Powrót

Recenzujemy kinową biografię Donalda Trumpa! “Wybraniec” – warto sprawdzić?

Premiera takiego filmu niemalże w przeddzień wyborów to kawał historii, podobnie zresztą jak życiorysy Donalda Trumpa i Roy’a Cohna. To ich relacja i wieloletnia znajomość stały się osią “Wybrańca”. Czy ktoś będzie rozczarowany nowym filmem? A może mamy do czynienia z perfekcją?

Nowość w kinie – film “Wybraniec”. Nasza recenzja biografii Donalda Trumpa

Ali Abbasi nie jest reżyserem, którego produkcje układają nam się w głowie w kolejce, gdy tylko usłyszymy jego nazwisko. Najgłośniejszym tytułem będzie prawdopodobnie “The Last of Us”, które przecież było hitem HBO, więc powierzenie mu realizacji scenariusza Gabriela Shermana nie było takie osobliwe. Ten gość natomiast ma w swoim dorobku chociażby “Na cały głos” opowiadający o kulisach działań szefa stacji FOX oraz “Alaska Daily”, które pomimo niezłego odbioru zostało szybko skasowane. “Wybraniec” jest więc dla obydwu panów szansą na… zabranie głosu i zostawienie śladu. Wydaje nam się, że o każdym z nich będzie się jeszcze dużo mówić.

Donalda Trumpa w nowym filmie Abbasiego poznajemy w trudnym momencie kariery. Osobiste ambicje i starania Donalda są powstrzymywane przez ojca, który jednak nie radzi sobie tak dobrze, jak powinien, mając służby rządowe dyszące mu nad karkiem. Wtedy, nie do końca przypadkowe spotkanie Donalda Trumpa z Roy’em Cohnem nadaje działaniom młodego przedsiębiorcy sporo dynamiki, a adwokat staje się też osobą, która może być jedyną pomocą dla całej rodziny Trumpów. Z jakiegoś powody Cohn polubił młodego Trumpa, zaczął mu bezinteresownie pomagać, choć oczywiście kreując go na takiego, kim stał się później, na pewno liczył, że będzie mieć w zanadrzu jego dozgonne wdzięczność, wsparcie i pomoc. Panowie wspólnie zaczynają budować prawdziwe imperium pod szyldem Trumpa. Z czasem jednak relacja staje się odrobinę skomplikowana…

Już od pierwszej sceny film działa jak wehikuł czasu. Stylistyka i format, w jakiej został przygotowany, wciąga nas w okres lat 90. Taka forma sprawia, że nawet jeśli w produkcji pojawiłyby się niedociągnięcia w postaci niewłaściwych rekwizytów, strojów czy aut, to widzowie nie zauważyliby tego, pochłonięci klimatem filmu w formacie 4:3 z ewidentnie skutecznym filtrem VHS. Efekt nie jest przesadzony – wręcz przeciwnie, został bardzo dobrze zbalansowany i jest niesamowicie skuteczny. Czasami można też odnieść wrażenie, że twórcy dążyli do stworzenia iluzji, jakoby kamera podążająca za aktorami, zachowywała się jakby to był dokument i rejestrowane były prawdziwe zdarzenia. W innych miejscach “Wybraniec” to film, gdzie każdy kadr, scena czy dialog są bardzo dokładnie zaplanowane i zrealizowane z użyciem statycznych ujęć. W montażu udało się to wszystko zaskakująco dobrze połączyć, dzięki czemu powstał spójny i mówiący jednym głosem obraz.

Na osobny akapit zasługują Sebastian Stan i Jeremy Strong – odtwórcy dwóch wspomnianych postaci. To nie tylko charakteryzacja sprawia, że mamy wrażenie, jakby przed kamerami znalazły się prawdziwe postacie. I Stan, i Strong stali się Trumpem oraz Cohnem na czas kręcenia filmu. Te drobne gesty, zachowania, mowa ciała, spojrzenia, mimika przekonują nas, że oglądamy niezwykle wierny prawdziwym wydarzeniom spektakl, nawet jeśli sceny zostały udramatyzowane i podkręcone, by dobitniej uzmysłowić coś widzom. Kolejnym udanym elementem jest muzyka – użyte hity, jak i ścieżka dźwiękowa Martin Dirkova. Utwory pojawiają się wtedy, gdy są potrzebne, nie odpowiadają w całości za budowanie atmosfery, lecz są jednym z filarów. Samodzielnie kompozycje Dirkova też pełne są emocji i historii, więc to może być szansa, którą kompozytor wykorzystał brukując sobie drogę do jeszcze większych produkcji.

“Wybraniec” ma niewiele wad – należy do nich na pewno zakończenie – ale część z nich jest dyskusyjna. Czy film jest za długi? Wedle niektórych mógłby trwać jeszcze dłużej, bo przedstawiane wydarzenia odbywają się w naprawdę bardzo dobrym tempie. Czy brakuje empatii dla Donalda Trumpa? Film nie miał za zadanie nikogo oceniać, lecz ukazywać wybrane zdarzenia z życiorysu 45. prezydenta USA. Jeśli można by się do czegoś przyczepić, to do doboru tych wydarzeń i momentami żałujemy, że to nie była wielka produkcja platformy streamingowej zaserwowana nam w postaci mini-serii trwającej 5-6 godzin. Czy wtedy byłaby ona równie dobrze zbalansowana pod względem dynamiki? Możemy się tylko domyślać.


Zobacz więcej:

(182)