Być może niedawne komentarze Martina Scorsese o Marvelu brzmią, jakby nie przepadał za dobrą zabawą w życiu, ale jego ostatnie dzieło, “Irlandczyk” temu przeczy. To trzyipółgodzinna opowieść, która nie tylko niemal na każdym kroku rozbawia widza (choć nie jest to jedyny ton filmu), ale i pokazuje, że Robert De Niro, Joe Pesci i Al Pacino sami świetnie bawią się w swoich rolach.
Zobacz zwiastun filmu |
“Irlandczyk” to historia opowiedziana na przestrzeni niemal sześciu dekad z różnymi punktami zaczepienia narracji, która od samego początku chronologiczna nie jest. Scorsese jest mistrzem dygresji, robiącym przypisy do przypisu do przypisu, a jednocześnie skacze co krok pomiędzy osiami czasu. A jednak robi to z taką lekkością, swobodą i wyczuciem względem oczekiwań widza, że nigdy jego narracyjne dywagacje nie przeszkadzają w zorientowaniu się w przebiegu opowieści.
Zasadniczo najnowszy film Scorsesego traktuje o karierze tytułowego Franka “Irlandczyka” Sheerana (De Niro) i jego pięciu się w górę mafijnej hierarchii, a zarazem konsekwencji jego stylu życia na stare lata. Po drodze Sheeran wplątuje się w całą matnię kryminalnych zależności, gdzie każda z (niełatwych) decyzji ma nieodwracalne konsekwencje. Puenta jaką reżyser nam przekazuje jest taka, że pamięć o nikim nie jest wieczna. Z dawnej sławy pozostają jedynie szczątki. Co z tego, że wygraliśmy w świecie, skoro straciliśmy duszę? Jest to odczuwalne także w postaci Russella Buffalino (Pesci) i jego żalu, że nie może mieć dzieci, gdy z kolei Sheeranowi ich nie brakuje, ale swoim życiem alienuje je od siebie i traci z nimi kontakt. Dlatego też krytykowany przez wielu udział Anny Paquin, ograniczony do zaledwie kilku słów ma tutaj jednak potężne (choć nienamacalne) znaczenie, bo to własnie ona sprawia, że Franka zżerają wyrzuty sumienia.
Mimo swojej końcowej puenty (pielęgnowanej gdzieś tam w tle, na boku, przez cały czas), “Irlandczyk” to przede wszystkim świetna zabawa, która w zasadzie aż do ostatnich 30-45 minut nie nuży ani na moment. Z filmu uleciało nieco pary z momentem rozwiązania wątku jednej z głównych postaci. Oczywiście innym przeżyciem jest seans kinowy, a co innego będzie oglądać ten film na kanapie z możliwością zapauzowania – i być może pod tym względem VOD na Netflix będzie mieć przewagę. Mimo wszystko – świetnie się “Irlandczyka” doznawało na wielkim ekranie i nie żałuję tego.
Scorsese wykreował świetne i wyraziste (każda na swój własny sposób) postaci. Od bardzo subtelnie grającego (choć również nie stroniącego od przemocy) De Niro, którego Sheeran ma jednocześnie coś z introwertyka przez wysublimowanego ale groźnego Russella Buffalino (Pesci), na ekstrawertycznym i nieustraszonym Jimmy Hoffie skończywszy (Pacino). To jednak nie tylko teatr trzech aktorów – każdy, nawet najbardziej epizodyczny występ jest częścią skrupulatnie naoliwionej maszynerii. Najlepszym dowodem tego, jest to, jak bardzo zwróciłem uwagę na występ pojawiającego się jedynie w tle Raya Romano jako mafijnego prawnika.
Przy budżecie 159 milionów dolarów, to najdroższa produkcja Scorsesego w karierze, a dużą część musiał pochłonąć proces cyfrowego odmładzania (z zaangażowaniem Industrial Light & Magic). Nie wypadł on idealnie (były dwa gorsze momenty), ale wydaje mi się, że jest niezbędnym, ewolucyjnym krokiem. W sumie Pesci i Pacino byli bez zarzutu, ale w ich przypadku mieliśmy do czynienia z nieco mniejszym rozrzutem czasoprzestrzeni. Z kolei w przypadku De Niro było widać, że są jakieś górne granice tego, co można wyciągnąć z jednej 70-kilkuletniej twarzy przy pomocy CGI. Także oczywistym było, że efekty użyte są bardziej w kontekście twarzy, aniżeli całego ciała.
Mimo wszystko przez większość czasu mnie te efekty nie wydawały się nader inwazyjne. Ten element jednak będzie polaryzujący, bo na przykład jedna z moich koleżanek miała zgoła odmienne zdanie, które również na przykład podzielał Simon Mayo z BBC. Ja jestem jednak bardziej w obozie Marka Kermode’a, któremu CGI nie przeszkadzało. Może dlatego, że nie myślałem o prawdziwym De Niro sprzed 40 lat (vide “Taksówkarz”) i nie wychodziłem w swoim porównaniu z jego kreacji Sheerana w “Irlandczyku”.
Z 77-letnim Scorsesem (czyli technicznie kimś starszym niż “boomerem”) wielu osób może się nie zgadzać w ocenie obecnej popkultury, ale nie mam wątpliwości, że na płaszczyźnie języka kina urokowi “Irlandczyka” oprze się niewielu.
Film “Irlandczyk” wchodzi na ekrany wybranych polskich kin na kilka dni od 22 listopada. Premiera filmu na Netflixie nastąpi 27 listopada.
Listę wszystkich kin z “Irlandczykiem” można podejrzeć tutaj.
Ocena filmu: 5,5/6
Więcej Scorsesego:
- O Taksówkarzu jako inspiracji dla Jokera i kwintesencji Nowego Hollywood
- Irlandczyk jest spoko, ale czy widziałeś Ulice nędzy?
- Scorsese o Irlandczyku: komputerowe odmładzanie aktorów zastąpi make-up
Inne niedawne recenzje kinowe:
- Na noże | RECENZJA | Daniel Craig ostry jak brzytwa
- Lighthouse | RECENZJA | mistrzowski odpływ w szaleństwo
- Historia małżeńska | RECENZJA | gorzkosłodkie arcydzieło
- Doktor Sen | RECENZJA | czy kontynuacja Lśnienia zalśniła?
- Le Mans ’66 | RECENZJA | pole position do filmu roku?
Więcej nt. Netflix:
- Nowości – Netflix | grudzień 2019 | lista z 4K HDR Dolby Vision i Atmos
- Netflix mierzy w Oscary. 10 filmów zadebiutuje w kinach
- Listopad 2019: co znika z oferty Netflix?
(2008)