Powrót

Growe podsumowanie roku 2017. Oczekiwania względem 2018?

Tak dużo konsol, tak mało czasu, tak wiele gier. Mniej więcej w ten sposób można z grubsza podsumować zeszły rok w branży gier wideo. Zapraszam do subiektywnego zestawienia za rok 2017.

Podsumowując rok 2017 muszę zacząć od pewnego wyznania. Gdyby cały wyglądał tak jak moje trzy ostatnie miesiące to poniższe podsumowanie wyglądałoby zgoła inaczej. Jednak z racji tego że mój tryb życia był wcześniej pozbawiony takiej ilości czasu wolnego na granie, powstały pewne deficyty i żałuję że kilku gier nie przeszedłem. Co gorsza, w kilka pożądanych przeze mnie gier nie grałem w ogóle.Także w kwestii gatunków zestaw ten nie jest aż tak różnorodny jak bym chciał. Niemniej jednak pozwoliłem sobie uwzględnić w nim, w osobnej kategorii (poza top 10) pewien tytuł, w który grałem niewiele, ale uważam go (wiem – jestem strasznie odkrywczy) za wartościowy. Oprócz niego wymieniam także kilka pozycji (z którymi obcowałem jedynie na eventach bądź w wersji demo) ale także uważam, że godne są priorytetowego sprawdzenia.

Skompilowałem zatem dla was czysto subiektywną listę. Zapewne nie będzie jakoś wielce odkrywcza i raczej nastawiona jest na tytuły wysokobudżetowe bo tylko z reguły na te miałem w zeszłym roku czas. Oto ona:

Horizon Zero Dawn

Horizon to gra z ogromnym potencjałem ale i zarazem w pewnym stopniu rozczarowująca. Wiem że znaczna część branży piała nad nią z zachwytu w każdym jej aspekcie ale ja podszedłem do tej gry zdroworozsądkowo. Bardzo podobały mi się oprawa graficzna, postać Aloy, mnogość i różnorodność wyposażenia, pomysł na świat przedstawiony i zasiedlające go mechaniczne bestie. Do pewnego czasu polowanie na nie i ogólna wędrówka po świecie sprawia także ogromną frajdę, która przez spory czas stanowi niezwykle świeże przeżycie.

W moim jednak przypadku iluzja gry RPG bardzo szybko prysła, a i zauważyłem pewną hermetyczność, a nawet “korytarzowość” (mam na myśli świat sztywno podzielony na “siatki”) designu w teoretycznie otwartym świecie. W wyniku tego, a także przez to, że Horizon bierze siebie na każdym kroku nadmiernie poważnie, wraz z upływem czasu nieco topniała mi chęć dalszej gry dla samej rozgrywki. Niemniej jednak Horizon jest pozycją wartą doświadczenia i być może dla was będzie pozycją jeszcze bardziej wyjątkową niż dla mnie.

Nasza recenzja tutaj

Mario + Rabbids Battle Kingdom

Mario miewał już wiele interesujących crossoverów, a niezwykle wartościową propozycją w tym temacie był niewątpliwie ubiegłoroczny Mario + Rabbids Kingdom. Przez wielu zwany był też XCOM-em w świecie Mario. Krzyżówka uniwersum Mario i Kurlików to jednak nie tylko przeniesienie najsłynniejszej postaci w historii gier wideo w taktyczny widok izometryczny. To także ciekawe modyfikacje formuły i wstrzyknięcie naleciałości innych gatunków. Dodając takie umiejętności jak atakowanie oponentów w fazie ruchu (poza fazą strzelania), czy też drużynowego skakania aby wspiąć się na wzniesienia, w interesujący sposób zmieniają dynamikę rozgrywki.

Ponadto w grze znajdują się także elementy Metroidvanii, czyli zdobywamy kluczowe przedmioty czy zdolności, aby później móc wracać się do poprzednio zablokowanych fragmentów mapy. Poza tym, humorystyczny i ironiczny ton, który wypełnia grę po brzegi sprawia, że nie jest to wyłącznie proceduralna rozwałka w jednej strefie walki za drugą, lecz produkt ze swoją unikatową duszą.

