Powrót

Saints Row – wielki powrót? Wciągająca zabawa i tona zmarnowanego potencjału. Recenzja PS5

Jak zaczęła się historia Świętych? Wskrzeszona po niemal dekadzie kultowa seria Saints Row rzuca nas w wir wydarzeń dziejących się przed tymi znanymi z “jedynki”. Reboot był dla twórców szansą nie tylko na powrót do specyficznego, klimatycznego świata, ale też na wprowadzenie zupełnie nowych rozwiązań. Jak wyszło? Trudno oprzeć się wrażeniu, że pomimo wielu dobrych decyzji, jest to pozycja obowiązkowa co najwyżej dla wiernych fanów serii.

Saints Row – recenzja rebootu serii na PS5. Święci powracają z (przytłumionym) hukiem

Saints Row sięga swoją historią 2006 roku. W oczach moich i wielu innych graczy od zawsze było to takie “GTA na sterydach”, z czego z resztą konkurujący początkowo z serią Rockstara twórcy z Violition zrobili z czasem swoisty trademark. Każda kolejna odsłona wprowadzała nieco więcej absurdu, budując unikatowy klimat tych gangsterskich produkcji osadzonych w otwartych światach. Kłopot w tym, że w końcu nawet fani Świętych poczuli nadmiar tego typu rozwiązań – w Saints Row pojawiały się już nawet elementy rodem z science-fiction. Starcia z kosmitami, rundka po mieście w towarzystwie tygrysa albo zesłanie do piekła? To było możliwe tylko tutaj. W końcu seria – wydawałoby się – umarła, bo od 2015 roku (nie licząc wydań na kolejne platformy) gracze nie otrzymywali już nowej zawartości. Po latach przyszła jednak niespodzianka: zapowiedziano reboot, z którym miałem okazję zapoznawać się przez ostatnie dni.

Nowe Saints Row to powrót do korzeni, choć zmieniło się bardzo wiele. Mamy do czynienia z zupełnie nowym światem i bohaterami, na co pozwoliło świeże podejście do tematu. To wciąż to samo spowite oparami absurdu uniwersum, tyle że akcja dzieje się przed wydarzeniami znanymi z pierwszej odsłony. Deep Silver Violition zdecydowało się na opowiedzenie genezy utożsamianego z całą serią gangu Świętych. Pomysł mi osobiście od początku przypadł do gustu i mimo iż nigdy nie zaliczałem się do grona prawdziwych sympatyków Saints Row, byłem ciekawy finalnego efektu. Oczekiwania podkręcała świetna otoczka marketingowa, bo o reboocie było regularnie głośno od przeszło roku.

W Saints Row trafiamy do fikcyjnego, barwnego miasta Santo Ileso, które łączy w sobie wielkomiejskie klimaty z charakterystycznym, pustynnym klimatem południowo-zachodnich Stanów Zjednoczonych. Do gry wkraczamy jako The Boss – jedna z postaci, które z czasem staną się założycielami owianego sławą gangu Świętych. W błyskawicznym tempie poznajemy towarzyszy (nie)doli naszego bohatera, z którymi ten mieszka, starając się jakoś wiązać koniec z końcem. Z początku było mi bardzo trudno wczuć się tę historię i odpowiednio “poczuć” poszczególne postacie. Koniec końców Saints Row nie samą fabułą stoi, choć akurat w przypadku tak hucznie zapowiadanego rebootu spodziewałem się jednak nieco większej głębi. Dopiero po paru godzinach, kiedy już gang został uformowany i przebrnąłem przez kilka głównych i pobocznych misji, poziom immersji nieco się podniósł. Czuję natomiast spory niedosyt, bo opowieść, z którą się zmierzyłem, jest jednak bardzo sztampowa i nie angażuje emocjonalnie w stopniu, w którym mogłaby. Jest tu element satysfakcji z rozwijania zasięgów naszego gangu i odblokowywania kolejnych możliwości, ale historia Świętych przesadnie nie powala.

