Powrót

“Ahsoka” – 6. ocinek zachwyca storytellingiem i klimatem! Recenzja

“Ahsoka” przenosi nas do innej galaktyki, a serial nie obniża swojego poziomu, mimo że tym razem nie oglądamy widowiskowych pojedynków na miecze świetlne. Tym razem “Ahsoka” zachwyca świetnym storytellingiem i połączeniem mrocznego klimatu z ciepłą historią. A do tego przyzwyczaiły nas klasyczne Gwiezdne Wojny. Oceniamy 6. odcinek “Ahsoki”.

Seriale na Disney+ – nasza recenzja 6. odcinka “Ahsoka”

Co ciekawe, tym razem tytułowa bohaterka nie znajduje się w centrum wydarzeń, a twórcy pozwalają wybrzmieć innym wątkom i postaciom. Prym wiedzie Sabine Wren, która skuszona propozycją Baylana Skolla decyduje się przekazać mu mapę pod koniec 5. odcinka, ponieważ liczy, że były Jedi dotrzyma słowa i pomoże jej odnaleźć Ezrę Bridgera. Jej przyjaciel zaginął w tych samych okolicznościach, gdy zniknął Admirał Thrawn, a to właśnie jego stara się odnaleźć Morgan Elsbeth. Wizyta na planecie Peridea rozpoczyna serię zdarzeń, które nabierają intensywności i wydaje się, że to tylko preludium przed wielkim finałem, w którym wszyscy stoczą zażarty pojedynek właśnie na tej planecie.

Szósty odcinek “Ahsoki” posiada świetny balans, ponieważ nawet delikatnie niemrawy początek upływa w fajnej atmosferze i pozwala nam z powrotem wejść w tę historię. Później, gdy akcja rozgrywa się tylko na powierzchni planety Peridea, “Ahsoka” przypomina swoją strukturą najlepsze momenty z filmów, gdzie mieliśmy sceny pełne napięcia, trochę przygody, a nawet odrobinę humoru. Poszukiwania Ezry Bridgera przez Sabine nie wydają się być ani przeciągnięte, ani przyspieszone. Spotyka na swojej drodze nomadów, więc pojawia się element walki wręcz, ale co ważniejsze spotyka zupełnie nowe istoty, a wcześniej musi sobie poradzić ze swoim “środkiem transportu” ponieważ dosiadając obce zwierzę będzie musiała się z nim w jakiś sposób dogadać. To wszystko sprawia, że ten odcinek to taka wersja mini dłuższych opowieści ze świata Gwiezdnych Wojen, a dzięki temu że jest odpowiednio wyważony, to czujemy sporą satysfakcję oglądając kolejne sceny.

Tym bardziej, że o wiele lepiej wypadły te dotyczące powrotu uwielbianych postaci na ekrany. Admirał Thrawn grany przez Larsa Mikkelsena czy Ezra Bridger, w którego wciela się Eman Esfandi. Dobrze widzieć tych bohaterów w wersjach aktorskich, które wyglądają wiarygodnie i pozwalają szybko odbudować pewną więź po latach spędzonych na oglądaniu animacji Star Wars. Dla nowych widzów będzie to fajny wstęp do historii z przeszłości, ponieważ i w ten sposób “Ahsoka” musi prowadzić narrację dla tych, którzy “Wojen Klonów” czy “Rebeliantów” nie widzieli. I niezależnie od tego, do której grupy należycie, to serial aktorski będzie potrafił Was zainteresować i wciągnąć.

Jak na dłoni widać, że autorzy fabuły “Ahsoki” zdołali zawrzeć w serialu wszystkie najważniejsze cechy najlepszych Gwiezdnych Wojen, a pomiędzy to wszystko wcisnęli także skuteczny, lecz nienachalny fan-service oraz kilka nowinek. Dzięki temu “Ahsoka” wygląda na produkcją kompletną, bo w dalszym ciągu mamy do czynienia ze świetnie prezentującym się wizualnie światem i udźwiękowieniem. Sceny, w których dochodzi do potyczki z użyciem miecza i blasterów, a także przylot Gwiezdnego Niszczyciela Admirała Thrawna, wypełniają pomieszczenie bogatym i zróżnicowanym dźwiękiem. W tle nadal słyszymy znakomity soundtrack autorstwa Kevina Kinera, który łączy nowe dźwięki z charakterystycznymi i klasycznymi kompozycjami sprzed lat.

Przed nami tylko dwa odcinki do końca i wygląda na to, że “Ahsoka” może stać się wręcz najlepszym serialem Star Wars, ponieważ wypełniona po brzegi fabuła, mnogość nowych i znanych postaci, a także strona techniczna zdają się nie mieć poważnych wad. “The Mandalorian” mógł wytyczyć ścieżkę dla nowych produkcji, ale “Ahsoka” może znacząco podnieść poprzeczkę.


Filmy, seriale i serwisy VoD – przeczytaj więcej:

(480)