Star Wars Battlefront 2

Być może umieszczenie tej pozycji w moim Top 10 wyda się cokolwiek kontrowersyjne ale nic na to nie poradzę, że gra naprawdę mi się podobała. No dobra, może nie porcja dla pojedynczego gracza która była w najlepszym przypadku przyzwoita ale tryb multiplayer naprawdę mnie wciągnął. Byłem zauroczony różnorodnością, ilością zawartości oraz liczbą trybów i ogólnie w bardzo umiejętny sposób przekształcił formułę poprzedniczki. Chociaż trzeba też dodać, że singiel był znacznie lepszy niż w BF1 (najlepsze elementy to latanie X-Wingami, wstawki oraz aktorstwo Janiny Gavankar).

Dodam jeszcze, że naprawdę nie przepadałem za Battlefront z 2015 roku, w zasadzie w żadnym aspekcie, począwszy od prostej rozgrywki, systemu zdobywanych kart przez sterowanie pojazdami po mizerną zawartość. Natomiast tutaj świetny model latania pojazdami, bardzo przyjemny tryb Heroes versus Villains i bardzo dobre poczucie spełnienia się swojej roli w drużynowej rozgrywce sprawiają, że ma się ochotę spędzać tam długie godziny. Trybów jest tyle, że nawet nie dysponując dużą ilością czasu, każdy może dla siebie coś znaleźć i odczuć satysfakcję nawet z krótszych potyczek.

Nasza recenzja tutaj

Prey

Prey był grą, którą określiłbym jako pozytywnie archaiczna, niczym wręcz wyjęta z kapsuły czasu z roku 1999 i polana “Bioshockowym” sosem.

Jest to bardzo interesujące połączenie strzelaniny, skradanki, gry RPG i swobodnej eksploracji z ciekawym klimatem i dojrzałym tonem opowieści. Prey ma bardzo wiele oblicz, a to dzięki temu, że na rozgrywkę składają się urozmaicone obszary, w tym segmenty z nieważkością, a także w otwartej przestrzeni kosmicznej. Grę przepełnia aura tajemniczości, a nowi rodzaje przeciwników wprawiają w co najmniej zaciekawienie, zwłaszcza że ich właściwości nie są nigdy wyjaśnione w żaden fabularny sposób, tylko dowiadujemy się wszystkiego na własnej skórze.

Z drugiej strony nieco rozczarowałem się w kwestii interakcji z postaciami pierwszoplanowymi, a niektóre pomniejsze wątki z mniej prominentnymi członkami ekipy stacji kosmicznej Talos były znacznie bardziej interesujące. Nie byłem też fanem tak dużej ilości niuansów fabularnych w logach i mailach, których naprawdę nie miałem ochoty czytać. Osobiście wolę gdy gry korzystają z mocnych stron tego medium, a nie starają się być czymś zgoła innym, bo wtedy psuje to ich spójność. Z drugiej strony mamy tutaj kilka sytuacji kiedy nasz wybór ma znaczenie, ostateczny zwrot fabularny jest dosyć niespodziewany i dosyć dużo dodaje grze jako całości. Szkoda tylko, że gra najwyraźniej nie odniosła komercyjnego sukcesu choćby nawet na miarę Dishonored pomimo że pochodzi od tego samego studia.

Call of Duty WWII

Najnowsze Call of Duty powraca po niemal dekadzie do tematyki II Wojny Światowej. COD WWII to gra kompletna, która co prawda nie odkrywa na nowo Ameryki ale pewne zmiany mechaniki gry dobrze wpłynęły na dynamikę rozgrywki. Mowa tutaj o ograniczeniu sprintu oraz konieczności używania apteczek. Dzięki tym dwóm aspektom bardziej liczymy się z naszym życiem i zupełnie inaczej podchodzimy do poszczególnych starć. Od strony fabularnej, kładzie nacisk na dynamiczne relacje między głównymi postaciami i nadaje im głębi. Bohaterowie wydają się wiarygodni i wielowymiarowi – na tyle na ile oczywiście można ich nakreślić w ramach kampanii. Bardzo przypadła mi do gustu historia opowiedziana w grze – zarówno jej ton, jak i przebieg. Misje skradankowe jako agentka francuskiego Ruchu Oporu z brutalną konfrontacją z jednym z nazistowskich pułkowników szczególnie zapadła mi w pamięć.