Przygód oczywiście nie brakuje, a na ukończenie głównego wątku powinniście zarezerwować sobie około 11-13 godzin. Mogło być dłużej? Mogło – szczególnie przy obecności kilku istotnych i pozostających wciąż na pierwszym planie postaciach, które choć nie są grywalne, to jednak żywo uczestniczą w opowieści. Poza tym są też oczywiście questy poboczne i całkiem sporo dodatkowej zawartości (o której więcej poniżej), ale mimo iż z grą spędziłem kilkanaście godzin, to trudno mi oprzeć się wrażeniu, że zabawa powoli dobiega końca. Samo Santo Ileso to dosyć rozległa lokalizacja, bo poza samym miastem mamy do dyspozycji pokaźne połacie terenu poza nim. Poruszając się jednak samochodem – a to nasz główny środek transportu – w ciągu dwóch, trzech godzin możemy zapoznać się z poszczególnymi dzielnicami i ich zawartością. Miasto momentami wydaje się nieco opustoszałe – tłumów NPC-ów zdecydowanie nie napotkałem. Wielokrotnie za to wpadałem na oddziały wrogów, których nie brakuje, a wraz z rozwojem naszych nielegalnych biznesów wręcz przybywa. Główni adwersarze w Saints Row to gangi Los Panteros i Idole oraz prywatna korporacja militarna Marshall Defense Industries. Na przedstawicieli jednej z tych trzech frakcji wpadamy w zasadzie nieustannie, czy to eksplorując świat, czy też podczas poszczególnych misji i zadań. Do tego dochodzi oczywiście policja, z którą możemy ścigać się po ulicach albo bezdrożach, spychając wrogie wozy z trasy, albo… skacząc po ich dachach. Specyficznego poczucia humoru i karykaturalnego podejścia do rozgrywki na pewno w nowym Saints Row nie brakuje, ale to już nie ten poziom abstrakcji, co kiedyś. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy – deweloperzy nie mogą już sobie pozwolić na taką dawkę politycznej niepoprawności, co jeszcze 10 lat temu. Jest wulgarnie i brutalnie, ale niektórych “smaczków” z poprzednich odsłon już nie uświadczyłem. To dobrze i jednocześnie niedobrze.

W Saints Row całkiem przyjemnie pokonuje się mapę samochodami i motocyklami. Model jazdy, choć zdecydowanie niezbyt skomplikowany i typowo zręcznościowy, potrafi sprawiać przyjemność. Wszystko opiera się tu na drifcie, z którego korzystałem praktycznie na każdym skrzyżowaniu. Nieco odmienne odczucia mam z kolei w stosunku do systemu strzelania. Ten nie jest już tak intuicyjny, a wręcz problematyczny. Swobodne celowanie praktycznie w Saints Row nie istnieje, więc szybko przyzwyczaiłem się do automatycznego naprowadzania na ciała przeciwników znajdujących się akurat w “polu ogniowym” mojej spluwy. Nie ma też systemu odpowiedzialnego za chowanie się za osłonami – w tym elemencie to dosłownie jak powrót do przeszłości. Tej słusznie minionej.

Nie powala też sztuczna inteligencja przeciwników, którzy niekiedy potrafią całymi hordami pakować się w otwartą przestrzeń, a niekiedy zupełnie wbrew logice pozostają w pojeździe, którym przyjechali na miejsce akcji. Generalnie strzelaniny dają w Saints Row sporą dawkę satysfakcji i potrafią wciągnąć, ale jest całe grono tytułów, w których po prostu “zrobiono to lepiej”. Czuć bezpośrednią inspirację poprzednimi odsłonami, które pod tym względem są zwyczajnie przestarzałe. Przy okazji polecam podnieść sobie poprzeczkę, jeśli chodzi o poziom trudności. “Normalny” nie rzuca za wielkiego wyzwania.

Znacznie więcej ciepłych słów mam natomiast do napisania o modyfikacjach broni i pojazdów oraz o mechanice umiejętności, które zdobywamy wraz z rozwojem swojej postaci. Saints Row zawsze słynęło z pieczołowitego podejścia do edycji narzędzi, którymi rozprawiamy się z pełnym przestępstw światem i tu reboot zdecydowanie nie zawodzi. Od szeregu dodatkowych funkcji pistoletów i karabinów, po wymyślne, kolorowe wzorki, szalone malowania wozów i pstrokate elementy garderoby – jest w czym przebierać, a wraz z progresem postaci odblokowują się nowe możliwości. W gangu Świętych nie ma mowy o przeciętności i szarości – jako jego członek lub członkini po prostu trzeba się wyróżniać.

