Powrót

Recenzja nowego kinowego hitu: “Furiosa: Saga Mad Max”! Takiego powrotu nikt się nie spodziewał

Do kin wchodzi “Furiosa: Saga Mad Max” i konia z rzędem temu, kto był w stanie przewidzieć taki powrót legendarnej serii filmów w tak dobrej formie. Druga pełnometrażowa odsłona sprawia, że starsi fani przeżywają nowe emocje, a młodsi mają szansę wejść w ten świat na nowoczesnych zasadach.

Recenzujemy film “Furiosa: Saga Mad Max”! Warto obejrzeć?

Coraz więcej dużych marek spoczywa na barkach młodych aktorek, które zdobywają coraz większą popularność. Znana z “Wednesday” Jenna Ortega będzie twarzą nowego “Soku z żuka”, a wcielająca się w Ciri w netfliksowym “Wiedźminie” Freya Allan występowała w “Królestwie planety małp”. Anya Taylor-Joy, która zyskała rozgłos dzięki “Gambitowi królowej” od Netfliksa, miała teraz szansę pokazać się w blockbusterze gigantycznych rozmiarów. Te kroki na pewno wynikają z chęci zainteresowania młodych widzów powrotami znanych serii, ale jednocześnie dają szansę na sporo świeżości w prowadzeniu narracji i kreowania głównych bohaterek. Czy nowym Mad Maksie się to udało?

“Furiosa: Saga Mad Max” to sporo nowości, ale dojrzali fani franczyzy będą tu czuć się jak u siebie. Film zawiera chyba wszystkie najważniejsze elementy, które sprawiały, że “Mad Max” tak bardzo przypadł widzom do gustu, ale nie możnie nie zwrócić uwagi, że w pewnych aspektach twórcom udało się odejść od schematu i wybrać nową drogę. Jest jednak coś, co w sadze się nie zmienia, czyli sceny akcji. Te nie tylko pozostają tak widowiskowe, jak wcześniej, ale pod kilkoma względami przebijają wręcz poprzednie osiągnięcia filmów “Mad Max”. W pewnym stopniu wynika to z rozwoju technologii, bo nakręcenie z użyciem praktycznych efektów tak spektakularnych pościgów i strzelanin jest teraz po prostu możliwe i tańsze, ale tam gdzie potrzebne są efekty specjalne i grafika komputerowa, to można przygotowując je znacząco wykroczyć poza dotychczasowe ramy bez obaw, że finalnie sceny będą wyglądać sztucznie i nierealnie.

Tymczasem “Furiosa: Saga Mad Max” pod kątem technicznym zdaje się stawać na wysokości zadania i czasem przekraczać nawet nasze oczekiwania. Nie obyło się bez pewnych potknięć, o czym część widzów mówi po wyjściu z sali, ale chyba każda produkcja miewa słabsze techniczne momenty (poza “Oppenheimerem”?), które jednak nie wybijają z rytmu w trakcie seansu. Dobrze skomponowane z obrazem efekty dźwiękowe i muzyka wprawiają w nietypowy nastrój na cały film, a część z tych melodii niektórzy będą nucić pod nosem wychodząc z kina.

Fabularnie najnowsza odsłona sagi Mad Max nie wykracza poza pewne schematy. Główny wątek prowadzi nas przez historię małej dziewczynki, która zamienia się w twardą i samodzielną kobietę, a portretujące Furiosę Alyla Browne i później Anya Taylor-Joy doskonale wiedziały, co pokazać przed kamerą. Ani przez chwilę nie wątpimy w ich oddanie się tej roli, a przy okazji w tle poznajemy niezwykle barwny, choć brudny świat Mad Maksa. Odkrywane są kolejne smaczki i gratki, co trochę odwraca uwagę od przewidywalności fabuły. Nie decydowano się na nic kompletnie nowego, lecz skutecznie opowiedziano sprawdzoną historię. Jesteśmy ciekawi, czy długość filmu rzeczywiście będzie problemem – dwie i pół godziny to sporo czasu, a większość z niego zapełniona jest nie lada akcją, lecz faktycznie zauważalne są dwa-trzy momenty, gdy dynamika filmu spada i niektórzy mogą oczekiwać po produkcji szybszego tempa.

Po drugim filmie przywracającym sagę “Mad Max” na ekrany kin niektórzy mogą zadać sobie pytanie: do kiedy seria będzie trwać? Czy studio nie zdecyduje się za chwilę rozbudować tego uniwersum o seriale, mini-serie i inne projekty, które rozrzedzą tę gęstą atmosferę? Wydaje się, że na tę chwilę wiedzą, co robią, bo “Furiosa: Saga Mad Max” po prostu się broni i jeśli z podobnym podejściem realizowane będą kolejne produkcje, to raczej nie mamy się czego obawiać.


Filmy, seriale i serwisy VoD – przeczytaj więcej:

(341)