Powrót kultowych postaci zawsze generuje ogromne emocje. Nie jest to co prawda pierwsze wznowienie ikonicznej serii, ale tym bardziej po mało pozytywnie odebranej czwartej części oczekiwania wobec piątki wzrosły. Bo przecież, gdyby nie zamierzali zrobić lepszego filmu, to by go nie nakręcili, prawda? Jak wypada ostatni Indiana Jones w historii? “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” – recenzja.
Film “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” – recenzja. Warto obejrzeć zakończenie historii?
Zarzutów wobec chybionych pomysłów w “Kryształowej Czaszce” było co nie miara. Czarę goryczy dla jednych przelała scena z lodówka i bombą atomową, dla innych największym problemem był Shia LaBeouf grający syna Indiany Jonesa. Żadne z tych elementów nie wracają w “artefakcie przeznaczenia”, a nawet postanowiono wykorzystać nieobecność wspomnianej postaci do nakreślenia tonu filmu. Chyba nikt nie spodziewał się, że w przypadku filmu przygodowego tło głównego bohatera może być tak tragicznie zbudowane – postać Harrisona Forda pozbawiono syna i żony, a on sam wydaje się być pogodzony z faktem, że znajduje się na ostatniej prostej swojego życia. Zanim jednak do tego dojdziemy, wprowadzenie do filmu “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” ma dać widowni tę samą frajdę i przygodę pełną emocji, co poprzednie produkcje. Cofamy się bowiem w czasie, Jones jest nadal młody i rozprawia się z nazistami. Czy bardziej oczywistego otwarcia do filmu nie można było wymyślić?
Owszem, jest to dość prozaiczne wprowadzenie do nowej historii, ale niezależnie od tego, czy na sali kinowej znajdują się młodzi czy starsi widzowie, potrzeba zaprezentowania im Indiany Jonesa w pełnej krasie była niezbędna do zaspokojenia. Sięgnięcie po dość typowe okoliczności narzuciło też zarys fabuły na pozostałą część filmu, ale po kilkunastu latach przerwy wybór nie mógł być chyba inny. Mamy więc do czynienia z grabieżcami z armii nazistów, którzy mają też za zadanie odnaleźć jeden konkretny przedmiot dla führera. Przy okazji odkrywają co innego, a Jones ze swoim kumplem Bazem starają się im ten fant odebrać. Cały prolog, jeśli można go tam określić, bazuje na odmłodzonym Fordzie, który tylko momentami wygląda w miarę naturalnie. W większości scen nie prezentuje się nazbyt korzystnie, szczególnie podczas dialogów, gdzie ruchy warg, oczu i generalnie mimika nie są w stanie oddać tego, co dzieje się z prawdziwą twarzą aktora w trakcie takich scen.
Było jasne, że film będzie potrzebować drugiej, młodszej postaci, która zmobilizuje naszego ulubieńca i poprowadzi go ku nowej przygodzie. Wybór padł na Phoebe Waller-Bridge, która zagrała Helen Shaw – córkę Basila Shaw (powracający Toby Jones), aktorkę przede wszystkim kojarzymy z “Fleabag” – i spektaklu, i serialu Amazon Prime Video. Jej angaż sugerował, że Ford będzie mieć charakterną postać z którą będzie konfrontowany, dzięki czemu może nabrać więcej werwy. W kontekście ciętych ripost i tego, jak ta dwójka wypadła wspólnie na ekranie, większych zarzutów mieć nie będziemy, ale sytuacja nie wyglądała już tak optymistycznie, jeśli chodzi o sceny akcji. Waller-Bridge brakuje tego czegoś, co zdołałoby przekonać widza, że jest ona w stanie wykonać te wszystkie manewry, wyprowadzić ciosy i stosować uniki. Na planie radziła sobie całkiem nieźle, lecz nie wyglądało to na tyle wiarygodnie i przejmująco. Z drugiej strony jej łuk narracyjny wypadł całkiem nieźle, o ile oczywiście wyłączymy całą końcówkę, ponieważ finał filmu nie do końca zdaje się satysfakcjonować widzów. Nie będziemy go oczywiście zdradzać, ale trudno nie odnieść wrażenia, że zdecydowano się pójść na skróty.
W ogólnym rozrachunku “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” jest filmem w porządku, z elementami typowymi dla Indiany Jonesa i ze świetną muzyką. Pod względem technicznym film, niestety, nie prezentuje najwyższego poziomu. Wspomniane CGI nie jest zbyt przekonujące, a efekty specjalne wydają się być często przykryte ciemnością nocy. Może to miało wpłynąć na atrakcyjność wizualną poszczególnych sekwencji, ale ostateczny efekt jest dość mizerny, ponieważ w kinach ze słabszymi projektorami niewiele wtedy widać. “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” zdaje się być filmem wielu straconych szans, w tym nawet na wprowadzenie solidnego czarnego charakteru – pomimo dobrego występu Madsa Mikkelsena, jego villian pod imieniem Jürgen Vollerjest trochę nijaki, niezdecydowany, bez grama charyzmy i prowadzony za rękę przez większość filmu. Zdaje się płynąć z nurtem, zamiast zastraszać i dyktować warunki. Relacja Indiany Jonesa z Helen Shaw nie wybrzmiewa pomimo kilku rozmów, które powinny naładować film emocjami. Aha, jeszcze jedno – czy Antonio Banderas po prostu poprosił o jakąkolwiek rolę w tym filmie, by móc dopisać sobie w filmografii udział w tak dużej marce? Jego postać odgrywa dość istotną rolę, ale trudno mówić tu o jakiejkolwiek wyjątkowości tego bohatera na tle pozostałych. Warte wspomnienia jest także to, że chyba w żadnym innym filmie z serii trup nie ściele się tak gęsto jak tutaj. Z pewnością film mógłby być o wiele gorszy, gdyby nie skorzystano z wielu gotowych trików opracowanych przez lata, ale nie jest to też produkcja, która znakomicie łączy ducha starych odsłon z nowoczesnym kinem. “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” to dość zgrabne domknięcie całej serii, choć ostatnia scena delikatnie sugeruje, że główny bohater nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Ale szóstej części już chyba nikt po Harrisonie Fordzie nie oczekuje.
Filmy, seriale, VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:
- Serwis TVP VOD dostępny na kolejnych telewizorach! Aplikacja już jest – zobacz, czy masz dostęp
- Drugi sezon “Squid Game” – w końcu są nowe informacje o kontynuacji hitu Netfliksa!
- Szukasz filmu na wieczór? Na HBO Max dodano 6 nowości! Co to?
- Disney+ zdradził wszystkie nowości tego tygodnia! Super premiery od środy
- Netflix ogłasza: powstanie jeszcze jeden sezon hitowego serialu! Jest też jednak fatalna wiadomość
(990)