Cuphead od dawna przyciągał uwagę całej growej branży, chociaż ostatecznie trzeba było na niego bardzo długo czekać. Przyjrzyjmy się temu, czy to aż tak diabelnie dobra gra, jak mówią i czy anielska cierpliwość opłaciła się…
W obecnych czasach mamy dwie główne tendencje w grafice. Albo podążanie za fotorealizmem, do czego wyjątkowo dobrze służy technologia Ultra HD w tym rozdzielczość 4K i HDR, albo pixel art czyli styl retro 8- tudzież 16-bitowy. Nagle wyłania się nam taki Cuphead – gra o której było głośno już od dawna, ale powstawała dosyć długo. Zresztą nie ma się co dziwić, gdy prace nad nią zaczynali jedynie dwaj bracia. Początkowo miał być to tytuł, w którym gracze mieli mierzyć się wyłącznie z bossami, a oprawą miał nawiązywać do kreskówek Disneya z lat 30.
Tytuł StudioMDHR jest z grubsza rzecz biorąc wariacją na temat pewnej złowieszczej gry sprzed ponad 30 lat, która skradła wam całe garście monet na automatach, tudzież rozbiła parę tuzinów padów / joysticków na Pegasusie / C64. Mowa o Ghosts’n’Goblins. Byłoby to jednak ogromne i krzywdzące uogólnienie dla tej gry (która skądinąd lubi krzywdzić nas ; ) ), bo jednak o ile trzon rozgrywki opiera się na schemacie „Run and Gun”, to Cuphead w dość interesujący sposób go urozmaica.
Po pierwsze, właściwy początek gry rozpoczynamy od widoku z lotu ptaka i nawigacji po mapie reprezentującej krainę gry. Świat jest podzielony na 3 wyspy oraz dwie dodatkowe lokacje poza nimi. Początkowo większość przejść będzie przed nami zagrodzona póki nie pokonamy bossów. Wtedy dopiero otwierają się przed nami dodatkowe pasaże i mamy dostęp do większej liczby aktywności. Jeśli o tych ostatnich mowa, to mamy w ich wykonywaniu sporą dowolność. Jest kilka poziomów typu Run and Gun, gdzie biegamy, skaczemy i omijamy przeszkody przemieszczając się z jednego na drugi koniec ekranu, oczywiście jednocześnie strzelając do wrogów.
Pomysłów na poziomy twórcom gry nie brakowało, każdy z nich w wyjątkowy sposób rzuca nam wyzwania, niejednokrotnie będziemy musieli np. zmieniać orientację ze standardowej na odwróconą „do góry nogami” Takich etapów jest łącznie 6, a w zależności od tego jak dobrze nam poszły możemy uzyskać większą lub mniejszą ilość złotych monet (jesteśmy zachęcani do ryzyka). Służą one wykupowaniu dodatkowych broni, ataków specjalnych czy też pasywnych / aktywnych zdolności (znikanie, absorbowanie pocisków, itp.). Odpowiedni dobór wyposażenia i umiejętności jest kluczowa i niejednokrotnie będziemy musieli nimi żonglować, aby skutecznie poradzić sobie z tym, co na nas rzuca gra.
Co do broni, to jej samo zachowanie jest fascynujące i idealnie wpasowuje się w kreskówkową estetykę gry. Każdy rodzaj ataku ma swoje wady i zalety. Niektóre z narzędzi zagłady wystrzeliwują samonaprowadzające pociski, jednak zadają one mniejsze obrażenia. Inny z kolei wystrzeliwuje bumerangi, które rzecz jasna wracają i oczyszczają teren także za nami – kosztem troszkę bardziej ograniczonego zasięgu. Jest także klasyczna broń wystrzeliwująca pociski w wiele stron na raz, lecz wymaga ona znajdowania się w minimalnej odległości.
Wracając do struktury gry, to poza wspomnianymi przeze mnie planszami RnG, ścieramy się także z bossami, czasem w standardowym wydaniu, tj. jako filiżankowy ludek, a innym razem latając dwupłatowcem (z możliwością strategicznego zmniejszenia rozmiarów). Pojedynki te są podzielone na wiele mini-etapów, w trakcie których rzucane są na nas rozmaite przeszkadzajki. Co ciekawe nasze starcia niekoniecznie wyglądają za każdym razem tak samo, a możliwych wariacji na temat poszczególnych faz bywa czasami kilka. Tak czy inaczej, gdy już dopniemy swego, pokonani bossowie często w przerysowany sposób płaczą, co daje ogromną satysfakcję spuszczenia łomotu. Innym urozmaiceniem są mauzolea, w których chronimy stojącego na środku artefaktu przed duchami i musimy się ich pozbywać skacząc na nie przy włączonej umiejętności parowania ataków.
