“Skarb narodów” to jedna z najciekawszych marek Disney’a, ponieważ zakusy na nakręcenie trzeciego filmu z Nicolasem Cage’em były obiektem plotek przez lata, a ostatecznie nic z tego nie wynikło. Gigant postanowił więc pójść w innym kierunku i zdecydował się na wykorzystanie franczyzy w znany dla siebie sposób: postawił na serial dla Disney+. Czy zupełnie nowa obsada okraszona znanymi postaciami wystarczyła, żeby “Skarb narodów: Na skraju historii” można było nazwać sequelem na miarę oryginału?
Seriale na Disney+ – “Skarb Narodów: Na skraju historii” – recenzja
Porównywanie “Skarbu narodów” do “Indiany Jonesa” może nie będzie sprawiedliwe, ale przy obydwu produkcjach zastosowano całkowicie inne podejście. Ten drugi tytuł wraca z wielkim rozmachem na duży ekran do kin wokół globu i to z najważniejszą gwiazdą w obsadzie, bo namówiono na jeszcze jedną przygodę Harrisona Forda. W przypadku Nicolasa Cage’a sytuacja była o tyle trudna, że aktor sam wykreślił się ze wszystkich ważnych projektów, a obecnie Disney prawdopodobnie w ogóle nie było już zainteresowane współpracą z nim. Pewności nie mamy, ale skoro nawet przy obecnej, czyli dość pozytywnej atmosferze wokół aktora, nie udało się dopiąć szczegółów kontraktu, to któraś ze stron była ewidentnie niezainteresowana ponownymi wspólnymi działaniami. Disney wybrało więc inną ścieżkę i przygotowało serial z dwudziestoparolatkami. Nowa obsada, nowa historia, ale czy to nadal “Skarb narodów”?
Dwa pierwsze odcinki serialu serwują nam niemałą dawkę emocji i akcji, a wszystko to rozpoczyna się już na samym początku. Zarys intrygi i tajemnicy, wprowadzenie nowych postaci oraz nakreślenie łuków fabularnych rozgrywa się już na samym początku. Wiemy, czego dotyczyć będzie wielka tajemnica i poszukiwanie skarbów, a także kim jest główna bohaterka. Jess Valenzuela nie zna całej prawdy o swoim ojcu, ale to tylko dla jej bezpieczeństwa i dobra. Matce udało się uciec, ale dziewczyna musi radzić sobie w dorosłym życiu polegając na przyjaciołach i współlokatorach. To zgrana paczka i nawet na co dzień lubują się w aktywnościach, które przypominają poszukiwanie skarbów, ale nie spodziewali się, że czeka ich taka przygoda.
Serial “Skarb narodów: Na skraju historii” szybko nabiera tempa, nie brakuje tu humoru i dynamicznych scen. To wszystko, co sprawiło że filmy z serii były takimi sukcesami, ale na tym lista plusów się nie kończyła. To postacie decydowały o tym, że “Skarb narodów” budził tak pozytywne emocje. I w serialu powraca jedna z kluczowych postaci, czyli Riley Poole (Justin Bartha), a oprócz niego Sadusky grany przez Harvey’a Keitela. Producenci sięgnęli po nie lada nazwisko wybierając czarny charakter, bo po drugiej stronie barykady naszej grupki znajduje się Billie Pearce, którą gra Catherine Zeta-Jones. Nadaje ona smaczku i pikantności serialowi, wnosi bardzo dużo doświadczenia do tego projektu, ale to wcale nie oznacza, że musiała się wyjątkowo wykazać przed kamerą. Ma kilka swoich momentów, ale na jej barkach nie spoczywał ciężar pociągnięcia tego serialu. Czwórka młodych aktorów wypada naprawdę korzystnie, choć momentami całość bywa zbyt… młodzieżowa? Serial ma najwyraźniej za zadanie przyciągnąć przed ekranu młodszych widzów, ale celem nie jest chyba zainteresowanie ich całą marką. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by obejrzenie tego serialu mogło przekonać kogokolwiek do sięgnięcia po filmy.
Problemem jest wręcz przepaść, pomiędzy tonem produkcji. Być może Nicolas Cage i Diane Kruger zachowywali się chwilami jak nastolatkowie, ale cała produkcja była lepiej wyważona. Serial “Skarb narodów: Na skraju historii” jest jeszcze lżejszy i mniej zobowiązujący w odbiorze, a także brakuje tu tej iskry, która sprawiła, że niemal mogliśmy uwierzyć w historie opowiadane przez poszukiwaczy skarbów w filmach. Podzielona na odcinki historia nie przemawia w ten sposób do widza, lecz próbuje być lżejszą rozrywką. Być może to czasy się zmieniły i format tej historii też musiał ulec zmianie, ale trudno nie odnieść wrażenia, że do całości zastosowano bardzo generyczne nastawienia i nie czuć tu prawdziwego ducha “Skarbu narodów”, lecz skrawki tej magii, która sprawiła, że filmy aż chce się oglądać ponownie. Chemia pomiędzy głównymi bohaterami jest bardzo… niedojrzała, a łączące ich relacje i potencjalne związki czasami rujnują atmosferę.
Pod względem technicznym serial wypada dość korzystnie, ponieważ efekty specjalne zazwyczaj nie rażą w oczy. Czasami widać po nich ich telewizyjność, ale na całe szczęście nie ma tego tak dużo, by można było mówić o poważnych wadach. Trevor Rabin wrócił jako kompozytor, ale to nie jest tak samo dobra i świeża ścieżka muzyczna, jak ta z 2004 roku. Trudno określić, co dokładnie tu nie zagrało, ale żaden ze składników serialu nie był w stanie połączyć się z innymi, by w efekcie powstał serial w pewnym sensie będący w stanie oczarować widza. Czy marce przybędzie fanów? Raczej nie. Jeśli ktoś miałby ochotę obejrzeć “Skarb narodów”, to lepiej poświęcić czas na starsze filmy.
Filmy, seriale, VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:
- Co obejrzeć w weekend? 12 super premier na Netflix! Lista nowości
- HBO Max ujawnia filmy i seriale na koniec roku – wielkie hity, już dziś giga premiera!
- Super nowości na weekend na Netflix! Wielka polska premiera i świąteczny hit – co wybrać?
- Viaplay usunął 3 kanały TV! Online można oglądać już tylko jedną stację – jaką?
- Dramat w HBO Max – 4 kolejne tytuły do skasowania! Koniec głośnych seriali
(730)