Powrót

Nie zamykajmy sobie sami kin. Wspierajcie je, a dystrybutorzy muszą być odważni!

Od połowy marca polskie kina walczą jeszcze bardziej zaciekle o widza, niż prawdopodobnie kiedykolwiek wcześniej. Kina studyjne proszą o pomoc i wsparcie ze strony widzów nawet mniejszymi datkami, by mogły przetrwać ten trudny okres, a multipleksy musiały zrezygnować z pojemnych sal, barów i kawiarni.

Niestety, ale i one nie mogą w nieskończoność operować na stracie lub wychodzić na zero. Taka sytuacja mogła utrzymywać się przez tygodnie, ale nie miesiące, szczególnie po zamknięciu kin w początkowej fazie prób zapobiegnięcia rozprzestrzenianiu się wirusa. Obecnie jedna z największych sieci kin jest na skraju bankructwa, a druga oferuje wynajęcie sali na prywatny pokaz za stosunkowo niewielkie pieniądze. Ze Skandynawii płyną do nas słowa rozsądku, którymi jest wezwanie największych dystrybutorów do zaprzestania wstrzymywania premier. Nic mądrzejszego nie zostało chyba ostatnio powiedziane w kontekście kondycji kin w trakcie epidemii.

Na film czy do kina?

Sympatycy osoby z tak zwanym hoplem na punkcie kina to kropla w morzu potencjalnych widzów i klientów. Należę do nich i wiem, jak nieduża część wszystkich moich znajomych najpierw decyduje się na wizytę w kinie, a dopiero później wybiera najciekawszy tytuł z repertuaru. Wszystko po to, by móc wybrać się na seans na dużym ekranie z właściwym nagłośnieniem i w odpowiednich warunkach. O wiele więcej osób podejmuje decyzję o wybraniu się do kina, ponieważ robią to w reakcji na pojawienie się nowości.

Głośnych i dużych filmów nie brakowało w ostatnich latach i to one przede wszystkim gromadziły na salach setki tysięcy i miliony widzów generując przychody. Bez takich tytułów kina pozostają atrakcją dla garstki fanów, którzy są skłonni ponownie obejrzeć ten sam film lub nadrobić klasyk, który przegapili wcześniej. Dlaczego, mając do dyspozycji cały katalog Netfliksa, Prime Video, Apple TV, HBO GO i CANAL+, a także spory telewizor we własnych czterech kątach, ktokolwiek miałby wybierać się do kina i płacić za bilet, skoro obejrzy to samo w domu płacąc (znacznie) mniej?

“Tenet” Christophera Nolana miał być nowym początkiem dla kin, ale jego umiarkowany sukces (pomimo wydłużonej obecności w kinach) spowodował, że branżę sparaliżowało. Nowy Bond “Nie czas umierać”, “Diuna” czy “Wonder Woman” już w tym roku na dużym ekranie pokazywane nie będą, a część wcześniejszych premier odbyła się online – czy to w ramach premium VOD, czy w usługach z abonamentem. Disney postanowiło postawić wszystko na jedną kartę i ostatnio ogłoszona restrukturyzacja firmy ma doprowadzić do ułożenia nowej hierarchii dla nadchodzących projektów. Najwyższy priorytet otrzymują te, które pojawią się na Disney+. To tutaj, w wybranych krajach, debiutowała “Mulan” i to właśnie online pojawi się nowy film “Co w duszy gra” 25 grudnia. W Polsce zapowiedziano premierę kinową tego samego dnia, ale czy sytuacja na to pozwoli…?

