Powrót

Scorsese, DiCaprio i Apple – ten film mógłby się nie kończyć! “Czas krwawego księżyca” – recenzja

Jeśli zamierzacie wybrać się do kina na “Czas krwawego księżyca”, to musicie wiedzieć dwie rzeczy: zdecydowanie warto i na seans będziecie potrzebować trzy i pół godziny. A czym film Martina Scorsese tak zachwyca?

Recenzujemy przedpremierowo film “Czas krwawego księżyca”!

Podróż za wielką wodę do stanu Oklahoma to zawsze przyjemna wyprawa, tym bardziej jeśli akcja filmu rozgrywa się w ciekawych czasach. A okolice 1920 roku to zdecydowanie intrygujący okres, ponieważ to moment rozkwitu wielu elementów dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. To także czas, gdy na terenie Ameryki Północnej natrafiano na złoża ropy naftowej, co błyskawicznie czyniło wybrańców bogaczami. W przypadku stanu Oklahoma szczęśliwcami byli członkowie plemienia Osagów, którzy w mgnieniu oka stali się najbogatszymi ludźmi w regionie. Dla obecnych na tych terenach od dawna i nowo przybyłych imigrantów był to obrazek nie do przyjęcia. Wśród nich był William Hale (Robert DeNiro), do którego zwracali się per “Królu”.

Król Hale, wuj Ernesta Burkharta (Leonardo DiCaprio), przyjął go z otwartymi ramionami w swoim domu w Oklahomie, gdy ten wrócił w rodzinne strony po wojnie. Bardzo szybko uknuł konkretny plan, w który go zaangażował. Zadanie Ernesta było bardzo proste i było powieleniem tego, co pozostali mężczyźni w regionie robili od pewnego czasu. Ożenek z rdzennymi mieszkankami Ameryki Północnej pozwalało im na szybkie wzbogacenie się, ale oczywiście pod warunkiem deficytu spadkobierców i ewentualnej śmierci kobiet. Hale nie marnował czasu i owijając sobie niezbyt bystrego i rezolutnego Ernesta wokół palca realizował swój plan.

Nikt nie zakładał jednak, że mężczyzna będzie żywić prawdziwe uczucia wobec swojej wybranki, Mollie (Lily Gladstone), a to mocno sprawy skomplikowało. Ernest nie stawiał swojemu wujowi, ale też nie do końca postępował zgodnie z jego życzeniami. Gdy sprawy przybrały niezwykle krwawy obrót i skala morderstw zaczęła przykuwać uwagę, wszyscy znaleźli się w nie lada tarapatach. Film nie został podzielony na jasne rozdziały, ale bez problemu będziemy w stanie rozróżnić trzy akty, z których jako najciekawszy będzie wskazywany ten ostatni. Nie powinno jednak zabraknąć fanów samego początku filmu, który ze względu na czas trwania  produkcji zajmuje bite półtorej godziny.

To jednak świetnie spędzony czas w kinie, ponieważ dzięki takiemu metrażowi Martin Scorsese mógł nie żałować sobie zarysu całej sytuacji, klimatycznych wstawek i scen, które być może dla głównego wątku nie były kluczowe, ale odpowiadały za budowanie nastroju i klimatu. To też świetny sposób na zassanie widza wewnątrz tych realiów, które tak bardzo odbiegają od naszej codzienności. Dzięki temu lepiej rozumiemy motywacje i mechanizmy, które rządziły mieszkańcami USA w tamtym czasie i dlaczego ich rzeczywistość wygląda tak, a nie inaczej.

Duży wpływ na to, jak odbieramy ten świat, ma także sposób kręcenia przez Scorsese. Ale to nie tylko to odgrywa dużą rolę, ale również wiarygodny świat, na który patrzymy w każdym ujęciu i sekwencji. Nie ma tu ani grama sztuczności i taniości. Wszystkie scenografie, wnętrza, rekwizyty, kostiumy, pojazdy i plenery zostały przygotowane tak pieczołowicie i z taką skrupulatnością, że można by się na nie patrzeć godzinami. To wszystko po prostu cieszy oczy i uszy, bo w tle słyszymy albo charakterystyczne melodie i śpiewy Indian, albo typowe dla westernów i ówczesnej muzyki kompozycje. Nie są one jednak na tyle nachalne, by były samodzielnie zmuszone odpowiadać za budowanie napięcia czy wyzwalanie emocji u widza. Są tłem, ale takim, które pozwala wybrzmieć lepiej wszystkiemu na pierwszym planie.

A pod względem aktorskim mamy do czynienia z prawdziwą perełką, ponieważ Leonardo DiCaprio ewidentnie poczuł coś wyjątkowego w tej roli. Każda scena z jego udziałem pokazuje, że stawał się Ernestem na czas zdjęć i nawet najdrobniejsze zachowania nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania. Robert DeNiro nie odpłynął zbyt daleko od typowych dla siebie występów, ale zbudował konkretną i wiarygodną postać wykorzystując swoje umiejętności, talent i doświadczenie. Na pochwałę zasługuje także świetna Lily Gladstone, która miała chyba najtrudniejsze zadanie ze wszystkich, ponieważ przyszło jej najmniej ekspresyjnie wyrażać dużą część emocji i przeżyć. W obsadzie znaleźli się także Brendan Fraser, Louis Cancelmi, John Lithgow, a nawet Jack White. Wszyscy otrzymali świetnie dobrane role, dzięki czemu film jest po prostu kompletny.

Zanim jednak trafi na Apple TV+, od 20 października będzie można go oglądać w kinach, więc będzie to duży sprawdzian dla produkcji Apple, ponieważ artystyczna swoboda i znakomity film to jedno, ale przyzwyczajenia i trendy to drugie. Czy widzowie chętnie wybiorą się na trzy i pół godziny seansu, a może część zaczeka aż film zawita na platformę VOD? Odpowiedzi poznamy niebawem, ale my rekomendujemy zobaczyć tę produkcję na jak największym ekranie i w pełnym skupieniu na sali kinowej.


Filmy, seriale i serwisy VoD – przeczytaj więcej:

(2687)