Jeżeli zaś chodzi o system umiejętności, to jest tak, jak powinno być w tytule reprezentującym ten gatunek. To nie RPG, w którym w pocie czoła wbijamy kolejne poziomy, zapełniając rozległe drzewko naszego bohatera. Nowe Saints Row proponuje prosty zestaw czterech podręcznych “skilli” – na przykład popisowy rzut przeciwnikiem albo zasłonę dymną. Wszystko mamy cały czas pod ręką i możemy aktywować poszczególne umiejętności podczas starcia. Nie przekombinowano, więc po odblokowaniu kilku opcji opanowywałem je w błyskawicznym tempie. Do tego smartfon, który w Saints Row mamy cały czas pod ręką, pozwala też aktywować w jednej z zakładek dodatkowe “perki”, które poszerzają zdolności naszego Bossa.

Skoro już jesteśmy w temacie smartfona, to muszę zaznaczyć, że jest to absolutnie kluczowy element rozgrywki. To w nim znajduje się mapa, lista misji i dedykowane aplikacje powiązane z umiejętnościami, talentami, wyglądem bohatera, aparatem (który przemilczę, bo absolutnie nie jest to tryb fotograficzny z prawdziwego zdarzenia) i dodatkowymi aktywnościami. Bardzo udanym moim zdaniem rozwiązaniem jest implementacja apki “Wanted”, w której możemy podjąć się zlecenia jako typowy płatny zabójca. To wydarzenia niepowiązane z fabułą, ale potrafią zapewnić dodatkowy zastrzyk rozrywki. Jest nawet aplikacja bankowa, dzięki której na swój “regularny” rachunek przelejemy środki ze wspólnych szemranych biznesów, które wspólnie tworzymy i rozwijamy jako gang Świętych.

Kreator postaci dostępny w Saints Row to crème de la crème, jeśli chodzi o budowanie bohaterów w grach. Edytor zawsze stał w tej serii na wysokim poziomie i dobrze widzieć, że reboot podtrzymuje ten standard. Już jakiś czas temu twórcy dali chętnym dostęp do tego narzędzia, dzięki czemu własnego Bossa można było przyszykować na długo przed premierą. Świetne posunięcie, bo zabawy było przy tym naprawdę wiele. W sieci zaroiło się od fantazyjnych kreacji i stało się jasne, że swojego bohatera można upodobnić praktycznie do każdej znanej postaci z prawdziwego świata. Jeszcze zanim tak naprawdę zaczniemy rozgrywkę, można spędzić kilka godzin dopracowując wygląd postaci, którą poślemy w bój. Od fantazyjnych fryzur i strojów po… wielkość piersi i krocza (serio) – Violition znów to zrobiło.

Przejdźmy do omówienia kwestii graficznych, bo w tej kategorii należy poruszyć wiele wątków. Zacznijmy od mojej ogólnej opinii wykutej w procesie kilkunastogodzinnego obcowania z Saints Row: to nie jest gra, która powoduje swoją oprawą graficzną opad szczęki. Ba, jest niestety bardzo nierówna i generalnie skłania się ku produkcji szykowanej z myślą o poprzedniej generacji konsol – i to tych pierwszych, słabszych wersji sprzętów. Niekiedy podczas zabawy miałem wręcz wrażenie, że deweloperzy z Violition postanowili cofnąć się do 2013 roku i stworzyć coś, co było na miarę tamtych czasów. Na PS5 gra błyszczy tylko od czasu do czasu, co wywołuje spory dysonans. Dla przykładu, przerywnik filmowy z początku rozgrywki wygląda bardzo słabo, ale już niektóre cutscenki z późniejszych fragmentów gry trzymają solidny poziom, prezentując się na PS5 bardzo ładnie. Z czego to wynika? To najprawdopodobniej pokłosie podejścia, wedle którego tytuł ma się sprawdzić na dwóch generacjach sprzętu jednocześnie – następuje zatem “spłaszczenie” finalnego produktu, przez co ani przez moment nie odczułem zachwytu bawiąc się na PlayStation 5.