Tarcia pomiędzy porucznikiem Turnerem a sierżantem Piersonem przypominały film Pluton. Także tryb wieloosobowy zasługuje na uznanie, tak moduły rywalizacyjne jak i co-op Nazi Zombies. Pewnego rodzaju zmiany które zostały tutaj wprowadzone powinny przypaść do gustu, nawet nowicjuszom i osobom, które stroniły do tej pory od COD-ów. COD WWII także robi bardzo dobry użytek z HDR i wygląda całkiem dobrze w natywnym 4K na Xbox One X (oprócz efektów dymu oraz głębi pola widzenia).

Nasza recenzja tutaj

Cuphead

Cuphead to gra o wielu obliczach. Z jednej strony, już od kilku lat kusiła swoją bardzo specyficzną oprawą graficzną nawiązującą do kreskówek z lat 30. XX wieku. Z drugiej zaś jest to tytuł który może się na początku wydawać nieludzko trudny. Ja sam przez jakiś czas myślałem o tej grze jako o pewnego rodzaju duchowym następcy Ghosts & Goblins. Przy czym tego typu porównanie nie byłoby do końca trafne, pomimo, że pewne fundamenty designu się zgadzają. Mimo wszystko, poziom trudności w tej grze jest fair. Im śmielej pokonujemy plansze i przełamujemy wewnętrzne bariery, tym jednak bardziej odkrywamy że schemat pojawiania się wrogów jest bardziej łaskawy.

Cuphead bardzo cenię nie tylko za oprawę audiowizualną lecz także za specyficzny urok. Wynika on tak z inwencji przeróżnych stadiów bossów z którymi walczymy, ale i też z konstrukcji samego świata i poczucia humoru którym jest przepełniony. Jest to gra w równym stopniu zręcznościowa co intelektualna, chociaż na początku może się tak nie wydawać. Pomimo swojego statusu gry niezależnej (choć finansowanej przez Microsoft) jest to tytuł, który można spokojnie zestawiać ramię w ramię z pozycjami wysokobudżetowymi.

Nasza recenzja tutaj

PUBG

Wiem że w swoim obecnym stanie tytuł ten to niezwykle kontrowersyjna pozycja na tej liście ale skłamałbym gdybym powiedział że gra nie zrobiła na mnie ogromnego wrażenia. Pewnie, nadal są tutaj pewnego rodzaju niedociągnięcia techniczne a gra jest nadal w fazie wczesnego dostępu i prawdopodobnie w swojej poprawnej wersji ukaże się nie szybciej niż za kilka miesięcy. Cóż jednak z tego, skoro pomimo swojej szorstkiej fasady skrywa pod nią fascynujący rodzaje rozgrywki niespotykane do tej pory na konsolach. Liczy się orientacja w terenie, w którym jesteśmy w pełni zanurzeni, nie ma żadnej muzyki ani fiksacji na zdobywanie jakichś leveli czy punktów doświadczenia. Nie ma automatycznego namierzania, a współpraca drużynowa to coś zupełnie innego niż Battlefield czy Battlefront. Potencjał na losowość scenariuszy jest w zasadzie tutaj nieskończony.

Jest takie znane powiedzenie o popularności, w którym występują muchy i coś jeszcze. Jednak tutaj w tym przypadku zupełnie moim zdaniem ono nie pasuje. Niech da do myślenia sam fakt, że wszystko o co ostatecznie walczymy to nowe ciuszki, a jednak do gry regularnie wraca więcej osób niż do Battlefielda i Call of Duty razem wziętych na wszystkich platformach… PUBG właśnie daje branży niesamowitą nadzieję, że zacznie doceniać znacznie mniej typowe i bardziej randomowe formy rozgrywki, nastawione na chaos wynikający z interakcji ogromnej ilości graczy.

