Stało się, beta Destiny 2 wylądowała na serwerach Xbox Live i PlayStation Network. Oczywiście nie mogłem przepuścić okazji, by choć przez chwilę pobawić się nowym dzieckiem Bungie. Gdy Gmeru zaproponował mi kodzik uprawniający do wzięcia udziału w testach gry, uśmiechnąłem się od ucha do ucha, przez zaciśnięte zęby cedząc “dawaj to!”. I już teraz napisać mogę Wam, że to będzie wydawniczy gigant tej jesieni. Jak w mordę strzelił.
Bez krycia się za “profesjonalnym” obiektywizmem, przyznam się bez pięści przy facjacie – jestem wielkim fanem dokonań Bungie. Od wielu lat mam – wybaczcie łacinę podwórkową – zajoba na punkcie serii Halo, a i Destiny w swoim czasie wyrwało mi z życia dobre kilkadziesiąt, jak nie kilkaset godzin. Świetnie bawiłem się z nową marką jednego z ulubionych deweloperów, ostrząc sobie zębiska na kontynuację od chwili ukazania pierwszego materiału z rozgrywki.
Na samym początku beta Destiny 2 wrzuca nas w rozpierduchę, którą widzieliśmy już na gameplayu zaprezentowanym w ramach eventu zapowiadającego grę. Fabularna misja jest dość krótka, ale nie sposób odmówić jej intensywności. Twórcy w sequelu pokusili się, nieco wzorem serii Call of Duty, o naładowanie poszczególnych rozdziałów historii widowiskową i poskryptowaną akcją. Na szczęście nie wygląda na to, żeby Bungie przedobrzyło w temacie i całość nie jest niestrawna.W żadnym wypadku, Ot, ma się wrażenie brania udziału w rozpisanym na wielką skalę konflikcie. Tło obfituje w ukazane z rozmachem sceny batalistyczne, a i przed celownikiem nie brakuje głów do odstrzelenia.
Sama rozgrywka to stare, dobre Destiny, gdzie perfekcyjnie zrealizowano operowanie futurystycznymi fuzjami z okazjonalnym odpalaniem super ataków. Odniosłem wrażenie, że te ostatnie są jakby nieco mniej potężne, w zamian ładując się odrobinę szybciej w porównaniu z “jedynką”. Wybrany przeze mnie Hunter po nabiciu paska odpowiedzialnego za “supery”, kosił swoim Arc Blade’m przeciwników jak ta lala. Oczywiście wciąż gra się najlepiej ze zgraną ekipą, ramię w ramię z dwoma kompanami czyszcząc ekran z zastępów Cabali.
Co dalej? W sumie niewiele. Po zaliczeniu fabularnego urywku gry, pozostaje jeszcze możliwość sprawdzenia się w udostępnionym przez twórców Strike’u. Tutaj już przebijanie się przez klimatyczną lokację kończy się starciem z bossem. Tradycyjnie dla Destiny przyjmującym na klatę setki pakowanych w niego pocisków. Doskonale sprawdza się w jego przypadku granatnik, który debiutuje w serii jako broń ciężka. Powtarzałem go już cztery razy, co powinno Wam wystarczyć za rekomendację w kwestii rajcowności rozgrywki. Niby to tylko niewielki aperitif, ale jakże smaczny.
Ostatnim komponentem beta testów jest tryb PvP, gdzie pobawić możemy się w znanym z oryginału trybie Control i zupełnie nowym wariancie sieciowej jatki, Countdown. Ten drugi łączy w sobie elementy klasycznego team deathmatchu z rozbrajaniem/bronieniem ładunków wybuchowych. W obu przypadkach sieczka jest konkretna, nawet pomimo ograniczenia ilości graczy z 12 do 8.
Na koniec kilka słów o grafice. Grałem na Xboksie One i całość prezentuje się naprawdę zacnie. Nie wiem ile w tym zasługi genialnej strony artystycznej, a ile technicznego kunsztu Bungie, ale na Destiny 2 patrzy się z niekłamaną przyjemnością. Tekstury są szczegółowe, efekty świetlne robią przysłowiową robotę, a animacja w 30fps ani myśli chrupnąć. Nawet przy największej zadymie. (przyp. Gmeru: mimo, że gra póki co nie wspiera za bardzo technologii Ultra HD co jest nieco rozczarowujące dla posiadaczy nowoczesnych odbiorników. Głównie chodzi o brak HDR! Aż prosiłoby się by efekt ten był zaimplementowany w tak widowiskowej grze. Rozdzielczość na PS4 Pro to 2160p (checkerboard rendering)
Nie pozostaje nic, jak tylko czekać na premierę do 6 września.
Grę do testów dostarczył polski dystrybutor CDP
(349)