Saints Row cierpi ponadto na przypadłość typową dla produkcji z obszernym, otwartym światem. Bugów jest co niemiara, ale nie będę tracił cennego czasu czytelnika na ich wymienianie – nie natknąłem się na nic, co miałoby krytyczny wpływ na rozgrywkę, a do tego jestem przekonany, że twórcy szybko przygotują łatkę, która wyeliminuje co bardziej rażące wpadki. Poruszmy tymczasem sprawę płynności, bo tu jest z kolei bardzo dobrze. Na PS5 nowe Saints Row działa rewelacyjnie – nie odczułem żadnych spadków klatek w trakcie “gęstej” akcji na ekranie. Produkcja jest ewidentnie bardzo dobrze zoptymalizowana, co wynika zapewne z podejścia Violition w kwestii działania gry na wielu generacjach sprzętów.

Duże brawa należą się deweloperom za implementację aż pięciu (!) trybów graficznych – to coś zupełnie niespotykanego na konsolach. Przed zabawą mamy do wyboru:

Sami przyznacie, że wybór jest bardzo bogaty i ewidentnie dobrany pod poszczególne wersje konsol. A jak ma się HDR? W tym aspekcie również mogłem sporo “podokręcać” – gra oferuje na konsolach dosyć precyzyjne ustawienia jasnych i ciemnych obszarów obrazu i nie jest tak bez powodu – Santo Ileso to bowiem bardzo różnorodna, ale przede wszystkich barwna lokalizacja. Jest tam całe mnóstwo kolorowych neonów i spektakularnych zachodów słońca. Pomimo wspomnianych już wyżej ubytków graficznych, bardzo przyjemnie podziwia się jaskrawą nocną panoramę świata gry. Twórcy dobrze poradzili sobie również z promieniami słońca, szczególnie tymi przebijającymi się przez mgłę lub burzę piaskową. Po ray tracingu nie ma jednak w Saints Row śladu – to nie ten poziom.

Na bardzo duży plus wyszły Violition prace nad dźwiękowym klimatem wskrzeszonego Saints Row – ta gra wręcz ocieka oryginalnością, więc jeśli twórcom mocno na tym zależało, to z przyjemnością donoszę, że odnieśli sukces. Stacje radiowe dostępne w grze budują bardzo przyjemną otoczkę, szczególnie że mamy do czynienia z różnymi gatunkami. Ja najlepiej bawiłem się podczas przejażdżek w rytmach synthwave, ale można też zdecydować się na przykład na ciężkie, metalowe brzmienie. Wstawki muzyczne podczas misji też “robią robotę”. Dobór utworów jest przemyślany i odpowiednio wpasowuje się w szalony klimat Saints Row. Podczas zabawy zwyczajnie czuć, że mamy do czynienia dokładnie z tą serią – o pomyłce nie ma mowy.

Czy powrót Saints Row jest udany? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Oczekiwania były spore i na pewno nie udało się ich spełnić w całości. To z pewnością nie jest najlepsza odsłona z serii, ale jednocześnie bardzo przyjemnie się z nią obcuje – potrafi wciągnąć na długie godziny! Jeśli odłożyć na bok płytką fabułę i nierówny poziom grafiki, to mamy do czynienia z pozycją, którą naprawdę warto sprawdzić. Każdy miłośnik open-worldów powinien choć na chwilę wejść do świata Świętych, ale odnoszę wrażenie, że murem za rebootem Saints Row staną tylko wierni, skłonni przymknąć oko na wiele negatywnych aspektów fani tej serii.

PLUSY:

MINUSY:

Ocena gry: 7/10

Kopię do recenzji dostarczył dystrybutor gry w Polsce: PLAION

Premiera Saints Row na PS4, PS5, Xbox One, Xbox Series X/S i PC nastąpiła 23 sierpnia 2022 roku.

Dostępność gry Saints Row
Saints Row – Edycja Premierowa (PL) Gra PS5 239 zł
Saints Row – Edycja Premierowa Gra PS4 239 zł
Saints Row – Edycja Premierowa Gra XBOX ONE (Kompatybilna z Xbox Series X) 239 zł

Galeria zdjęć z Saints Row na PlayStation 5


Więcej na temat konsol i gier:

(248)