Powrót

Obejrzeliśmy “Ciche miejsce: Dzień pierwszy”, żebyście Wy nie musieli. Rozczarowanie?

Chyba nikt nie przypuszczał, że film Johna Krasinskiego będzie początkiem serii. Po niezwykle udanym sequelu nadchodzi prequel ukazujący wydarzenia z pierwszego dnia inwazji kosmitów. To wtedy Ziemia ucichła. Czy “Ciche miejsce. Dzień pierwszy” jest równie dobry, co pozostałe dwa filmy?

Film “Ciche miejsce: Dzień pierwszy” – nasza recenzja

Już na samym wstępie napiszemy wprost: gdyby to od tej produkcji rozpoczęła się seria filmów “Ciche miejsce”, to… prawdopodobnie pozostałe by nie powstały. Nowy film Michaela Sarnoskiego, który wcześniej nakręcił m. in. “Świnię” z Nicolasem Cagem’em, tylko momentami ciekawie rozbudowuje istniejące uniwersum, pokazując pierwsze godziny i dni po ataku obcych. Nadal nie są zdradzane niektóre informacje, inne są tylko delikatnie zarysowane, a wprost dowiadujemy się naprawdę niewiele. Oczywiście nie jest to wadą filmu, ponieważ pierwsze “Ciche miejsce” nie odpowiadało na wiele pytań, ale zamieniało naszą niewiedzę w niedopowiedzenia, napięcie i emocje.

“Ciche miejsce: Dzień pierwszy” stara się osiągać te same cele, choć w odrobinę inny sposób. Ze względu na początkowe okoliczności, czyli wokół panującą normalność, nie trafiamy od razu do tego dziwnego, cichego świata. Ta przemiana nadchodzi później, gdy mniej lub bardziej bezpośrednio, obserwujemy jak obcy plądrują Manhattan. Obyci z panującymi później zasadami widzowie z pewnością będą łapać się za głowę, gdy biegający po ulicach ludzie ze strachu będą krzyczeć i szlochać, kiedy przecież wystarczy “być cicho”, by nic im się nie stało. Prawdziwe zdziwienie przychodzi jednak później, gdy zaczynamy zwracać uwagę na to, kiedy dźwięk powoduje niebezpieczne sytuacje – zabrakło tu konsekwencji, czego chyba najlepszym przykładem jest ostatnia scena filmu w kontrze do kilku z samego początku. Wydany pojedynczy dźwięk błyskawicznie skutkował śmiercią dziesiątek lub setek ludzi, a gdy potrzebuje tego historia, nawet dużo hałasu uchodzi niektórym płazem.

Główni bohaterowie filmu, Sam i Eric, nie są też postaciami, których losy mogą nas rzeczywiście zaintrygować. Kobieta zmaga się z rakiem i w krytycznej sytuacji podejmuje inne decyzje niż pozostali. Jednak zamiast nas to bardziej zaciekawić, powoduje raczej irytację i przewracanie oczami, tym bardziej gdy jej późniejszy kompan Eric, zaczyna robić to samo. Przywiązanie do zwierząt, szczególnie tych, z którymi spędziliśmy lata, na pewno wyzwala gigantyczne emocje i chęć ratowania im życia, lecz czy to samo zrobiłaby pierwsza napotkana osoba, ryzykując tym samym własnym życie i dostarczeniem ważnego ekwipunku cierpiącej osobie?

To właśnie ten ludzki składnik, który był ogromnym atutem obydwu wcześniejszych filmów, zawodzi tu najbardziej. To powoduje, że bardziej interesuje nas przetaczający się przez Nowy Jork kataklizm, aniżeli losy dwójki bohaterów z ponad miliona osób. Problem w tym, że przebieg samej inwazji nas niczym nie zaskakuje i wygląda dokładnie tak, jak każdy z nas mógł to sobie wyobrażać, gdy wspomniano o tych zdarzeniach w pierwszym filmie. W trakcie seansu nie czuć też tego zagrożenia ze strony obcych, które było tak wyczuwalne w pierwszych dwóch filmach – podczas oglądania drżeliśmy o losy poszczególnych postaci, bo nie wiedzieliśmy, którzy z nich mogą za chwilę zginąć. “Ciche miejsce: Dzień pierwszy” nie buduje takiego napięcia, pozostajemy trochę obojętni na wydarzenia na ekranie i tak w miarę przemija cały seans.

Trzeci film w uniwersum “Cichego miejsca” pokazuje zmęczenie tematem i nie rozwija jednego z najciekawszych wątków, czyli samej inwazji. Chyba lepiej byłoby już pokazać, jak z tym chaosem i zagrożeniem nie radziły sobie służby, aniżeli zwykli ludzie zamieszkujący Manhattan. Może wtedy mielibyśmy całkowicie inną, ciekawszą perspektywę, ponieważ “Ciche miejsce: Dzień pierwszy” nie potrafi wciągnąć, przejąć, wystraszyć i wzruszyć. A to wszystko udawało się w dwóch poprzednich filmach.


Filmy, seriale i serwisy VoD – przeczytaj więcej:

(252)