Nasza recenzja tutaj

Wolfenstein 2: The New Colossus

Nie od dziś wiadomo, że firma Bethesda jest pewnego rodzaju białym rycerzem gier single player. Nie inaczej jest w przypadku nowego Wolfensteina. Co prawda moje oczekiwania były jeszcze wyższe, ale gra szwedzkiego studia Machine Games to i tak ścisła czołówka 2017. Chociaż gra jest krótsza niż poprzedniczka i mniej w niej jest czystego gameplayu, to reżyseria i ogólna jakość produkcji od strony technicznej znacznie się podniosły.

Mocną stroną Wolfensteina 2 jest to, że w zasadzie każdy ze stylów rozgrywki – czy to taktyczny czy to brutalny szturm “in your face” czy też skradankowy – ma swoje uzasadnienie i rację bytu. Nic też nie stoi na przeszkodzie aby włączyć wszystkie trzy ze sobą jednocześnie. Tak jak Doom, jest to gra w rodzaju “kto stoi ten ginie” – oczywiście tam, gdzie mamy do czynienia z segmentami akcji, bo nie tylko takie w tym tytule występują. Moim ulubionym poziomem jest chyba Wenus, które przesiąknięte jest wręcz mroczną i artystyczną atmosferą. Jednocześnie wiąże się z scenami z Adolfem Hitlerem. W mniej dojrzałej grze byłyby wyłącznie jakąś tam mniej lub bardziej inteligentną parodią, lecz tutaj były one nie tylko przesiąknięte czarnym humorem lecz także przerażające.

Ogólnie gra stanowi niesamowicie inteligentny komentarz socjopolityczny, który jest świetną aluzją do obecnych czasów, a postaci w grze są jeszcze bardziej że sobą zżyte, a ich wątki są konsekwentnie rozbudowane, chociaż z racji większej liczby sprzymierzeńców, niewiele z nich jest eksplorowanych w równym stopniu. Ma się tutaj wrażenie, że – owszem – Blazkowicz jest bardzo ważny ale generalnie całość działań Ruchu Oporu jest wysiłkiem że wszech miar drużynowym. Szkoda tylko, że ostatecznie gra nie jest tak długa jakby się to początkowo mogło wydawać. Mimo wszystko jest to “lektura” wręcz obowiązkowa.

Shadow of War

To gra, która z początku na pierwszy rzut oka nie wydawała się ekscytująca. Jednak po przejściu prologu gdy odkrył się w wachlarz nowych możliwości nowego, rozbudowanego systemu Nemesis, gra wręcz zauroczyła mnie swoim spektrum możliwości rozgrywki. Jest to tytuł kompletny, z niesamowitą ilością zawartości, ciekawym podejściem do świata symulowanego, z całym bogactwem wzajemnych zależności. W zasadzie jest większa i bardziej rozbudowana od poprzedniczki pod każdym względem – także fabularnie, gdyż jak wiecie historia była w jedynce bardzo szczątkowa (co niekoniecznie było akurat wadą).

W bardzo ciekawy sposób rozbudowano drzewo rozwoju postaci i sprawiono, że inwestowanie w wiele umiejętności ma sens. Każda z nich bowiem ma wiele swoich wariacji, które możemy dopasować do swoich potrzeb. Poza tym samo budowanie własnych armii jest niesamowicie fajne. Owszem, ma to także swoje mniej przyjemne elementy bo musimy uważać ciągle na takie rzeczy, jak zdradę. Generalnie jednak gdy ogarniemy pewne podstawy, jest z tego mega fun. Oprócz tego także system ekwipunku skłania nas ku eksperymentowaniu. Dzieje się tak dlatego, że każdy z elementów wyposażenia można jeszcze dodatkowo usprawnić poprzez wykonanie powiązanego zadania specjalnego. Wszystko to świetnie motywuje i urozmaica rozgrywkę.