Kina zginą bez filmów. Nie ma na co czekać

Zdaniem Asgera Flygare, szefa wytwórni Nordisk Film Cinemas, kina nie będą miały szans na odżyć, jeśli w ich repertuarach nie pojawią się nowe, głośne i wyczekiwane filmy. To one są w stanie spowodować zapełnianie sal, a jeśli ich zabraknie, kina nie będą w stanie funkcjonować dzięki powtórkom lub mniejszym projektom – powtórzę się pisząc, że zdecydowana większość widzów chodzi na film, a nie do kina. Nowy, lokalny film z Madsem Mikkelsenem pt. “Druk” (oryginalny tytuł) poradził sobie lepiej niż inne premiery z ostatnich trzech lat – zobaczyło go 800 tysięcy widzów, pomimo ograniczeń do 70% pojemności na salach. Jak zwraca uwagę, wszystkie filmy oglądano chętniej o 26% w porównaniu do okresu sprzed pandemii. Dodaje też, że ograniczenia dotyczące dostępnych miejsc nie odgrywają takiej roli, bo mało kiedy całe seanse były wyprzedawane, a aż 93,4% pokazów z poprzedniego roku mogłoby się odbyć w aktualnych warunkach bez wpływu na frekwencję w kontekście ograniczeń.

Źródło foto: nordiskfilm

Asger Flygare nawołuje do wspierania kin nowymi filmami i trudno nie przyznać mu racji, skoro za kilka miesięcy Warner Bros., Univsersal, Sony czy Disney mogą nie mieć któregoś dnia gdzie pokazać swoich nowych filmów, których przewidywane zarobki już były skrupulatnie wyliczone i każda z wytwórni tylko czeka na poprawę sytuacji obawiając się niższych wpływów z biletów. Jeśli aktualna sytuacja będzie się pogłębiać, to za pewien czas premiery online będą jedynym wyjściem, a takie okoliczności nie sprzyjają gigantycznym dochodom, więc wydaje mi się, że hybrydowe premiery (skrócone okno pomiędzy premierą w kinie i online) to jedyne na tę chwilę rozwiązanie, które umożliwi części widzów wybrać się do kina, a pozostałym zobaczyć film niedługo później w domowych warunkach.

Prywatny seans w kinie coraz tańszy

A realia są na tyle trudne, że sieć kin AMC w Stanach Zjednoczonych zdecydowała się nawet na wynajmowanie sal na prywatne pokazy w cenie jedynie 99 dolarów. Nie jest oczywiście łatwo przeliczyć siłę nabywczą dolara i złotówki, ale czy za 99 złotych bylibyście skłonni obejrzeć dowolnie wybrany film na dużym ekranie w kinowym fotelu? Muszę przyznać, że taka perspektywa jest dość kusząca i kto wie – być może i polskie kina wezmą pod uwagę tego rodzaju rozwiązanie, jeśli w dalszym ciągu zagraniczni giganci będą zwlekać z premierami największych filmów.

Polskie filmy uratują polskie kina?

Chociaż i one nie muszą okazać się zbawicielami polskich multipleksów, bo frekwencja na “Pętli” okazała się liczniejsza, aniżeli na wcześniejszym filmie Patryka Vegi pt. “Bad Boy”. Dobrze radzi sobie także “25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”, a przed nami “List do M 4” – jak zawsze w okresie świątecznym. Multikino, Cinama City, Helios i kina studyjne z pewnością wyczekują chwili, gdy polskie filmy wzmocnią repertuary, tym bardziej, że frekwencja w ostatni weekend spadła o 30% (po wprowadzeniu nowych restrykcji, stref żółtej i czerwonej).

Box Office’owy Zawrót Głowy na bieżąco monitoruje jak radzą sobie filmy w czasach zarazy i według ich zestawienia najwięcej widzów zobaczyło “25 lat niewinności”- 619 tys. widzów, “Pętlę” – 551 tys. widzów oraz “Scooby-Doo” – ok. 438 tys. widzów. “Tenet” jest dopiero czwarty, zaś pierwszą piątkę zamyka “Mulan”.

Po seansie “Włoskich wakacji” w poprzednich tygodniach i obejrzeniu w ostatni weekend filmu “Trolle 2” w Multikinie mogę jednak napisać jedno: cały czas dostrzegam potrzebę istnienia kin, bo właśnie tam rodzice wybierają się ze swoimi pociechami, to tam spotykają się pary, to właśnie tam można choć na dwie czy trzy godziny odciąć się od zgiełku na zewnątrz i cieszyć się filmem. Dlatego mam nadzieję, że wytwórnie nie będą zwlekać zbyt długo, bo – choć niełatwo mi to napisać – za jakiś czas dla kin może być już za późno.


Przeczytaj więcej na temat filmów:

(481)