„Królowa” od jakiegoś czasu spogląda na nas z wielu billboardów i notek prasowych. Miniserial Netflixa plasuje się w czołówce najchętniej oglądanych. A recenzenci podzielili się dokładnie na tych rozczarowanych produkcją i tych, którzy są nią zachwyceni. Rodzi się pytanie – oglądać czy strata czasu?
- PRZECZYTAJ TAKŻE: HBO Max usuwa produkcje oryginalne, nie będzie kręcić w Polsce! Wielka rewolucja – co zniknie i dlaczego?
Recenzja miniserialu Netflix „Królowa” z Andrzejem Sewerynem. Czy warto go obejrzeć?
Jeśli zdecydujecie się go zobaczyć, to zapomnijcie to, co już o nim usłyszeliście i przeczytaliście. Nie nastawiajcie się i nie oczekujcie. Po prostu obejrzyjcie.
Czteroodcinkowy serial Łukasza Kośmickiego zaczyna się w Paryżu. To tam w eleganckiej pracowni krawieckiej poznajemy Sylwestra Borka. Dowiadujemy się, że jest mistrzem w swoim fachu, że skrojone przez niego na miarę garnitury to synonim szyku i elegancji. Zresztą jak sam Sylwester. Nienaganne maniery, nienaganna prezencja. Pracował na to całe swoje dorosłe życie. Odkąd wyjechał z Polski. Teraz zresztą też wybiera się w podróż. A raczej chce odejść na emeryturę i cieszyć się słońcem i luksusem na południu Europy.
Sylwester ma też drugą twarz – równie elegancką i w tej wersji również jest mistrzem. Wieczorami bowiem pod pseudonimem Loretta występuje jako drag queen. Tworzone przez niego i dla niego widowiska to prawdziwe majstersztyki sztuki estradowej. Jest legendą paryskiego queeru. Ale tu również planuje emeryturę. I wszystko zdawać by się mogło układa się po jego myśli – jest król-em /-ową życia. Niespodziewanie jednak otrzymuje list – różowy, z Polski. Nie chce go, bo tamto życie dawno się skończyło, ale nie daje mu spokoju. I wszystko wywraca się do góry nogami. Okazuje się że w Polsce ma wnuczkę, która napisała z prośbą o pomoc dla swojej chorej matki Wioli – córki, której Sylwester nigdy nie poznał.
I w ten sposób przenosimy się na Dolny Śląsk. Może scenarzyści przesadzili nieco, kontrastując piękne paryskie pejzaże z Polską B, do której bohater przybywa autobusem PKS-u, zamieszkuje w dwugwiazdkowym hotelu, w którym nie potrafią serwować jajka na miękko, a z win do wyboru ma albo słodkie, albo wytrawne. Ale to też jest po coś. Bo nagle widz uświadamia sobie, że to wszystko jednak nie jest mu takie obce, że nawet czuje jakiś sentyment do tej specyficznej siermiężności. No a nasz bohater nie potrafi za bardzo się w tym wszystkim odnaleźć. Wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą. Nagle elegancki, poukładany świat Sylwestra rozsypuje się niczym domek z kart. Pojawia się córka, wnuczka, dawny znajomy. Pojawiają się nowe uczucia i wartości. Pojawiają się problemy, które w dotychczasowym świecie Sylwestra nie istniały. Patrzymy jak dwa różne światy, postaci z różnych bajek uczą się siebie nawzajem. Jak w momencie, gdy Sylwester chce przed córką zrobić coming out następuje dosłowne trzęsienie ziemi. W pobliskiej kopalni dochodzi do wybuchu. Są poszkodowani, są zabici. Górnicy to w większości młodzi mężczyźni, częstokroć mający na utrzymaniu całe rodziny. To jest dramat, który w pierwszej chwili dla Sylwestra jest niezrozumiały. Jak pomóc tym ludziom? Jak w tej sytuacji pomóc wnuczce, dla której okazuje się to również tragedią osobistą?
I od tego momentu wszystko dzieje się szybko. Może rzeczywiście za szybko i w zbyt telegraficznym skrócie. Serial jest wielowątkowy i wieloproblemowy. Te cztery odcinki to za mało, aby móc je zgłębić. Można rzec, że mamy tematy rzucone do dyskusji, do dalszej eksploracji. Co nie zmienia faktu, że widz może czuć niedosyt, bo sceny zmieniają się jak w kalejdoskopie, a akcja jest zbyt ekspresowa, wszystko nagle zaczyna dziać się błyskawicznie.
