cieszy oko, cieszy uszy
Oprawa wizualnodźwiękowa “Jednego Gniewnego Człowieka” to czysta perełka, ponieważ sceny zawsze znakomicie skomponowane są z brzmiącą w tle muzyką, a reżyser nie popłynął z takimi najprostszymi efektami jak slow motion, co bywa zmorą niektórych twórców. Guy Ritchie postawił na niezwykle brutalne kino i nie sięgnął po efekty CGI – czy było to efektem przypadku, czy z góry zakładano, że tak będzie lepiej i dlatego przygotowano niektóre ujęcia w ten sposób by tego uniknąć? Niezależnie od pobudek, brak efektów specjalnych generowanych komputerowo powoduje, że z przyjemnością ogląda się wreszcie coś, co nie polega na późniejszej pracy grafików, a w 100% opiera się na operowaniu kamerą, zgraniu wszystkich członków ekipy i zaangażowaniu obsady. Tutaj poza Stathamem bardzo dobrze wypada także pozostała część obsady, w tym Jeffrey Donovan (Jackson) czy Holt McCallany (Bullet), choć prawdę mówiąc mało kto z nich błyszczy przed kamerą, ponieważ ku temu okoliczności.
Nie mogę jednak napisać, że film trzyma równy poziom przez cały czas trwania. Budowane od początku napięcie momentami zanika, a są sceny, które powodują, że cała historia zaczyna generować coraz więcej pytań w naszej głowie. Oczywiście w filmach tego typu niezbyt często otrzymujemy odpowiedzi na pytania, dlaczego niektórzy zachowują się tak, jak się zachowują, skąd czerpią swoje fortuny i dlaczego pozostali do tej pory nieuchwytni (dla policji czy konkurencji), więc osoby szukające takich informacji przed ostatnią sceną mogą czuć się rozczarowane. Z drugiej strony, wyjątkowość i tajemniczość nieustępliwego faceta z niezmienną miną od razu by wyparowały, więc w mojej ocenie lepszym wyjściem było pozostawienie takich kwestii w sferze domysłów. To wszystko jednak sprawia, że przez ostatnie pół godziny pozostajemy jedynie ciekawi tego, jak zakończy się ta opowieść. Nie spodziewałem się też tego, jak wyglądał finał filmu, który był odmienny od tego, co zazwyczaj oglądamy w domykających filmy akcji scenach.
To trzeba zobaczyć w kinie. A powtórzyć w domu w 4K i Dolby Atmos
Guy Ritchie jest znany z tego, co robi najlepiej i “Jeden Gniewny Człowiek” doskonale wpisuje się w jego portfolio, gdzie będzie niezwykle mocnym punktem. Nie brakuje negatywnych reakcji na jego najnowszym film, ale będę bronił swojego zdania, że jest dokładnie tym, czym miał być i choć cierpi na pewne niedociągnięcia, to jest bardzo zgrabnym połączeniem klasycznego kina zemsty z charakterystycznymi rozwiązaniami Ritchiego, dzięki czemu otrzymujemy coś znanego z nutą świeżości.
Przeczytaj więcej recenzji i tekstów na temat filmów:
- Potknięcie mistrza thrillerów niemal stało się komedią. “Old” – recenzja filmu
- Recenzja kinowa “Legion samobójców: The Suicide Squad”. Soczysta rozrywka w rytm komediowej demolki 6 sierpnia w kinach!
- Wstyd oglądać na Polsacie! “Kevin sam w domu” na 4K Ultra HD Blu-ray | RECENZJA |
- Na takie wydanie zasługuje klasyka. Trylogia “Powrót do przyszłości” na 4K Ultra HD Blu-ray [steelbooki] – recenzja
- Jedyne takie wydania Stranger Things na 4K Ultra HD Blu-ray od Netfliksa! | RECENZJA i GALERIA
- Oceniamy nową superprodukcję CANAL+ “Król”. Czy warto poznać międzywojenną Warszawę w 4K z HDR?
(2947)