Jeżeli chodzi o standardowe poziomy, Run and Gun, Cuphead ogólnie wynagradza mentalność typu YOLO. Jeśli będziemy agresywnie przeć do przodu, to wtedy niejednokrotnie zetkniemy się z przychylniej układającymi się falami wrogów. Początkowo gra może wydać się nieludzko trudna, ale po przezwyciężeniu pewnych wewnętrznych barier i otworzeniu się, można ją okiełznać. Sporo też pomagają w tym dodatkowe bronie. Oczywiście by je otrzymać, musimy najpierw przejść jeden z poziomów RnG, co na początku może wydać się trudne, ale gdy zyskamy nowe umiejętności, wszystko będzie szło znacznie łatwiej.
Skoro już o stopniu trudności mówimy – trzeba przyznać, że pomimo całej tej ekwilibrystyki do której jesteśmy zmuszani – mimo wszystko Cuphead jest grą wybitnie uczciwą. Jeśli „skusimy”, to jest to tylko i wyłącznie nasza wina. Owszem, często dochodzi do frustrujących sytuacji i niektóre ataki bossów, czy też zachowanie przeszkadzajek i regularnych przeciwników wydaje się wręcz nieludzkie. Z drugiej strony zaś wszystkie etapy i starcia na standardowym poziomie trudności można przejść poniżej 3 minut. Jakby nie było, jest to ukłon w stronę ery gier a’la Ghosts’n Goblins, które rekompensowały stosunkowo krótki czas gry wywindowanym stopniem trudności zmuszającym nas do uczenia się wielu rzeczy na pamięć. Co do Cupheada – nie powiedziałbym, że to gierka stricte pamięciowa, choć w jakimś stopniu na pewno. Zbyt wiele jednak w tym wszystkim wariacji i urozmaiceń i kreatywnego recyklingu różnorakich mechanik, by tę grę jedynie deprecjonować do miana jakiegoś odtwórczego, nostalgicznego retro-hołdu epoki 8- / 16-bit.
Nie sposób pisząc o Cupheadzie nie wspomnieć o oprawie audio-wizualnej a raczej OPRAWIE AUDIO-WIZUALNEJ! Wspominałem już o stylistyce retro-kreskówej a’la lata 30. XX wieku. Wszystko wygląda niczym skrzyżowanie stylu Fleischer Studios i Steamboat Willie (z Myszką Miki) Disneya. Oprócz samej kreski, także animacje postaci wyglądają niczym tworzone ręcznie. W połączeniu ze sporą dawką tzw. aberracji chromatycznej, daje to fajny, old-schoolowy efekt, który wyróżnia Cupheada pośród tysięcy różnych gier indie. Każdy drobny element wizualny w Cuphead jest ucztą dla oczu, a design wrogów i bossów to czyste złoto. Są oni jednocześnie złowieszczy, jak i zarazem na swój sposób pocieszni, co pasuje do słodko-gorzkiego tonu gry. Muzycznie mamy tutaj dużo jazzu czy muzyki wokalnej typowej dla okresu przedwojennego. Oprócz tego jest masa kreskówkowego zwariowania w stylu choćby Raymonda Scotta (ważnego XX-wiecznego kompozytora, którego dzieła znalazły się w najbardziej klasycznych kreskówkach). Na szczególne uznanie zasługują zwariowane solówki na pianinie. Zaskakujące jak w 2017 współcześni ludzie stworzyli coś tak naturalnie do siebie pasującego pomimo, że estetycznie sięgającego aż 80 lat wstecz. Muzyka idealnie uzupełnia grafikę i vice versa, choć to zapewne nie ona przykuje w pierwszym momencie waszą uwagę.
Podsumowanie
Cuphead jest grą, która potrafi od samego początku oczarować. Wasza przygoda może mieć jednak trudne
początki. Wszystko zależy od tego czy się przełamiecie, zaciśniecie zęby i spróbujecie wyjść naprzeciw wyzwaniu, które Cuphead przed wami stawia. Zaręczam, że gdy już postawicie się w stan gotowości i zrozumiecie co nieco specyfikę gry, to będziecie mieli nieustannie banana na twarzy, nawet w momentach gdy się będziecie jednocześnie wkurzali. A to rzadka do osiągnięcia sztuka. Cena 92,49 PLN w Microsoft Store nie jest zbyt wygórowana jak na takiego wysokiego kalibru produkcję niezależną.
Plusy
- Fantastyczna grafika i muzyka, oddająca klimat kreskówek lat 30. XX w.
- Obłędny design przeciwników i bossów
- Bardzo interesująco działające bronie, ataki i zdolności
- Uczciwe podejście do stopnia trudności
- Duża kreatywność w funkcjonowaniu poziomów i zwariowane przeszkadzajki
- W jednej cenie gra dostępna na Xbox One oraz PC (Xbox Play Anywhere)
Minusy
- Początkowo poziom trudności może odstraszyć
Cena referencyjna: od 92 zł
Grę dostarczył wydawca – Xbox Polska
(374)