Powrót

Recenzujemy “Beetlejuice Beetlejuice”! To musiało się udać, prawda?

Powrotów nigdy dość, można by rzec, patrząc na mnogość sequeli wielkich marek. “Beetlejuice Beetlejuice” zabiera nas z powrotem do Winter River, duża część oryginalnej obsady ponownie gościła na planie, a Tim Burton znów reżyserował. To musiało się udać, prawda?

Nowy film “Beetlejuice Beetlejuice” – nasza recenzja!

O niektóre kontynuacje fani i widzowie nawet nie proszą, ponieważ wieloletnie hity są na tyle dobre i opowiadają tak dobrze swoje historie, że nie widać zbyt dużego sensu na pisanie dalszych losów ulubionych postaci. “Sok z Żuka”, czyli znany na całym świecie “Beetlejuice” jest właśnie przykładem takiego filmu, bo chyba nikomu nie przychodziło do głowy, że ktokolwiek zdecyduje się na napisanie i nakręcenie drugiej części. “Beetlejuice Beetlejuice” stał się jednak faktem, a w obsadzie ponownie znaleźli się Michael Keaton, Winona Ryder i Catherine O’Hara. Dołączyła do nich Jenna Ortega, która po występie w “Wendesday” wydawała się idealną kandydatką do takiej roli. Jej współpraca z Timem Burtonem na pewno będzie trwała jeszcze wiele lat.

“Beetlejuice Beetlejuice” skupia się właśnie na postaci Ortegi, Astrid Deetz, która traci ojca i wplątuje się w bardzo nieciekawą historię z nowo poznanym chłopakiem. Jednocześnie pewne kłopoty ma też jej matka, Lydia, która mimo wszystko wyszła całkiem nieźle będąc medium. Ba, nawet Delia Deetz radzi sobie całkiem w porządku, mimo że jej angaż w sztukę i rzeźby wcale nie są takimi sukcesami, jak mogłoby się jej wydawać. Scenariusz filmu stara się te wszystkie wątki połączyć z jeszcze jednym: ściagającą Beetlejuice’a byłą partnerką (Monica Bellucci). A i są jeszcze Wolf Jackson grany przez Willema Dafoe i woźny Danny’ego DeVito! Sporo!

I właśnie ten przesyt postaci oraz wątków sprawia, że choć “Beetlejuice Beetlejuice” wydaje się być pełen akcji i ciekawych wątków, to jednak nie jest w stanie do końca zaangażować widza. Żaden z bohaterów nie jest w centrum zdarzeń, na zmianę śledzimy losy wszystkich i choć one dość ciekawie się przeplatają, to jednak cały czas czuć, że czegoś tu zabrakło. A przecież nie wspomnieliśmy nawet o Rorym, partnerze Lydii, którego zagrał Justin Theroux. Wydaje się, że całość mogłaby posłużyć nawet za mini-serię z trzema odcinkami, gdzie każdy z nich skupiałby się na kimś innym: Beetlejuice’ie, Lydii i Astrid, by móc lepiej, pełniej, ciekawiej opowiedzieć ich historie. Zamiast tego wyszedł… “koszmarek”, w którym znajduje się nawet zrealizowana w technice stopklatkowej scena ze śmiercią postaci Charlesa Deetza (Jeffrey Jones), który nie dołączył do obsady sequela.

Realizacyjnie i technicznie “Beetlejuice Beetlejuice” wypada jednak bajecznie, a tytułowy bohater ponownie robi znakomito-straszne wrażenie. Całość kontynuuje wcześniej napoczęte trendy, ale sporo elementów zrealizowano też za pomocą CGI, zamiast makiet i nakładanego obrazu (wizyta na księżycu Saturna wypada o niebo, niebo lepiej). Ponownie wizyty w ulubionych lokalizacjach dają sporą dawkę nostalgii i choć wydźwięk filmu jest bardziej… rozrywkowy, to czuć, że jest to kontynuacja “Soku z Żuka”.

Czy jest tu obecny duch wcześniejszego filmu? W naszej ocenie nie, ponieważ “Beetlejuice Beetlejuice” wydaje się być bardziej produktem, niż filmem zrealizowanym z misją opowiedzenia konkretnej historii. Brak rodziny Maitlandów powoduje, że brakuje teraz równowagi dla postaci zaangażowanych w pozagrobowe wydarzenia i wszystko dzieje się z ich perspektywy. Pojawia się tu mnóstwo easter eggów i nawiązań do “Beetlejuice’a”, ale jeśli mielibyśmy jeszcze raz zobaczyć którykolwiek z tych filmów, to na pewno byłaby to produkcja z 1988 roku, a nie tegoroczna kontynuacja. Jeśli filmów jeszcze nie widzieliście, to zalecamy zobaczyć najpierw “Sok z Żuka”. Na podobnym poziomie pozostał tylko Michael Keaton i jego postać, reszta nie dorównuje oryginałowi.


Filmy, seriale i serwisy VoD – przeczytaj więcej:

(89)