Serial tak naprawdę nie wnosi nic nowego jeśli chodzi o fabułę czy motywy. Bo wszystko już w kinie było – naprawianie trudnych rodzinnych relacji, powrót po latach, skrucha, wina, wybaczenie, skrywane sekrety, które wychodzą przy okazji, mierzenie się ze stereotypami i uprzedzeniami, zderzenie wielkiego świata z prowincją. Ograne tematy. Ale w „Królowej” otacza to wszystko wyjątkowy, pozytywny klimat, taki trochę właśnie wyidealizowany. Jakby twórcy mówili do widza – „spójrzcie, to jest możliwe, naprawdę tak niewiele potrzeba, by starczyło na tym świecie miejsca dla wszystkich”.
Można się czepiać, że w serialu ważne problemy są tylko zasygnalizowane, by nie powiedzieć potraktowane „po łebkach”. Ich rozwiązanie jest ukazane bardziej życzeniowo niż realnie. Tak jak w bajce – dobro zwycięża, a wszystko kończy się happy endem. Ale trudno uwierzyć, że uprzedzenia czy dyskryminacja ze względu na orientację seksualną, pochodzenie, kolor skóry zniknął w ciągu tygodnia. Ciężko sobie wyobrazić sytuację, w której naprzeciw grupy górników staje czarnoskóry mężczyzna ubrany w obcisłe lateksowa spodnie, biżuteryjne szpilki i tiulową koszulę i zaczyna ich uczyć tańca wykonując kocie ruchy. Tak samo jak mało prawdopodobne jest to, by sytuację polskiego górnictwa uratował jakikolwiek koncert. To co widzimy, jest bardziej tym, co chcielibyśmy widzieć. Bo mimo oczywistych różnic, chcielibyśmy być szanowani, rozumiani i bezpieczni. Bo bez względu na to ile mamy lat, jaki mamy kolor skóry, jaką mamy orientację seksualną i ile mamy na koncie – chcielibyśmy robić to, co lubimy i czerpać z tego satysfakcję. I nawet, a może przede wszystkim, dlatego że jesteśmy inni chcielibyśmy być akceptowani.
Pada w serialu kilka ważnych i mocnych zdań. Jak chociażby to, że orientacja seksualna nie jest zaraźliwa. Czy wyznanie Corentina, że oddałby wszystko za możliwość spotkania z rodziną.
Najlepsze w serialu zdecydowanie są kreacje aktorskie. Andrzej Seweryn, Maria Peszek – tu mamy kunszt mistrzowski. Choć zapewne niektórym trudno wyobrazić sobie odtwórcę ról Zdzisława Beksińskiego, Rejenta Milczka czy prymasa Stefana Wyszyńskiego w cekinowej sukni, blond peruce i sztucznych rzęsach, to choćby właśnie dlatego warto ten serial zobaczyć. Dawno nie widziana na szklanym ekranie Maria Peszek cudownie odnajduje się w roli przechodzącej metamorfozę córki. – Jak bardzo homofobiczna jest twoja córka – pyta Sylwestra jego przyjaciel Corentin. No właśnie ona nie jest, ale z trudem oswaja myśli – najpierw, że ma ojca, potem, że nie jest to taki tradycyjny ojciec.
Na uwagę zasługuje grająca Izę, wnuczkę Sylwestra Julia Chętnicka. Wnosi do serialu ogromną naturalność i urok. Nawet w trudnych momentach jej postać jest niesamowicie pozytywna. W życiu kieruje się miłością. W ogóle w serialu miłość podkreślona jest jako moc sprawcza i jednocząca. No i jest jeszcze Kova Rea, jako Corentin, muzyk, który świetnie odnalazł się w klimacie tej produkcji. Moment jego wyjścia z autobusu zapamiętamy na długo.
Świetnie dobrana muzyka, scenografia czy charakteryzacja, które są misternie i przemyślanie dopracowane. Oprócz oczywistego wyboru Bonnie Tyler czy Cher, na ścieżce dźwiękowej filmu znalazło się Kombi i jakże miły dla ucha „Wielka dama tańczy sama”.
Reasumując, „Królowa” nie jest dziełem wybitnym i wcale na takowe się nie sili. Ale to film z bardzo pozytywnym przesłaniem, który ogląda się z ogromną przyjemnością. To film, po obejrzeniu którego jest nam dobrze.
VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:
- “Lekomania” na Disney+ – recenzja serialu, o którym mało się mówi w Polsce, a powinno się mówić więcej!
- HBO skasowało swój nowy hit po pierwszym sezonie! Nie zobaczymy kontynuacji w HBO Max
- Wielkie premiery na lipiec w Disney+! Wow – kilkadziesiąt nowości dla każdego, które trzeba zobaczyć!
- 7 nowych kanałów w ofercie serwisu Player! Część nadaje hitowe filmy i seriale – co dodano?
- 6 super nowości na wieczór w HBO Max! Jest kinowy hit i nowy odcinek wielkiego serialu
(473)