Same z kolei walki czy zdobywanie twierdz poraża wręcz skalą, szczególnie w połączeniu ze świetną animacją, która wygląda spektakularnie w starciu z wieloma przeciwnikami jednocześnie. Oprócz tego, jeśli chodzi o szatę graficzną to jest to jedna z najlepszych gier, która świetnie wykorzystuje moc Xbox One X wraz z natywnym 4K oraz pecetowymi teksturami.

Assassin’s Creed Origins

Nigdy nie spodziewałem się, że gra z serii która kiedyś swego czasu bardzo mnie znużyła, okaże się zarazem moim ulubionym tytułem z poprzedniego roku. Origins, poza Black Flag, to jedyny Assassin, którego ukończyłem. Moim zdaniem Origins wyznacza wręcz nowe standardy jakości otwartego świata w grach akcji TPP AD 2017. Swego czasu, jeszcze nie tak dawno, był to Wiedźmin, a tym razem produkcja Ubisoftu. Cały świat, nie dość, że organicznie stworzony i naturalnie zasiedlony różnymi zwierzętami, bandytami i innymi NPC-ami, to jeszcze nie ma w nim żadnych sztucznych barier. Przy okazji jest istną wizualną ucztą dla oczu, wraz ze świetną implementacją HDR-u, jak i pieczołowicie odwzorowanymi niuansami ówczesnej architektury i przeróżnego wzornictwa, o miastach tryskających życiem nie wspominając.

Gra nie kładzie nadmiernej uwagi na fabułę (jednocześnie nie spychając jej na zupełny margines) ani nie odrywa gracza tak często jak poprzednie odsłony, gdyż przerywniki poza Animusem są bardzo sporadyczne i trwają niezwykle krótko. Ubisoft w Origins mocno postawił na aspekty quasi-RPG, urozmaicone drzewka umiejętności (spośród których nieustannie mamy jakiś użytek, a więc i motywację, by “levelować”) oraz różnorodność ekwipunku, która zachęca nas do ciągłego eksperymentowania.

Origins angażuje gracza od początku do końca między innymi przez bardzo dobre umotywowanie gracza i sprawia, że eksploracja jest sowicie wynagradzana. Produkcja Ubisoftu to gra kompletna pod każdym względem, także graficzny i designerski (pod kątem realizacji otwartego świata) punkt odniesienia w sandboxowych grach.

Nasza recenzja tutaj

Gry, w które grałem niewiele ale czuję, że powinny być na szczycie:

The Legend of Zelda: Breath of the Wild

Nintendo Switch wszedł w moje posiadanie dopiero pod koniec roku, a więc nie miałem zbyt wiele czasu by nadrobić zaległości, niemniej jednak trudno nie uwzględnić tak monumentalnej gry jak zeszłoroczna odsłona The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Seria Zelda zapoczątkowała wiele trendów w historii gier wideo, a wygląda na to, że Breath of the Wild w bardzo udany sposób redefiniuje tożsamość marki pośród zalewu współczesnych gier sandboksowych typu Skyrim, Wiedźmin 3 czy też Horizon: Zero Dawn.

Niestety sama świadomość tego, że potrzebowałbym kilku tuzinów godzin sukcesywnej rozgrywki aby zakończyć przygodę, przy wiecznym niedoczasie, jest przytłaczająca. Z kolei moje momenty na przerwy w trakcie dnia (poza czasem wolnym) są zbyt krótkie, by satysfakcjonująco grać korzystając ze Switcha w trybie przenośnym. Jestem jednak pewien, że po uprzątnięciu zaległości (niekoniecznie też growych), będę w stanie poświęcić należytą ilość czasu Zeldzie, a wierzę, że ta odwdzięczy mi się z nawiązką.

