Powrót

Recenzja filmu “Przymierze”. Guy Ritchie wraca do formy! Warto obejrzeć?

Wygląda na to, że “Gra fortuny” była dla Guy’a Ritchiego wypadkiem przy pracy. Reżyser wrócił z nową produkcją dla Prime Video i “Przymierze” okazuje się być udanym połączeniem jego sprawdzonych pomysłów z kilkoma świeżymi elementami. Jake Gyllenhaal jest tu świetny!

Film “Przymierze” to pozycja zdecydowanie warta sprawdzenia! Można obejrzeć w Prime Video

Guy Ritchie (raczej) nie zawodzi. W dorobku reżysera znajdują się filmy świetne i bardzo dobre, ale to nie gwarantuje, że jego intuicja będzie niezawodna. Tak właśnie było w przypadku “Gry fortuny”, który aż nazbyt popłynął w kierunku stylu “Szybkich i wściekłych”. Czyżby Ritchiemu zależało na walce o właśnie o tę widownię, skoro nie jest ona zmęczona już 10 filmami z serii? Efekty, pomimo dobrego pomysłu na fabułę i znakomitą obsadę, okazały się dość mizerne. Oczywiście, że niektórzy twórcy mogliby nie dowieźć nawet takiego filmu, ale jak na kreatywność i zaangażowanie Ritchiego, “Gra fortuny” była zaskakująco… nijaka. “Przymierze” pokazuje, że reżyser wrócił na dobre tory.

Świadczy o tym chociażby to, że historia, którą opowiada w nowym filmie jest sama w sobie fikcyjna, ale po seansie nie można pozbyć się wrażenia, że jest ona bardzo, bardzo prawdopodobna. O zbliżonych wydarzeniach tylko pisano i mówiono, ale nie pokazywano ich na ekranie. Po dość nagłym wycofaniu się wojsk amerykańskich z Afganistanu, nie jeden lokalny tłumacz (interpreter) został postawiony w niezwykle trudnej sytuacji, zagrażającej wręcz jego życiu, a właśnie na duecie żołnierza armii USA i takowego współpracownika skupia się “Przymierze”.

Fabuła filmu podąża za sierżantem armii amerykańskiej Johnem Kinleyem (Jake Gyllenhaal) i afgańskim tłumaczem Ahmedem (Dar Salim). Po zasadzce Ahmed robi wszystko, by ocalić życie Kinleya. Kiedy Kinley dowiaduje się, że Ahmedowi i jego rodzinie nie zapewniono bezpiecznego przejazdu do Ameryki zgodnie z obietnicą, musi spłacić swój dług, wracając do strefy działań wojennych, aby ich odzyskać, zanim talibowie pierwsi ich wytropią.

Mimo, że film posiadał spory potencjał na bycie dość klasycznym kinem akcji, gdzie prym wiodłyby zasadzki, strzelaniny, widowiskowe pościgi i walka wręcz, to jednak Ritchie nie pominął niezwykle istotnych psychologicznych i dramatycznych aspektów takiej opowieści. To jednocześnie zaskakujące i dziwnie satysfakcjonujące, że reżyserowi udało się to wszystko tak zgrabnie połączyć w całość, choć nie bez znaczenia są występy Gyllenhaala i Salima, którzy udźwignęli tę historię na swoich barkach tworząc znakomity zespół na ekranie. Starania obydwu aktorów przed kamerą to jedno, ale odpowiednio napisana historia i jej prezentacja w filmie to drugie.

Tym bardziej, że przez cały film obcujemy ze znakomitą pracą kamery i kadrami, które zasysają nas do środka akcji. Nie ma tu raczej miejsca na artyzm – postawiono na praktykę i to po prostu działa. Prezentacja filmu w HDR10+ sprawia, że część scen – te w maksymalnie jasnych i ciemnych okolicznościach, a także z eksplozjami – wyglądają po prostu świetnie, szczególnie na ekranach OLED. Cały film zachowuje równy poziom pod względem jakości obrazu, natomiast dźwięk został zmiksowany bardzo umiejętnie, dlatego osoby z zestawem kina domowego na pewno docenią przestrzenność odbywających się często strzelanin.

Tempo i dynamika filmu pozwalają złapać oddech, wczuć się w trudną sytuację bohaterów, ale nie ma tu miejsca na nudę. Nawet sekwencje mające ukazać trud przebywania ogromnych dystansów i test wytrzymałości fizycznej oraz duchowej nie są ani odrobinę nużące, a to pewna sztuka. Wprowadzone tu napięcie i nieprzewidywalność, ponieważ nie mamy prawa spodziewać się nagłego ataku, sprawiają że “Przymierze” to także solidny emocjonalny rollercoaster dający widzowi szansę poczuć bardzo szerokie spektrum emocji.

Gyllenhaal nie jest typem aktora, który wymagał zmiany skryptu czy większego udziału w tej historii – przez sporą część metrażu jest nieprzytomny, więc mógł poprosić o zmiennika lub znaleźć się poza kadrem, ale ze swojego zadania wywiązał się jak profesjonalista. Gdy jednak tylko wymagane jest od niego, by dać z siebie wszystko, jak zazwyczaj staje na wysokości zadania. Na pewno nie osiągnął tego sam, bo właściwe pokierowanie aktorem przez reżysera jest niezbędne i w przypadku “Przymierza” widać, że nie dostał on tej roli przypadkowo. Pewna relacja i nić porozumienia pomiędzy tą dwójką musiała się zawiązać.

“Przymierze” to jednak nie tylko historia o dwójce bohaterów, ale też szansa szerszego spojrzenia na wojnę od środka i ukazanie mechanizmów, które nią rządzą. Guy Ritchie wybrnął z tego trudnego wyzwania po prostu świetnie, choć nie ustrzegł się pewnych niedociągnięć oraz skrótów, ale od takich potknięć nie da się ustrzec, co też pokazało znakomite “Argo”, które także mogłoby być 6-odcinkową mini-serią o wiele dokładniej traktującą o okolicznościach, w których rozgrywa się akcja. “Przymierze” nie jest łatwym filmem do obejrzenia, ale po ostatniej scenie pozostawia po sobie pewien ślad i emocje do przeżycia, przetrawienia, zrozumienia. Niektórzy nazwą go najlepszym filmem Ritchiego, inni ucieszą się, że zabrakło w nim Hugh Granta.


Filmy, seriale, VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:

(1612)