Powrót

“Szybcy i wściekli 10” już w kinach! Hit czy kit? Warto obejrzeć? Nasza recenzja!

Czy po dziesięciu filmach, licząc spin-off, jest jeszcze miejsce na jakiekolwiek niespodzianki, zwroty akcji i prawdziwe emocje podczas seansu filmu z sagi “Szybcy i wściekli”? Jak najbardziej, ale raczej nie zdołacie przewidzieć, czym ten film może rozczarować, a czym zachwycić.

Szybcy i wściekli 10” – film już w kinach! Warto obejrzeć? Recenzja

Przywykliśmy, że w rozpoczętej w 2001 roku serii filmów kolejne odsłony były w stanie łatać dziury scenariuszowe lub uzupełniać braki w tak umiejętny sposób, by fabuła nowej części miała jakikolwiek sens. Powroty postaci, które zginęły lub nagłe odnalezienie się rodzeństwa to tylko dwa przykłady z całkiem obszernej listy prostych wyjaśnień fabularnych, dzięki którym ta karuzela może się nadal kręcić. Czasem takie przaśne tłumaczenia do nas trafiają, czasami nie, ale przyjmujemy je z pokorą i bawimy się w trakcie seansu.

Nie inaczej jest w przypadku “Szybcy i wściekli 10”, czyli “Fast X” na wielu anglojęzycznych rynkach. To film, który ponownie gromadzi na planie ulubionych bohaterów z poprzednich odsłon, ale wprowadza też zupełnie nową postać. Jason Mamoa zgodził się dołączyć do rodziny (ale nie tej rodziny) i wciela się w arcywroga Doma Toretto. Mowa oczywiście o synie Hernana, czyli Dante Reyesie. Film dość sprawnie stara się wkomponować go w krajobraz wcześniejszych wydarzeń, ale oczywiście taki montaż będzie razić w oczy bardziej wrażliwych widzów, ponieważ całość jest szyta naprawdę grubymi nićmi. Ale hej, skoro zdołaliśmy przełknąć brata Dominica, którego zagrał John Cena, to i syna Reyesa damy radę tolerować. I zdecydowanie lepiej jest przymknąć oko na to, jak zostaje wprowadzony do tej serii, bo wychodzi to filmowi zdecydowanie na dobre.

Mamoa okazuje się być aktorem szyty na miarę tej roli. Znakomicie odnajduje się tu jako nieco świrnięty i mający bzika na punkcie Toretto gość. Niektórym mogą przeszkadzać niska skuteczność Dante w szkodzeniu Toretto i jego pewne maniery, ale to właśnie wariat, jakiego ta seria potrzebowała. Jest nieprzewidywalny, wręcz szalony, a przez to mało komu udaje się za nim nadążyć. Jest to pewna metoda na to, by nareszcie sprawić, że zaczniemy wątpić w nieomylność i efektywność Doma oraz członków jego rodziny. 

W pewnym stopniu dzieje się tak też za sprawą działań Toretto, który w “Szybcy i wściekli 10” spędza naprawdę mnóstwo czasu na tym, by rozmyślać i analizować swoje relacje i dotychczas podejmowane kroki. Ma to chyba na celu wprowadzenie widza w pewien melancholijny nastrój i wspominanie poprzednich odsłon, a także tych, których pożegnaliśmy. Nie jest to jednak ani dobrze zagrane, ani nie wybrzmiewa pośród pozostałych scen na tyle dobrze, byśmy mogli się tym faktycznie przejąć. A szkoda, bo we wcześniejszych filmach udawało się wprowadzić sporo melodramatycznych wątków, które potrafiły złapać momentami za gardło. Tym razem wyszło to naprawdę średnio.

Tym gorzej, że w “Szybcy i wściekli 10” nawet sekwencje akcji i spektakularne popisy kaskaderów (za kółkami) nie są tak imponujące jak wcześniej. To znaczy może i są, ale nie robią już na nas takiego wrażenia, bo część z nich po prostu już widzieliśmy. Sceny z udziałem helikoptera zamieniono na ujęcia z dwoma helikopterami. Wpisuje się to w zasadę “więcej, mocniej, szybciej”, ale przynosi to oczekiwanych rezultatów. Pod względem realizacyjnym na pewno były to wymagające i dość trudne ujęcia, ale wkrada nam się pewna wtórność, przez którą “Szybcy i wściekli 10” zdają się miksować wcześniej stosowane triki z odrobiną mocniejszych przypraw, abyśmy odczuli jakikolwiek smak.

I w tym leży największy problem “Szybcy i wściekli 10”, ponieważ o ile poprzednie części miały sporo za uszami, jeśli chodzi o próby nawiązania do samoświadomości (dopiero “9” zdołała to zrobić dobrze), to regularnie wnosiły one do serii sporo świeżości pod kątem pomysłowości i widowiskowości scen z autami. Ba! Pontiaka wysłano nawet w kosmos. “Szybcy i wściekli 10” nie idą tym tropem. Nie silą się na zaskoczenie widza lub wręcz wprawienie go w osłupienie, a jedynie podkręcają znane rozwiązań, byśmy się na tym nie poznali.

Oczywiście podobnie jak wcześniejsze filmy, tak i “Szybcy i wściekli 10” to dwugodzinna jazda rollercoasterem, który daje nam głównie powody do radości, gdy nie zastanawiamy się za bardzo nad tym, co właśnie robimy. Liczne żarty, znajome twarze, solidne potyczki i przepiękne auta (oraz tona gruzu) składają się na blockbustera z krwi i kości, ale tym razem to zdecydowanie za mało na wstęp do duo- lub trylogii zamykającej serię, ponieważ oprócz wodotrysków i znakomitego Jasona Mamoi, zabrakło tu choć odrobinę angażującej historii.


Filmy, seriale, VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:

(1785)