Gry, w które żałuję, że nie zagrałem:

The Evil Within 2

Z The Evil Within 2 miałem jedynie styczność w trakcie targów Warsaw Games Week, gdzie miałem okazję ograć co nieco wersji z PS4. Nie mogłem nie zauważyć dość znaczącej zmiany perspektywy rozgrywki, z elementami otwartego świata, wyborami fabularnymi oraz zaawansowanym elementem craftingu i zbieractwa. Oczywiście już dekadę temu Alone in the Dark próbował wstrzyknąć survival horror w takie ramy, ale tamta produkcja była obarczona mocnymi deficytami technicznymi. W sumie to wersja na podstawowy model PS4 wtedy także nie radziła sobie zbytnio dobrze z grą (choć z tego co wiem, teraz jest lepiej), ale widziałem też troszkę edycji z Xbox One X w akcji. Byłem pod wrażeniem i uważam, że może być to jeden z najbardziej niedocenianych i przeoczonych tytułów ubiegłego roku.

Jedynka była pełna intrygujących konceptów, miała fajny klimat choć sama fabuła w sobie była niezbyt wyszukana. W dwójce wyczuwam potencjał na naprawienie wszystkich niedoskonałości oryginału i odnalezienie konsekwentnego, w pełni samoświadomego tonu.

Resident Evil 7

Alien: Isolation to gra, którą uważam po dziś dzień za jedną z najlepszych w obecnej generacji. Z drugiej strony Resident Evil to seria, która zdefiniowała moje przednastoletnie lata, już 20 lat temu. W teorii więc Resident Evil 7 powinien być grą idealną dla mnie. Niestety także nie miałem okazji zagrać w pełną wersję, chociaż miałem styczność z demem. Doceniam jednak drastyczną odmianę formuły serii, która popadła w kompletny kryzys tożsamości i szczerze mówiąc już od części czwartej nie zrobiła na mnie zbytniego wrażenia (poza całkiem niezłym Revelations).

Drastyczna zmiana konwencji była jak najbardziej tutaj konieczna, wskazana i potrzebna, a to kreatywne ryzyko na dodatek opłaciło się ze strony komercyjnej. Żałuję jedynie, że nie mogę umieścić gry w moim top 10 gdyż po prostu poza wersją demonstracyjną w nią nie grałem. Okupuje jednak sam szczyt mojej kupki wstydu, która przede mną czeka.

Nier Automata

Platinum Games jest jednym ze studiów które (przynajmniej do pewnego czasu) niesamowicie ceniłem. Czekałem na Scalebound z wypiekami na twarzy i z racji skali tamtego projektu (największy tytuł nad którym pracowali), spodziewałbym się, że to właśnie on będzie tym większym, bardziej rozchwytywanym. Tak jednak się nie stało, projekt skasowano, a mniej do tamtej pory reklamowane Nier: Automata, stało się niespodziewanym hitem i jedną z najwyżej ocenianych produkcji w tamtym roku. Co więcej, poszła za tym naprawdę dobra sprzedaż (pomimo zablokowania tej gry na PC w Azji) co pokazuje, że bardzo charakterystyczne gry dla specyficznego odbiorcy mogą sobie radzić także dobrze na listach bestsellerów, nawet jeśli nie mają żadnego elementu wieloosobowego.

Tak czy inaczej, lubię gry akcji, a Metal Gear Rising Revengeance czy Bayonetta już wcześniej pokazały maestrię Platinum w tej dziedzinie. Kiedy połączymy do tego elementy RPG oraz konstrukcję fabularną, która rozwija się i rzuca światło na nowe elementy przy każdej ponownej próbie przejścia, mamy niewątpliwie do czynienia z tytułem co najmniej intrygującym. Nie mogę się doczekać kiedy będzie mi dane zweryfikować prawdziwość tych wszystkich “ochów” i “achów” własnym aparatem poznawczym ; )

Nioh

W Nioh grałem dosłownie parę minut na jednym z gamingowych eventów. Generalnie jestem fanem zarówno dorobku Team Ninja, jak i konwencji Soulsborne. Z tego co mi się wydaje, Nioh jest grą z nieco inną dynamiką, ale niemniej ciekawą otoczką i z wielką chęcią chciałbym ją nadrobić.

Poza tym, nie sposób podsumowując miniony rok nie przedstawić swoich oczekiwań na ten nowy, a w zasadzie obecny już rok.

