Powrót

Recenzja filmu “Misja Stone” na Netflix. To nie jest żaden przełom, a Gal Gadot to za mało

Filmy akcji Netfliksa generują niemałe zainteresowanie. Każda taka premiera opiera się na jednej lub kilku gwiazdach i rozmachu akcji promocyjnej, przez co trudno przegapić nowość. “Misja Stone” nie odbiega od tego schematu. Nie ucieka także szablonowi, z jakiego korzystano kręcąc każdy z tych filmów. Gal Gadot to za mało.

Film akcji “Misja Stone” na Netflix – recenzja

Rachel Stone to podwójna agentka. Na co dzień pracuje w MI6, ale jej druga twarz to jeszcze bardziej tajne misje i operacje, ponieważ należy do zespołu Charter, który generalnie chroni cały świat i broni go przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Właśnie w takiej roli oglądamy Gal Gadot, która dość sprawnie wciela się w wymagającą rolę. Aktorka samodzielnie odgrywa dużą część scen akcji, co po prostu widać, ale robi to z typową dla siebie gracją. Jeśli nie odpowiadała Wam jako Wonder Woman czy The Bishop w “Czerwonej nocie”, to “Misja Stone” nie będzie niczym świeżym ani zaskakującym. Powiela sporą część charakterystycznej dla siebie mimiki i mowy ciała, ale w scenach z humorem wypada nieco bardziej niezręcznie, niż w poprzednich produkcjach, co jest pewną niespodzianką. 

Całość nie okazuje się wcale tak dużą niewiadomą, jak mogłoby się wydawać. Najważniejsze wątki są zarysowane dość topornie, przez co wcale nie wpływa to na widza w konkretny sposób. Trudno mówić tu o poczuciu zagrożenia czy niepewności powodzenia misji, ale to wcale nie oznacza, że seans nie daje frajdy. Jasne, że znajdziemy tu ogrom prozaicznych zagrań i maksymalnie uproszczonych rozwiązań, ale tempo i humor pasują do piątkowego wieczoru, gdy nie oczekujecie od filmu zbyt wiele. Przegapienie jednej czy dwóch scen nie spowoduje też, że pogubicie się w fabule. Chwilę później wszystkie najważniejsze informacje są powtarzane, więc może się nawet wydawać, że z myślą o takim zachowaniu widzów pisano scenariusz. 

Oprócz Gal Gadot w filmie oglądamy m. in. Jamiego Dornana i Matthiasa Schweighöfera, a uwagę na siebie zwracają także Alia Bhatt, Glenn Close, Jing Lusi i Sophie Okonedo. Niektórzy starają się zabłysnąć na ekranie, co może zaważyć na kolejnym angażu, ale nie do przesady, dlatego nie musimy narzekać na nadmierną manierę u kogokolwiek z aktorów. Wyraźnie jednak widać, że ekipa od efektów specjalnych miała pełne ręce roboty, ponieważ liczba scen z greenscreenem i wykorzystaniem CGI jest pokaźna. Wynika to również z poruszanej tematyki (a jakże by inaczej: sztucznej inteligencji i nowoczesnych rozwiązań tego typu), więc było to do przewidzenia, ale chyba mało kto spodziewał się, że tak dobrze to wszystko wypadnie. Oczywiście, że w dużej części scen z łatwością rozpoznacie poprawiane na komputerze ujęcia, ale wcale nie jest to aż tak rażące.

“Misja Stone” nie będzie przełomem, jeśli chodzi o kino akcji Netfliksa i wcale nie zapoczątkuje nowej serii czy franczyzy. Nie będziemy zdumieni, jeśli po premierze filmu zapadnie decyzja o odwołaniu jakichkolwiek planów na sequele czy spin-offy, ponieważ trudno tu dostrzec potencjał na cokolwiek więcej. “Gray Man” mógłby w drugiej odsłonie być choć trochę lepszy, ale w przypadku “Misji Stone” widzowie raczej nie będą mieli czego szukać w ewentualnych kontynuacjach. Powinien to być jasny sygnał dla platformy, że przy zatwierdzaniu i realizacji tego typu projektów, potrzebna jest większa kontrola i wyższe standardy. Tom Harper, twórca m. in “Peaky Blinders”, robił co mógł, ale tym razem to nie wystarczyło. 


Filmy, seriale, VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:

(452)