Najbardziej wyczekiwane gry:

W zasadzie to czekam na każdą większą produkcję, którą każda z konsol ma do zaoferowania, w tym God of War, Days Gone, Detroit: Become Human, nowego Kirby’ego, remake Donkey Konga, State of Decay 2, itd. Mimo wszystko w zasadzie nie powiedziałbym, że stopień mojego wyczekiwania góruje w jednym przypadku nad innymi.

Jeśli miałbym uściślić to wszystko do rangi jakiejś listy, to składałaby się wyłącznie z trzech pozycji:

Sea of Thieves

Chyba bieżący sukces bety, w tym także na PC, sam mówi za siebie. Sea of Thieves ma potencjał stać się największym powiewem świeżego powietrza od czasu PUBG, a jednocześnie kompletnie z nim nie rywalizując ani tak naprawdę z niczym innym. Nisza, którą toruje sobie kooperacyjny symulator piratów od Rare jest unikatowa i może być to remedium na wszystkie dotychczasowe gry typu sandbox, jak i nadmiernie skupione na statystykach i wynagradzaniu wymiernego sukcesu gry multiplayer.

Metro Exodus

Byłem kupiony od pierwszej sekundy na E3. Perfekcyjny mariaż starannie dobranej muzyki i obrazu w montażu będącym skupiskiem nieustającej, klimatycznej akcji zahipnotyzował mnie totalnie. Poprzednie produkcje z tego uniwersum były niezwykle interesujące i odmienne. Mam też wrażenie, że z racji swojej liniowości, miały nieco ograniczone ambicje. Tym razem wydaje się, że twórcy pójdą w stronę bardziej organicznego świata. Przy okazji wstrzykną w niego dużą dawkę organicznie rozwijającej się rozgrywki z elementem losowym.

Niekoniecznie będzie to oznaczało rozrośnięcie się świata do skali Wiedźmina, Origins czy Skyrima, ale na pewno sama struktura gry ulegnie zmianie. A taki fascynujący temat jak postapokalipsa, szczególnie okiem ukraińskich deweloperów zasługuje na eksplorację w bogatym, szczegółowym świecie,. Mam nadzieję, że będzie dużo potencjału na wplecenie wschodniego mistycyzmu, jak i bogatej, niejednoznacznej moralności. Spodziewam się też, że na najpotężniejszych wersjach konsol, a szczególnie na Xbox One X, będzie to prawdziwy majstersztyk graficzny.

Red Dead Redemption 2

Co prawda nie miałem jedynki za najwybitniejszą grę swojego gatunku i w momencie premiery się od niej odbiłem, ale późne nadrobienie tematu w 2014 roku zdecydowanie odmieniło moje postrzeganie tej produkcji i być może nawet całego Rockstara.

Niewiele jest gier, które pomimo takiego przepastnego pustkowia, które często przez bardzo długi okres czasu przemierzamy w samotności, dają poczucie takiego zaangażowania. Taka była właśnie część poprzednia. Poszczególne misje były bardzo intrygujące gdyż miały za każdym razem mocny aspekt fabularny. Zadań pobocznych nie brakowało, ale nie przesadzono także z ich ilością. Osobiście nie czułem się przytłoczony ani zobligowany do tego, aby bezmyślnie odfajkowywać wszystko co popadnie, by następnie znudzić się i nigdy nie wrócić. Sam John Marston to świetny protagonista, który jest interesującym zbiorem sprzeczności. Na pierwszy rzut oka szorstki, ale pod spodem złożony i skomplikowany. Nie jest definitywnie typem białego rycerza, a zarazem jego przeszłość skrywa pewną tajemnicę. Odkrywamy ją stopniowo gdy Marston wchodzi w interakcje z innymi postaciami w przeciągu gry.

Nie widzieliśmy nadal zbyt wiele materiałów z samej rozgrywki. Zważywszy jednak na reputację Rockstar i nieprzerwane pasmo ich sukcesów, możemy mówić o pewniaku. Prawdopodobnie będzie to też najbardziej oszałamiająca technicznie gra tego roku.

A wam które gry z minionego roku przypadły do gustu? Na które pozycje z 2018 czekacie najbardziej?

(5633)